Prezentowane obrazy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 8 września. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
Kameralny komediodramat o potrzebie tolerancji i wzajemnego zrozumienia, czyli "Poznajmy się!"
Vjeko, pięćdziesięcioletni gej i transwestyta, z zawodu nauczyciel, a z przekonań chorwacki nacjonalista, zostaje pewnego dnia pobity na ulicy. Opiekuje się nim oraz jego przykutym do łóżka ojcem, dawnym Ustaszem, mieszkająca piętro niżej pielęgniarka. W zamian za to Vjeko ma przygotować do egzaminu z konstytucji jej męża, policjanta.
Jest on niestety z pochodzenia Serbem (i to w służbach mundurowych Chorwacji!), co sprawia, że lekcje są początkowo bardzo trudne dla obu stron. Oczywiście jednak - do czasu.
"Konstytucja" należy do tych filmów-społecznych alegorii, które głoszą konieczność odrzucenia uprzedzeń oraz wiarę w to, że nawet ludzie, których wszystko dzieli - pochodzenie etniczne, orientacja itd. - mogą się dogadać. Na szczęście nie robi tego w sposób naiwny ani nadmiernie dydaktyczny, ani przesadnie sentymentalny.
Oparty jest na niezłym pomyśle, ma inteligentny i zręcznie napisany scenariusz, stara się też uciec przed powagą tematu lekką humorystycznością tonacji. No i postacie nie są tu jednowymiarowe: zgodnie ze swoim przeznaczeniem "Konstytucja" stara się rozbijać prymitywne stereotypy, choć oczywiście spostrzeżenie, że można być jednocześnie gejem i związanym z Kościołem szowinistą, wielką rewelacją nie jest. Niezłe kino, ale kolejek pod kasami nie widzę.
Fabularyzowany dokument przyrodniczy. Z wysokości samolotu Antarktyka przypominać może równomiernie białą połać, ale w istocie to prawdziwa kraina kontrastów, mocno tętniąca życiem. Im bliżej, tym więcej szczegółów.
Czarne ruchliwe kropeczki z bliska okazują się być pingwinami: długowiecznymi, wybitnie wytrwałymi, wytrzymałymi ptakami.
Reżyser rozkłada na czynniki pierwsze ich (sezonową) monogamiczność i prorodzinne nastawienie.
Bohaterem "Marszu 2" jest nestor pingwiniej ekipy, 45-letni samiec, który - być może po raz ostatni - zostaje ojcem. Jego potomek, prowadzony początkowo przez czułych i uważnych rodziców, a następnie przez instynkt, będzie musiał nauczyć się sztuki przetrwania pośród wyjątkowo niesprzyjających warunków.
Powstała dwanaście lat temu pierwsza część "Marszu pingwinów" była międzynarodowym hitem. Film Jacqueta ("Był sobie las", "Między lodem a niebem") odkrywał przed widzami niezwykłe zwyczaje pingwinów, znajdując wiarygodny i poruszający łącznik pomiędzy tym, co zwierzęce, a tym, co ludzkie. Także w "dwójce" ta strategia antropomorfizacji pozostaje w mocy.
Jak zawsze u Jacqueta zachwycają obłędne zdjęcia. Aż trudno uwierzyć, że można podejść tak blisko, przyjrzeć się tak dokładnie. Jakże ogromnej musi to wymagać cierpliwości i uważności!
Ta część produkcji zdaje się mieć bardziej młodzieżowy, łagodny charakter - o tym, co smutne, ostateczne czy bolesne, ledwie się tu wspomina, choć przecież śmierć i strata są integralnymi składnikami antarktycznego krajobrazu.
Głosem, który wówczas prowadził polskich widzów przez tajemnice pingwiniego świata, był Marek Kondrat. Tym razem w roli narratora pojawia się Piotr Fronczewski, którego charakterystyczny głos i intonacja wzbogacają obraz, jednocześnie podtrzymując wrażenie pewnej "bajkowości". Snuta przez niego opowieść ma wartość edukacyjną, ale ubrana jest w fabularny, nieco baśniowy kostium. Tym razem mniej podkreślony jest wątek ekologiczny, a sama opowieść nie aspiruje do miana uniwersalnej czy metaforycznej. Choć w swojej kategorii "Marsz 2" to mocny środek puli. Zdecydowanie warto.
Helios, Multikino
Materiały prasowe Kino Świat
3 z 6
Na układy nie ma rady
Polska, 2017. Reż. Krzysztof Rurka. Aktorzy: Grzegorz Małecki, Katarzyna Glinka, Michał Milowicz
Farsa polityczna.
Grzegorz Małecki jako przedsiębiorca-nieudacznik, który obejmuje tekę drugiego wiceministra. Nowa posada to sporo możliwości, ale jeszcze więcej pokus i pułapek: propozycje korupcyjne, ustawione przetargi, romanse. Film wchodzi bez pokazu prasowego - i po obejrzeniu zwiastuna domyślam się dlaczego.
Helios, Multikino
Materiały Prasowe
4 z 6
Safari ****
Austria 2016. Reż. Ulrich Seidl
Polowanie: niegdyś konieczność, dziś luksus i fanaberia. Tym, którzy spomiędzy miękkich podłokietników obitych w stylu safari foteli analizują temat prawa do życia i śmierci zwierząt, przygląda się czołowy europejski dokumentalista, Ulrich Seidl.
Dwóch przyjaciół zasadza się wspólnie na rosłego bawoła. By go zabić legalnie, trzeba zapłacić władzom parku narodowego ponad 1000 euro, ale mężczyzn stać na tę "przyjemność". Są zamożnymi, zapewne emerytowanymi, Austriakami, a mordercza czynność, sądząc po wydawanych odgłosach, mimice i gestykulacji, zdaje się mieć dla nich wręcz orgazmiczny wymiar, jakby stanowiła ujście niemożliwych do spełnienia na co dzień perwersyjnych pragnień.
Z kolei dla ubranej w kolory ziemi rodziny z dwójką dorosłych dzieci polowanie ma wymiar terapeutyczny. "Chcę, żebyś położyła gnu" łagodnie tłumaczy matka córce. "Ostatnio ci się to nie udało i czuję, że w ten sposób odzyskasz pewność siebie". Córka kiwa głową. Od siebie dodaje, że polowanie to żaden akt przemocy, a wręcz "forma pomocy zwierzętom". To retoryka przejęta od rodziców. W jednym z klasycznie "seidlowskich", idealnie symetrycznych, kadrów, tłumaczą oni widzom, że strzelanie do mieszkańców sawanny to nie morderstwo, bo "zabijanie odbywa się w rzeźniach". Eleganccy intruzi w charakterystyczny dla uprzywilejowanego przedstawiciela zachodu sposób dobudowują do swoich moralnie wątpliwych postępków ideologię. "Nie strzelałabym przecież do lwa" - tłumaczy matka. "Słyszałam, że już niedużo ich zostało".
Ulrich Seidl (Trylogia "Raj...", "Import/Export") od lat serwuje ambitnym widzom kolejne traumatyczne pobudki. Jego filmy to zawsze terapia szokowa, mająca na celu wytrącić oglądającego z komfortu jego mieszczańskich przyzwyczajeń, pragnień i standardów etycznych. Filmy Seidla unikają sugerowania interpretacji, wniosek zawsze wyciąga sam oglądający.
Nagie, często okrutne, obrazy wiercą dziurę w brzuchu. Po nieco mniej udanym "W piwnicy" Austriak przypomina, jak działa jego kino, gdy osiąga szczytową formę.
"Safari" to zrealizowane w charakterystycznym stylu, przenikliwe i bezlitosne studium ludzkiej natury. Dla tych, którzy Seidla znają - spodziewany seans masochistycznej psychoterapii, zmuszający do przykrej zapewne, choć koniecznej autorefleksji. Ekranowa rzeczywistość nie jest oderwanym od rzeczywistości abstraktem, skonstruowanym by zapewnić widzowi poczucie moralnej wyższości, a przypomnieniem, że obserwowane zachowania motywowane i usprawiedliwiane są kulturowymi kanonami, które wszyscy konsekwentnie pielęgnujemy.
Boli? I dobrze. Powinno.
Awangarda 2
Materiały prasowe Warner Bros Polska
5 z 6
To *****
USA, 2017 (It). Reż. Andy Muschietti. Aktorzy: Jaeden Lieberher, Finn Wolfhard, Sophia Lillis, Bill Skarsgard
Na długo zanim świat oszalał na punkcie serialu "Stranger Things", Stephen King napisał horror o grupie przyjaciół stawiających czoło złu. Na podstawie książki powstał film godny oryginału, a przy tym zabójczo zabawny.
W miasteczku Derry znika dziecko za dzieckiem, ale wygląda na to, że nikt się tym nie przejmuje. Nikt, poza członkami "klubu frajerów". Na jego czele stoi jąkała Bill, który nie potrafi się pogodzić ze stratą młodszego brata. Wygadany Richie rzuca sprośne żarty, zdominowany przez matkę Eddie nie wychodzi z domu bez inhalatora, a Stan szykuje się na bar micwę. Nadchodzące wydarzenia będą formą inicjacji dla siedmiorga bohaterów, bo do paczki dołączają kolejni outsiderzy. Przeciwnik jest potężny - to żywiący się strachem klaun Pennywise.
Kiedy bohaterowie są razem, mogą zapomnieć o problemach w domu czy szkole. Bo codzienność raczej ich nie rozpieszcza. Właśnie do tych realnych traum i demonów, z którymi w końcu każdy będzie musiał się zmierzyć, odnosi się "To". Na dorosłych nie można polegać - nawet jeśli nie krzywdzą, ich nieobecność jest boleśnie odczuwalna.
Reżyser Andy Muschietti podąża ścieżką całkiem zgrabnie wytyczoną przez scenarzystów. Ta prowadzi - za Kingiem - do nakreślenia portretu dorastania na amerykańskiej prowincji. Zaczynają się wakacje, dzieciaki włóczą się po okolicy na rowerach, chłopcy chojrakują, ale gdy przychodzi co do czego, wgapieni w piękną koleżankę (Sophia Lillis jako skrywającą bolesną tajemnicę Beverly), nie wiedzą, jak się zachować. Twórcom udaje się uchwycić tę atmosferę beztroski i zabawy.
Całość poparto motywami z popkultury lat 80., w które przeniesiono akcję, i spięto humorystycznie komentarzami autorstwa Richiego. Znany ze "Stranger Things" Finn Wolfhard bryluje w tej roli, choć cała młoda obsada, zresztą świetnie poprowadzona, spisała się na medal. A i postaci rozpisano porządnie.
Choć końcowi niewinności towarzyszy koszmarna przygoda z demonicznym klownem, perypetiom bohaterów nadano dość zaskakujący, komediowy ton. Dlatego podczas seansu częściej się śmiałem niż bałem (może za dużo obejrzanych horrorów?). "To" przypomina, że strach może mieć wartość oczyszczającą. Sprawdza się jako horror, jeśli chodzi o klimat niepokoju. Jednak groza przyjmuje tu chwilami zbyt konkretne, karykaturalne kształty, więcej można było pozostawić wyobraźni widza.
Ale spokojnie, filmowa wersja książki Kinga naprawdę wciąga. Do tego stopnia, że chciałoby się zostać w sali kinowej i od razu obejrzeć drugi rozdział, który ma ponoć powstać.
Helios, Multikino
Materiały prasowe Forum Film Poland
6 z 6
Tulipanowa gorączka **
Wielka Brytania/USA 2017 (Tulip fever) Reż. Justin Chadwick Aktorzy: Alicia Vikander, Christoph Waltz, Dane DeHaan
Miłość w czasach inwestycyjnego szaleństwa. Po malarsku piękny, ale poza tym bardzo rozczarowujący dramat kostiumowy.
Amsterdam, XVII wiek. Wychowana w sierocińcu śliczna Sophia (Vikander) wychodzi za mąż za bogatego kupca Cornelisa (Waltz), który marzy o posiadaniu potomka. Sophia nudzi się w tym związku, zwłaszcza w łóżku, a tymczasem małżonek wynajmuje młodego, urodziwego jak młody Di Caprio malarza Jana (DeHaan), aby wykonał ich portret..
Nierozważny to krok, którego skutki łatwo przewidzieć - zaczyna się namiętny romans. Namiętny jednak tylko w teorii. Chemia między aktorami jest bowiem tak niewielka, że mimo licznych łóżkowych scen nie ma tu specjalnie erotycznej atmosfery. Znacznie już bardziej "iskrzy" między służącą Sophie, Marią (z bliżej nieznanych powodów będącą narratorką całej historii) a jej kochankiem, handlarzem ryb, Willemem.
Wszystko to rozgrywa się podczas tytułowej "tulipanowej gorączki", gdy kto żyw inwestował w cebulki tych kwiatów, licząc na zdobycie odmieniającej los fortuny. Ten hazardowy kontekst podnosi temperaturę filmu, choć oczywiście łatwo zgadnąć, czym to szaleństwo się skończy. Także analogia między ryzykowną inwestycją finansową a uczuciową, jaką się tu sugeruje, wydaje się ciut naciągana.
Od strony wizualnej film jest olśniewający. Wnętrza, stroje, XVII-wieczny Amsterdam - wszystko to wygląda zachwycająco. Twórcy "Gorączki..." zdają się pamiętać, że w malarstwie holenderskim był to świetny okres i traktują to jako zobowiązanie (są nawet aluzje do obrazów Vermeera).
Bardzo mocna jest też obsada aktorska - nawet w drugoplanowych rolach oglądamy takie gwiazdy jak Judi Dench czy Zach Galifianakis, jakkolwiek dziwne byłoby to zestawienie.
Natomiast sama historia jest pokrętna, często nielogiczna i ogólnie mało wciągająca - może też dlatego, że para głównych bohaterów jest tak nieciekawa. Jak to często bywa z adaptacjami powieści, upycha się kolanem wątki, które nie mają miejsca się rozwinąć. Narracja jest niby szybka, gorączkowa, dużo się dzieje, mamy zwrot za zwrotem, ale wszystko to jest pozbawione napięcia, czy wręcz życia. Gdy akcja staje się odrobinę bardziej emocjonująca (za sprawą intrygi powziętej przez Sophie i ciężarną Marię), to z kolei urąga prawdopodobieństwu i obraca się w mimowolną farsę. Zaś głównymi środkami dramaturgicznymi, mającymi podstawowe znaczenie dla rozwoju fabuły są tak wysłużone chwyty jak głupie pomyłki czy przypadkowo podsłuchane rozmowy.
Biorąc pod uwagę, że współscenarzystą jest świetny brytyjski dramaturg Tom Stoppard, bardzo niemiła niespodzianka.
Wszystkie komentarze