Filmy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 11 sierpnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
mat. promocyjne
1 z 6
Annabelle: Narodziny zła ***
USA 2017 (Annabelle: Creation). Reż. David F. Sandberg. Aktorzy: Miranda Otto, Anthony LaPaglia, Stephanie Sigman, Talitha Bateman, Lulu Wilson.
Prequel "Annabelle", tłumaczący genezę morderczej natury najbrzydszej laleczki świata.
Małżeństwo Mullinsów traci w wypadku samochodowym córkę. Kilkanaście lat później decydują się przyjąć pod swój dach grupę pensjonariuszek sierocińca. Dziewczynki staną się celem demonicznej laluni, którą stworzył pan Mullins.
Z jednej strony David F. Sandberg ("Kiedy gasną światła") robi film klasyczny, stawiający na klimat. Długie, wyczekane ujęcia, budowanie napięcia gradacją dźwięku, światłem, klasyczne sekwencje montażowe, motywy i makijaże - to wszystko odwołuje się do emblematycznych przedstawicieli gatunku i pasuje do powoli rozkręcającej się historii, tłumaczącej skąd wzięła się Annabelle. Z drugiej reżyser sięga po dokonania nowoczesnej techniki komputerowej. I tu pojawia się dysonans. Decydując się na bezpośrednie przedstawienie morderczej działalności demona, przekracza granicę niedopowiedzenia.
W "Narodzinach..." rażą skróty logiczne: oto po długiej, obfitującej w ofiary walce ze Złem wystarczy poświęcić dom, żeby odegnać czorta. Stary temat, znani bohaterowie, ale brak świeżego punktu widzenia. Koneserów gatunku film Sandberga nie zaskoczy, ale powinien spodobać się tym, którzy lubią się bać na filmach, które już widzieli.
Helios, Multikino
screen z YouTube
2 z 6
Moje wakacje z Rudym (?)
Australia 2016 (Red Dog: True Blue). Reż. Kriv Stenders. Aktorzy: Jason Isaacs, Levi Miller, Bryan Brown, Hanna Mangan Lawrence, Thomas Cocquerel
Komedia dla całej rodziny.
Jedenastoletni Mick (Miller) wyjeżdża na oddaloną od cywilizacji farmę do dziadka (Brown). Pasanie krów w Pilbarze na dalekim zachodzie Ausralii nie zapowiada się ciekawie. Wszystko zmienia przyjaźń z psem, który kiedyś zostanie australijską legendą.
Helios,Multikino
ILZE KITSHOFF
3 z 6
Mroczna wieża **
USA 2017 (The Dark Tower). Reż. Nikolaj Arcel. Aktorzy: Idris Elba, Matthew McConaughey, Abbey Lee, Tom Taylor.
Fantasy. Opus magnum Stephena Kinga zasługiwało na lepszy film.
Światów jest więcej, a koniec jest blisko - to przekonanie powraca do Jake'a (Taylor) w snach, w których żywo objawiają mu się inne, ogarnięte konfliktem, rzeczywistości. Zdesperowani rodzice chcą wysłać chłopca na terapię do zamkniętego ośrodka. Jednak Jake nie zwariował, o czym doskonale wie pożądający jego nadzwyczajnych umysłowych mocy Mężczyzna w Czerni (McConaughey).
Siła Jake'a ma pomóc obalić Mroczną Wieżę - ostatni gwarant międzyplanetarnego Pokoju. Umknąwszy przebranym za sanitariuszy wysłannikom Złego, chłopak wyląduje w jednym z równoległych światów. Tam odnajdzie Rewolwerowca (Elba). Razem stworzą nietypowy duet, będący ostatnią nadzieją na triumf Dobra.
W niecałe dwie godziny filmu ściśnięto, po wielkich skrótach, osiem tomów doskonale znanej serii Stephena Kinga.
Wygląda na to, że "Mroczna wieża" zamierzona była, podobnie jak "Igrzyska śmierci", jako produkt z grupy "young adult", dla nastolatków. Być może dlatego twórcy uznali (niesłusznie!), że mogą pozwolić sobie na intelektualne niedociągnięcia, uproszczenia i infantylizm.
Jednocześnie ten pozbawiony choćby kropli płynącej krwi, dostosowany do odpowiedniej kategorii dystrybucyjnej świat jest niezwykle brutalny i pachnie masową śmiercią.
Mimo wykorzystania najnowszych technik komputerowych nie znika trącący myszką klimat lat 90., tak na polu estetyki, jak i budowania narracji. Stylizowana na Ala Pacino z "Adwokata diabła" fryzura McConaugheya tylko to podkreśla. Akcja gna jak szalona, ale widz nie dostaje szansy na wniknięcie w filmową rzeczywistość.
Zamiast wirować pośród równoległych rzeczywistości z rozdziawioną buzią, pozostaje zdystansowany do ekranowego świata.
Helios, Multikino
mat. promocyjne
4 z 6
Niedoparki ****
Czechy/Słowacja/Chorwacja 2016 (Lichozrouci) Reż. Galina Miklinowa Głosów użyczają: Maksymilian Michasiów, Robert Tondera, Sławomir Pacek, Bartłomiej Wesołowski, Jarosław Domin
Bardzo wdzięczna czeska animacja o stworkach żywiących się skarpetkami. Dla starszych dzieci.
Jedna z największych tajemnic ludzkości - dlaczego nam bez przerwy giną skarpetki? - została wreszcie rozwiązana. Otóż okazuje się, że dzieje się to za sprawą sympatycznych stworków zwanych Niedoparkami (bohaterów książkowej trylogii Pavla Sruta), podwędzających je nam i używających jako pożywienia. Niedoparki są małe i zwinne, niewidoczne dla ludzi - oprócz samotnych dziwaków - i mają też swoje zasady: nigdy nie kradną pary skarpetek, ale tylko jedną z nich.
Młody Niedoparek, Hihlik, po śmierci dziadka trafia pod opiekę swojego wuja, Padre, szefa złodziejskiego gangu. Wuj wraz z dwoma synami bliźniakami i kilkoma podwładnymi mieszka na strychu domu szalonego naukowca, którego idee fixe jest udowodnienie - wbrew sceptycznej większości - istnienia Niedoparków. Wkrótce po dołączeniu Hihlika do rodziny, jeden z synów Padre zostaje porwany przez konkurencyjny gang..
Mamy tu więc komediową opowieść sensacyjną o walce dwóch gangów - "dobrego", trzymającego się reguł i "złego", kradnącego całe pary skarpetek - i o tym, jaką rolę w tę walce odegra nasz mały Hihlik. Tych rodziców, którzy mogą uznać, że nie jest to najodpowiedniejszy temat dla dzieci, pragnę uspokoić: wszystko jest tu niewinne, potraktowane z dystansem i moralnej szkody nie czyniące.
Tym, co odróżnia tę czeską animację od jej hollywoodzkich odpowiedników, jest poetyckość wykreowanego świata i odjazdowy, surrealistyczny humor - bardzo to skądinąd wdzięczna mieszanka.
Od strony wizualnej nie ma się do czego przyczepić: postacie Niedoparków - stworków z dzianiny, z długimi ryjkami i szeroko otwartymi oczkami - są urocze, a hiperrealistycznie odmalowana Praga, stanowiąca tło opowieści, też wygląda dobrze.
Zaskakująco wysoki jest również techniczny poziom tej komputerowej produkcji. Jeśli można "Niedoparkom" coś zarzucić, to nagłą zmianę rytmu w końcowej części: następuje gwałtowne przyśpieszenie(zupełnie jak w hollywoodzkim kinie akcji), wkrada się chaos i fabuła robi się nieprzejrzysta. Nie wykluczam jedna, że to podkręcenie tempa dzieciakom właśnie się spodoba.
Multikino
screen z YouTube
5 z 6
Paryż na bosaka ****
Francja/Belgia 2016 (Paris pieds nus) Reż. Dominique Abel i Fiona Gordon Aktorzy: Dominique Abel, Fiona Gordon, Emmanuelle Riva
Burleska twórców "Rumby" i "Czarodziejki" o pechowej Kanadyjce i paryskim kloszardzie.
Chuda okularnica Fiona, osoba nieśmiała i niezdarna, przyjeżdża do Paryża na wezwanie ciotki Marthy (zmarła w tym roku ikona kina francuskiego, Emmanuelle Riva), której grozi zabranie do domu opieki. Cioci w mieszkaniu nie zastaje, za to traci pieniądze, paszport i bagaż, które trafiają w ręce Doma, sympatycznego bezdomnego mieszkającego w namiocie na brzegu Sekwany.
Ci widzowie, którzy znają wcześniejsze dokonania małżeńskiego duetu Abel&Gordon, będą wiedzieli, czego się spodziewać. "Paryż na bosaka" jest komedią - można wręcz powiedzieć, że romantyczną - ale bardzo specyficzną i z pewnością nie dla każdego. Głównym instrumentem humoru jest slapstick rodem z kina niemego: para belgijskich aktorów wykorzystuje talenty pantomimiczne oraz gibkość swoich ciał dla numerów niemal cyrkowych, godnych najlepszych klaunów. Ich dowcipy, oparte na starannej choreografii, część widzów uzna po prostu za wygłupy, ja ich styl jednak bardzo lubię.
Co nie znaczy, że kupuję bez zastrzeżeń wszystkie pomysły zaprezentowane w "Paryżu...". Gagi są bowiem dość nierówne: niektóre błyskotliwe i zabawne, niektóre zbyt rozciągnięte, wykoncypowane i wypadające sztucznie. I nie zawsze smaczne.
Sama fabuła - obracająca się wokół poszukiwań zaginionej ciotki i odpierania przez Fionę zalotów Doma - jest cokolwiek zwariowana, kapryśna i nie przejmująca się zasadami prawdopodobieństwa. Składa się głównie z niesamowitych przypadków, rozminięć o przysłowiowy centymetr, nieporozumień i drobnych nieszczęść, które spadają na naszych bohaterów - zwłaszcza Fionie los co chwila podstawia nogę.
Nie jest to kino dla twardych racjonalistów, jego "życiowe" podstawy też mogą wydawać się niewiarygodne (bibliotekarka z menelem?), ma jednak w sobie dużo wdzięku, niewysilonej poezji i zaprawionej lekką goryczką słodyczy. Wyraża akceptację życia - z jego małymi złośliwościami i dużymi tragediami. A za całą tę błazenadą, jaką oglądamy, kryje się opowieść o potrzebie uczucia, do którego mają prawo nawet najwięksi dziwacy i samotnicy.
Awangarda 2
materiały prasowe
6 z 6
Zawsze jest czas na miłość ***
Wielka Brytania 2017 (Hampstead). Reż. Joel Hopkins. Aktorzy: Diane Keaton, Brendan Gleeson, Lesley Manville, Jason Watkins, James Norton.
Przeciętna komedia romantyczna oparta na faktach. Diane Keaton ugruntowuje pozycję pierwszej amantki po siedemdziesiątce.
Emily Walters (Keaton) jest świeżo upieczoną wdową. Jej "ślubny" zostawił kilka nieprzyjemnych tajemnic, a także spore długi. Ograniczona rutyną kobieta dostrzega bezdomnego mężczyznę, padającego ofiarą napaści. Dzwoni na policję. Pierwsza od miesięcy decyzja o działaniu nie tylko wyrwie ją ze stagnacji, ale też zapoczątkuje nieoczekiwanie bliską relację z sąsiadem.
Joel Hopkins ("Po prostu miłość", "Riwiera dla dwojga") wychował się w Hampstead, urokliwej dzielnicy Londynu, w której rozgrywa się akcja filmu. Jego nostalgiczny stosunek do tej pięknej przestrzeni to za mało, by ożywić tę potencjalnie interesującą, ale słabo zekranizowaną historię. "Zawsze jest czas..." pada ofiarą uproszczeń i psychologicznej infantylizacji. Dylematy Emily gubią się w jej trzpiotowatości i rozmemłaniu. Bezdomność Donalda przedstawiona jest jako rodzaj romantycznego ekscentryzmu, całkowicie odcięta od jakichkolwiek realnych konsekwencji.
Z materiału na oryginalny, wzruszający, zaangażowany i figlarny film został przyjazny, ale pozbawiony charyzmy produkt.
Wszystkie komentarze