Prezentowane tytuły weszły na ekrany olsztyńskich kin 7 lutego. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
Zapowiada się hit frekwencyjny. Laura odnosi sukcesy zawodowe, gorzej przedstawia się jej życie osobiste. Aby ratować swój pozbawiony namiętności związek, wyjeżdża z partnerem na Sycylię. Tam zostaje porwana i uwięziona przez Massimo, młodego i przystojnego mafiozo, który daje jej 365 dni na pokochanie go.
Helios, Multikino
YouTube
2 z 5
Gang zwierzaków
Niemcy/Chiny 2019
Animowany, familijny. Grupka rozpieszczonych przez swoich właścicieli zwierząt, dowodzona przez wytworną kocicę Belle, jednoczy siły z bezpańskim kundlem Rogerem, gdy miasto, w którym żyją, zostaje opanowane przez roboty.
Helios, Multikino
Fot. M2 Films
3 z 5
Kłamstewko *****
USA 2019 (The Farewell). Reż. Lulu Wang. Aktorzy: Awkwafina, Shuzhen Zhao, Tzi Ma, Diana Lin
Tragikomedia. Chińska rodzina ukrywa przed seniorką rodu jej śmiertelną chorobę.
Billy (Awkwafina), 30-letnia początkująca pisarka mieszkająca w Nowym Jorku, dowiaduje się, że Nai Nai, jej ukochana babcia z Changchun, ma zaawansowanego raka. Oraz że siostra babci postanowiła jej o tym nie informować, a cała reszta rozsianej po świecie rodziny też uznała, że tak będzie najlepiej. Aby jednak wszyscy mogli się z umierającą pożegnać, organizuje się pośpiesznie wesele kuzyna z jego japońską dziewczyną, tak by Nai Nai nie zdziwiła się z powodu rodzinnego najazdu i nie nabrała niepotrzebnych podejrzeń.
Billy, wychowana w zachodniej kulturze, ma jako jedyna wątpliwości, czy babcię należy oszukiwać. Uważa to za nieetyczne, a w pewnym momencie mówi nawet, że w Stanach byłoby to nielegalne (na co słyszy: "Tu nie Ameryka"). Poza tym obawia się, że będąc z babcią, z którą czuje się tak mocno związana, nie zdoła ukryć swoich emocji. Rodzina zresztą podziela te obawy i początkowo nie chce, aby Billy w ogóle przylatywała do Chin. Ma też swoje racje. Praktyczne: po co martwić biedną kobietę, niech pogrążona w błogiej nieświadomości cieszy się życiem, póki może. I kulturowe: człowiek nie jest osobną indywidualnością, tylko częścią większej całości, rodziny czy szerszej - wspólnoty. W tym kontekście zresztą coś jest na rzeczy. W końcu nasza śmierć nie należy wyłącznie do nas, skoro cierpieć potem będziemy nie my, ale nasi najbliżsi.
Jak zawsze w filmach o Wielkiej Mistyfikacji napięcie zbudowane jest wokół kwestii: czy się nie wyda? Czy np. Billy nie "sypnie" albo nie zdradzi się jakąś uczuciową reakcją? I jest to napięcie tym silniejsze, że starsza pani wygląda czasem tak, jakby wszystkiego się domyślała. Jest przy tym osóbką wielce energiczną, bynajmniej nie zachowującą się tak, jakby zostały jej trzy miesiące życia, o bystrym umyśle i ciętym języku. Ma zwyczaj walenia prosto z mostu, co myśli - i do niej też należą najlepsze kwestie w filmie.
"Kłamstewko" ma epizodyczną strukturę, składa się z kameralnych scen rozgrywających się między członkami tego licznego klanu oraz zbiorowych spotkań, na czele z "fałszywym" weselem. W ich trakcie wyłaniają się też inne (poza głównym) dramaty i dramaciki, ujawniają kulturowe różnice między Wschodem a Zachodem oraz konflikty międzypokoleniowe, np. między Billy a jej dość nieznośną matką. Pojawia się też, dobrze u nas zrozumiały, problem emigracji. W ogóle przy swoich wszystkich chińskich specyficznościach to bardzo uniwersalne kino.
Brzmi to wszystko bardzo poważnie, podczas gdy "Kłamstewko" jest przede wszystkim komedią (najzabawniejsza scena rozgrywa się na cmentarzu), choć nie popadającą w sitcomową farsowość. Z drugiej strony, przy takim temacie łatwo było wpaść w łzawy sentymentalizm, czego również udało się uniknąć.
Trzeba pogratulować reżyserce dobrego zmysłu równowagi. Ma ona dwie potężne sojuszniczki w postaci bardzo dobrych aktorek grających główne bohaterki. Zhao jako Nai Nai jest czystym żywiołem, ale bardziej zaskoczyła mnie Awkwafina, kojarzona raczej z rolami komediowymi. Tu udowadnia, że potrafi grać serio, postać złożoną, o pogmatwanych emocjach i niepozbawioną wewnętrznych sprzeczności: zżyma się, że wszyscy odstawiają tu przedstawienie, ale sama znów taką wielką "prawdomówczynią" nie jest i np. ukrywa przez rodziną fakt, że w Nowym Jorku nie idzie jej najlepiej.
Zdecydowanie udane kino. Ogląda się bardzo przyjemnie, o co trudno by podejrzewać film, który zaczyna się od zdiagnozowania nowotworu w czwartym stadium rozwoju.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
YouTube
4 z 5
Miłość mojego brata ****
Kanada 2019 (La femme de mon frere). Reż. Monia Chokri. Aktorzy: Anne-Elisabeth Bosse, Patrick Hivon, Evelyne Brochu
Obyczajowy, o komediowym odcieniu. Bezrobotna filozofka, nie mając pieniędzy na czynsz, wprowadza się do brata. A tu brat kobieciarz nagle się zakochuje.
35-letnia Sophia robi doktorat z filozofii, ale nie dostaje wymarzonej pracy na uczelni. Bezrobotna, bez pieniędzy, a ze studenckim długiem na karku wprowadza się do brata Karima. Karim, bardzo zżyty z siostrą i lekko traktujący swoje związki z kobietami, nieoczekiwanie zakochuje się w blondwłosej Eloise, którą Sophia miała okazję poznać w dość szczególnych okolicznościach.
Debiut reżyserski Moni Chokri, aktorki znanej z filmów Xaviera Dolana ("Wyśnione miłości", "Na zawsze Laurence"), był dla mnie ciekawy z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na typ bohaterki, w życiu zachodnich społeczeństw występujący często, a w kinie rzadziej spotykany. Bezrobotna inteligentka ("zbyt wykształcona na oferowane stanowiska, a jednocześnie pozbawiona doświadczenia", jak określa ją doradczyni zawodowa), ani młoda, ani stara, o wyrazistych, lewicowo-feministycznych przekonaniach. Chokri nie stara się zrobić z niej na siłę sympatycznej, miłej kobiety, którą się z miejsca polubi. Sophie jest sarkastyczna, malkontencka i beserwiserska, nie zawsze konsekwentnie trzyma się własnych, kategorycznie wypowiadanych poglądów, czasami trzyma się ich aż zanadto konsekwentnie: nonszalancja, z jaką traktuje aborcję, nawet mnie zadziwiła (idzie na zabieg jak do manikiurzystki).
Takie szczere podejście reżyserki do portretowanej przez siebie bohaterki mnie się akurat podoba, choć widzowie, którzy lubią się z głównymi postaciami identyfikować, mogą mieć z tym kłopot. Po drugie, ciekawa jest nakreślona w filmie sytuacja: Sophie jest bardzo mocno - i z wzajemnością - związana z bratem, a tu pojawia się kobieta będąca w pewnym sensie rywalką. Lubimy takie trójkąty!
Z tego wszystkiego mógłby powstać posępny dramat psychologiczny, a zrobił się lekki film obyczajowy, nieledwie komedia. Piszę "nieledwie", żeby nie wytwarzać w widzach fałszywych oczekiwań. Scen wywołujących żywiołowy śmiech jest tu niewiele (Sophie bezlitośnie obgadująca Eloise, nie wiedząc, że ta ją słyszy; mina, jaką robi na jej widok, nie mogąc otwarcie wyrazić swojej wrogości; wspólny, wprawiający wszystkich w dyskomfort obiad rodzinny). Ale pochichotać sobie można.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
fot. Warner Bros
5 z 5
Ptaki nocy: i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn ******
USA 2020 (Birds of Prey: And the Fantabulous Emancipation of One Harley Quinn) ***. Reż. Cathy Yan. Aktorzy: Margot Robbie, Ewan McGregor, Jurnee Smollett-Bell, Mary Elizabeth Winstead, Rosie Perez
"Ptaki nocy" to kontynuacja "Legionu samobójców". Harley Quinn, która poprzednio skradła show reszcie parszywej drużyny, dostała szansę opowiedzenia własnej historii.
Kto by się spodziewał, że niegrzeczna Harley Quinn odchoruje rozstanie z Jokerem równie boleśnie, co Bridget Jones swoje porażki. Ale zamiast pisać dziennik, woli się zwierzyć nam, publiczności, przed ekranem. Kiedy Harley weźmie się wreszcie w garść i zaktualizuje status związku, zrobi to z hukiem. Zapomni o jednym: właśnie poinformowała całe Gotham, że nie jest już nietykalna. Wrogowie - a tych zdążyła sobie narobić - chcą wyrównać rachunki.
Programowo nieobliczalną bohaterkę, graną przez zarobioną ostatnio Margot Robbie, wtłoczono w schemat komiksowych ekranizacji, których znakiem rozpoznawczym stały się mariaż wielu konwencji i burzenie czwartej ściany. Twórcy "Ptaków nocy" uznali chyba, że Harley Quinn to obwieszona złotem wersja Deadpoola: w szortach na szelkach, różowym topie, z włosami spiętymi w fikuśne kucyki.
Nawet jeśli nie dorównuje mu poczuciem humoru, powinna się czasem ugryźć w język. Ma ewidentnie słabość do błyskotek (w trakcie ucieczki między straganami nie potrafi się powstrzymać na widok cekinowej nereczki) i fajerwerków (zabawi się z policją uzbrojona w "fun gun" na granaty dymne i konfetti).
Choć Harley łamie nogi, wywija kijem bejsbolowym, a miłość karmi. ludzkim mięsem, wbrew pozorom u scenarzystki Christiny Hodson trochę złagodniała. Nie wiem, czy trzyma ją jeszcze kac po zagłuszaniu samotności, a może sytuacja z Jokerem rzeczywiście dała jej do myślenia.
Kiedy uderzona poczuje w ustach krew, usłyszymy gorzką wariację "Diamonds are a girl's best friend". Górę zwykle bierze jednak beztroski ton, nawet trafne diagnozy rzucane przez Quinn pod adresem reszty postaci (w końcu to pani psychiatra z niemałym doświadczeniem), okazują się wyłącznie humorystycznym dodatkiem.
Na wyboistej drodze do tytułowej emancypacji Harley pozna piosenkarkę z nocnego klubu o zabójczym głosie (Jurnee Smollett-Bell), tajemniczą zabójczynię z kuszą (Mary Elizabeth Winstead) i detektywkę (Rosie Perez) wykiwaną przez byłego partnera. Ich ścieżki przetną się za sprawą pyskatej dziewczyny, która wsadzi lepką rękę do niewłaściwej kieszeni. Każda z bohaterek wydaje się wzięta z innej konwencji. Spotkają się na polu komedii kumpelskiej, by wspólnie powalczyć o odrobinę szacunku.
W końcu, jak śpiewa Czarny Kanarek: "It's a man's man's man's world". Solidarność rodzi się w bólach - to jeszcze rozumiem. Gorzej, że wątła nić porozumienia sprowadza się w zasadzie do tego, że tylko druga kobieta potrafi docenić wysoki kopniak. w rurkach albo poratować gumką do włosów w samym środku bitki. Zło reprezentuje tu Ewan McGregor jako narcystyczny "nowy ojciec chrzestny Gotham", który pod maską brutala chowa kompleksy, odkąd tatuś wyrzucił go z rodzinnej firmy.
Doceniam poukrywane smaczki i żarty, np. umieszczenie na długiej liście przewin Harley "głosowania na Berniego". Lecz nie mam złudzeń, że "Ptaki nocy" to wynik kalkulacji wytwórni. Są bardziej konwencjonalne niż powinny z Quinn w roli narratorki. Mimo narracyjnej galopady zdarzają się w filmie Cathy Yan przestoje, a wtedy dostrzegamy słabości fabuły, pustkę umiejętnie schowaną za neonami, błyskiem cekina i uśmiechem Robbie. Z drugiej strony bawiłem się nie najgorzej, a o to chyba chodzi, prawda?
Wszystkie komentarze