Sprawdzamy, co nowego można zobaczyć w olsztyńskich kinach od 30 sierpnia.
REKLAMA
Fot. Gutek Film
1 z 6
Ból i blask ******
(Dolor y gloria) Hiszpania 2019. Reż. Pedro Almodóvar. Aktorzy: Antonio Banderas, Asier Etxeandia, Penélope Cruz, Leonardo Sbaraglia, Julieta Serrano
Najlepszy od lat film Almodóvara. I najbardziej osobisty.
Almodóvar wprawdzie już wcześniej kręcił filmy odwołujące się do własnych życiowych doświadczeń (np. "Złe wychowanie"), ale nigdy czynnik autobiograficzny nie był aż tak widoczny. I to niekiedy w drobnych detalach - jak fryzura bądź sposób ubierania się jego ekranowego alter ego, słynnego hiszpańskiego reżysera (i geja naturalnie) Salvadora Mallo. Nie należy jednak z tego wyciągać pochopnego wniosku, że jest to po prostu film o Almodóvarze. To tak nie działa: twórcy nie ściągają przecież żywcem z własnej biografii, ale raczej opisują jej niezrealizowane warianty - ewentualności, które się nie spełniły, choć spełnić mogły, albo własne lęki dotyczące np. przyszłości. W "Bólu i blasku" rekonstrukcja miesza się z jawną fikcją.
Wspomniany Salvador (życiowa rola Banderasa) zrobił artystyczną karierę, ale od lat nie nakręcił żadnego filmu. Jest schorowany (lista jego dolegliwości przedstawiona w formie krótkiej animacji jest imponująca), przybity, apatyczny. Stan jego zdrowia i twórczy blok, który go dopadł (choć ukrywa to przed sobą), pozostają w nie do końca jasnej komitywie. Czy ciągły ból pleców jest realną przyczyną niechęci do ponownego wejścia na plan filmowy, czy też tylko wymówką?
I oto Salvo dowiaduje się, że jego film sprzed 30 lat pt. "Sabor" został cyfrowo zrekonstruowany i planowany jest jego pokaz. Postanawia się nań wybrać, a przy okazji zabrać ze sobą grającego w nim aktora Alberto, z którym od czasu tamtej produkcji jest skłócony na śmierć i życie. Udaje się do niego z "pokojową misją", a w trakcie wizyty gospodarz, wieloletni heroinista, częstuje go tym narkotykiem.
"Odlot" Salvo staje się początkiem swoistej podróży w czasie stanowiącej zasadniczą materię filmu. "Ból i blask" nie ma klasycznie skonstruowanej historii, to raczej kilka opowieści z różnymi bohaterami w rolach głównych. Początkowo myślałem, że w jego centrum będzie relacja między reżyserem a skonfliktowanym z nim aktorem. Ale Alberto po odśpiewaniu swojej arii - wprawdzie bardzo długiej - praktycznie znika ze sceny. W pewnym momencie sądziłem (i prawdę mówiąc, bałem się), że będzie to film o uzależnieniu - też nie. Pojawiają się kolejne postacie z przeszłości - realnie bądź tylko we wspomnieniu - ale w tej łańcuszkowej narracji wszystkie ogniwa zręcznie się zaczepiają, a sceny przechodzą jedna w drugą nadzwyczaj płynnie i gładko. Pozornie epizodyczny film jest w rzeczywistości zamknięty jak kula.
Swoją spójność "Ból i blask" zawdzięcza precyzyjnie zbudowanemu systemowi wzajemnych odniesień. To typowy metafilm, wirtuozersko przeprowadzone ćwiczenie z interteksualności, system luster odbijający się w zwierciadle ekranu. Heroinista Alberto odnajduje autobiograficzny tekst Salvo opowiadający o jego młodzieńczym związku z uzależnionym od narkotyków Federikiem i postanawia wystawić go na scenie. Podczas spektaklu na widowni pojawia się starszy o 40 lat Federico i wkrótce potem dochodzi do spotkania po latach dwóch posiwiałych ekskochanków, jego i Salvo. Ale to tylko przykład prowadzonej przez Almodóvara gry. Cały "Ból i blask" jest filmem o filmie - plakat z "Osiem i pół" Felliniego pojawia się w nim nieprzypadkowo - w którym wykorzystuje się najpewniejsze tworzywo: życie jego autora.
Głównie zaś jego dzieciństwo. Oglądamy obszerne retrospekcje z tego okresu, znaczonego biedą i niedostatkiem, ale na swój sposób szczęśliwego. Widzimy skomplikowane relacje z matką (Cruz), pierwsze zapowiedzi niepospolitych zdolności i pierwsze fascynacje męskim ciałem. I te malowane nostalgią sceny są po prostu przepiękne.
Fani dawnego Almodóvara, pełnego energii i ekstremalności, a z drugiej strony - przewrotności, mogą być jego ostatnim filmem nieco rozczarowani. To Almodóvar powściągliwy, stonowany i melancholijny, bólu znacznie tu więcej niż blasku. Nawet jaskrawe kolory - znak firmowy jego estetyki - wydają się nieco przygaszone. Nie ma rozdzierających, ocierających się o świadomy kicz melodramatów, są za to sceny autentycznie wzruszające, jak wspomniane spotkanie z Federikiem czy rozmowa z umierającą matką (Serrano).
Nie ma jednoznacznie komediowych scen - z wyjątkiem "korespondencyjnego" spotkania z widzami po projekcji "Saboru" - choć subtelny humor towarzyszy nam przez cały czas, nawet w dramatycznych momentach. Ja rozczarowany więc nie byłem, wprost przeciwnie: nie pamiętam już, kiedy Almodóvar zrobił tak świetny film. Tylko jedna sprawa, marginalna może i dla całości drugorzędna, mnie nieco drażniła - lekki i bagatelizujący stosunek do heroiny. Nie bardzo wierzę, aby Alberto mógł tak funkcjonować (i wyglądać) po kilku dekadach brania. Ani że Federico mógł tak łatwo porzucić swój nałóg. Cała reszta - włącznie z muzyką - jest jednak rewelacyjna.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
mat. promocyjne
2 z 6
Grzeczni chłopcy ***
(Good boys) USA 2019. Reż. Gene Stupnitsky Aktorzy: Jacob Tremblay, Keith L. Williams, Brady Noon
Komedia. "Supersamiec" w wersji dziecięcej. Słabszy od niego, ale wciąż niezły. Komedia. "Supersamiec" w wersji dziecięcej. Słabszy od niego, ale wciąż niezły.
W "Supersamcu", za którym stała z grubsza ta sama grupa producentów, trzech 18-latków chciało koniecznie utracić dziewictwo przed pójściem na studia. W "Grzecznych chłopcach" cel jest bardziej odpowiedni do wieku bohaterów: trzech 12-latków chce się dowiedzieć, jak się całować. Pomysł wyjściowy i skłonność do obscenicznych żartów są bardzo podobne, choć poziom sprośności jest wyraźnie niższy.
Max (znany z "Pokoju" i "Cudownego chłopaka" Tremblay) zostaje zaproszony na przyjęcie, na którym przewidziana jest gra w butelkę, i postanawia na nie zabrać swoich dwóch nieodłącznych przyjaciół: zgrywającego twardziela Thora i grzecznego chłopca Lucasa. Problem w tym, że żaden z nich nie wie, na czym właściwie polega całowanie. Aby się tego dowiedzieć, Max wysyła drona swojego nieobecnego ojca do ogrodu sąsiadki licealistki.
Dosyć to naciągany pomysł: dlaczego akurat wtedy miałaby się całować ze swoim chłopakiem, i to na zewnątrz? Nie mówiąc o tym, że trzech zapewne dobrze obeznanych z internetem chłopaków mogłoby wyguglować "pocałunki filmowe" czy coś podobnego i zamknąć w ten sposób temat (zamiast tego wchodzą na stronę pornograficzną, by stwierdzić z rozczarowaniem, że "nawet się nie pocałowali"). W każdym razie plan się nie udaje: dron wpada w ręce licealistki i jej przyjaciółki i teraz chodzi już tylko o to, aby go odzyskać przed powrotem ojca. Nie jest to niewykonalne: chłopcy zdobywają należące do dziewczyn opakowanie extasy i są gotowi na wymianę.
Krótki (89 min), rozgrywający się - jeśli nie liczyć epilogu - w ramach jednego dnia film jest serią nieoczekiwanych komplikacji i zwariowanych przygód. Mamy w nim całkiem sporo zabawnych sytuacji i dialogów, których komizm wynika głównie z niedoinformowania młodocianych bohaterów i ich bardzo cząstkowej wiedzy o świecie. Chłopcy coś tam słyszeli, a resztę dośpiewują sobie na swój własny, opaczny sposób, co daje całkiem niezłe komediowe efekty. Zwłaszcza gdy ich ignorancja dotyczy sfery seksualnej - gdy np. znajdują akcesoria erotyczne rodziców jednego z nich (choć dowcip zostaje zatłuczony przez swoją powtarzalność). Śmieszy także niekiedy ich "dorosły" i oficjalny sposób wyrażania się. To dzieciaki, które bardzo chciałyby być nastolatkami, a czasem myślą, że już nimi są, co jeszcze śmieszniejsze.
Dużo też przeklinają, co jest już znacznie mniej śmieszne. Czy to, że z dziecięcej buzi wypływają słowa na "k" czy "p" może w ogóle śmieszyć? Dowcip, aby wypalił, musi przedstawiać sytuację czy zachowanie odbiegające od potocznej normy. To zaś, że dzieciaki przeklinają na potęgę, jest faktem ogólnie znanym: każdy, kto mieszka obok szkolnego boiska, może to potwierdzić.
Mimo to - i wbrew tytułowi, który, jak rozumiem, miał być ironiczny - są to chłopcy całkiem grzeczni i niewinni. Zwłaszcza Lucas - uczciwy do bólu i notorycznie prawdomówny, co też jest źródłem kilku komicznych sytuacji. Piwo liczy się na łyki (rekord szkoły wynosi trzy), a o zażywaniu zdobytych narkotyków nie ma mowy (i to nie dlatego, że chłopcy nie potrafią otworzyć opakowania): wspomniany Lucas nawet wygłasza zdumionym dziewczynom pogadankę o szkodliwości ich zażywania.
Film, choć słabszy od swojego starszego brata "Supersamca", nie jest zły. Żenady, może z wyjątkiem dwóch scen, nie ma. Jest fajne zakończenie, w którym pada pytanie, czy przyjaźń trójki naszych bohaterów przetrwa próbę czasu - znacznie ważniejsze niż to, czy ktoś nauczy się całować i z jakim skutkiem albo czy zwędzony dron wróci na swoje miejsce. Pojawia się jednak pytanie bardziej ogólne: dla kogo właściwie film jest przeznaczony? Bo choć mówi o dzieciach, to na pewno dla dzieci nie jest (w Stanach dostał kategorię R - poniżej 17 lat tylko w towarzystwie dorosłych). Bardziej już dla nastolatków, którzy będą go oglądać z uśmieszkiem wyższości. A może nawet dorosłych, aby sobie nostalgicznie westchnęli: ach, jakimi głuptasami kiedyś byliśmy.
Paweł Mossakowski
Helios, Multikino
FRANCISZEK MAZUR
3 z 6
Letnie popołudnie
Polska, 2019.
Laura kończy 25 lat i najchętniej świętowałaby ze swoją dziewczyną, ale czeka ją spotkanie z rodziną.
Nakręcona w jednym ujęciu po części improwizowana opowieść o toksycznych relacjach i potrzebie akceptacji.
Awangarda 2
NOWE HORYZONTY
4 z 6
Na zawsze razem ****
Francja 2018 (Amanda). Reż. Mikhaël Hers. Obsada: Vincent Lacoste, Isaure Multrier, Stacy Martin, Ophélia Kolb, Greta Scacchi
Spojrzenie na ataki terrorystyczne i życie po nich ze szczerej perspektywy kina obyczajowego może dostarczyć widzom paru wzruszeń.
Po ostatnim dzwonku Amanda żegna kolejne dzieci odbierane ze szkoły, wreszcie zostaje przed wejściem sama. Czeka na wujka - ale ten się spóźnia. 24-letni David w wolnych chwilach pomaga siostrze samotnie wychowującej córkę. Sam żyje z dnia na dzień, ma dorywcze prace i właściwie żadnych zobowiązań. To się zmieni, kiedy w obliczu dramatycznych wydarzeń będzie musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za dziewczynkę, która okaże się chwilami doroślejsza od niego.
Mikhaël Hers przyznaje w wywiadach, że zależało mu na tym, by dać na ekranie obraz współczesnego Paryża. Choć nawiązuje do zamachów z 13 listopada 2015 roku, próżno szukać w jego filmie publicystyki czy dokumentalnej rekonstrukcji.
Opowiadając o tragedii, która stała się doświadczeniem zbiorowym, reżyser skupia się na intymnej, osobistej perspektywie. Wtapia fikcyjną historię w paryską codzienność, gra z postrzeganiem przestrzeni, które zmienia się pod wpływem aktów terroru odbierających poczucie bezpieczeństwa, niekiedy bezpowrotnie. Opowiada o traumie, pustce, żałobie, na którą nie zawsze jest czas, bo najpierw trzeba uporządkować pewne sprawy, dopasować się do nowej sytuacji.
Rodziny ofiar próbują przecież dalej żyć, co ujęto w metaforę z tenisowego kortu, na którym nawet największa strata nie oznacza jeszcze końca meczu. Nie brak w "Na zawsze razem" chwytów równie prostych jak ta metafora, wynikają one choćby z wpisania fabuły w ramy schematu "przyspieszonego dojrzewania" (tu do rodzicielstwa). Miarą dojrzałości niekoniecznie musi być metryka, o czym przekona się David.
Jako że film opiera się na relacji zagubionego wujka i rezolutnej siostrzenicy zapewniających sobie wzajemne wsparcie (także w drobnych gestach), kluczem było właściwe dobranie obsady. U boku Vincenta Lacoste'a śmiało poczyna sobie Isaure Multrier - dziesięciolatka, dla której to pierwszy kontakt z kamerą.
Całość została utrzymana w melodramatycznej tonacji wygranej jednak na subtelnych nutach. Hers ukazuje emocje bohaterów w powściągliwy sposób. Nie sposób oczywiście uciec od pewnych scen (np. przekazanie tragicznych wieści), ale rozpacz przełamana jest nutą dziecięcej beztroski, nadziei i odkrywania radości z bycia razem.
Dramat rodzinny. Trzy siostry spotykają się w domu patriarchalnego ojca.Dramat rodzinny. Trzy siostry spotykają się w domu patriarchalnego ojca.
Tytuł brzmi znajomo, choć w sensie fabularnym związek z klasyczną sztuką Czechowa jest praktycznie żaden: wspólna natomiast jest chęć wyrwania się bohaterek z ich zagubionej wśród gór Anatolii wioski czy bardziej ogólna tęsknota za czymś innym, niż może im ofiarować los.
Ale możliwości ucieczki mają nadzwyczaj ograniczone. Jedną z nich jest tradycyjny zwyczaj besleme, polegający na tym, że dziewczyny z ubogich domów są "adoptowane" przez zamożne rodziny, gdzie mają nieco dziwaczny status ni to przybranych dzieci, ni to służących.
Najstarsza z sióstr, 20-letnia Reyhan, przebywała w takim charakterze u bogatego lekarza, pana Necati, ale po zajściu w ciążę i urodzeniu dziecka zmuszona została do powrotu do rodzinnego domu, gdzie mieszka teraz z starzejącym się ojcem oraz niewydarzonym, głupkowatym mężem Veysalem (to, że wbrew utartej praktyce, to ona rozdaje w tym związku karty, jest marną pociechą). Średnia, buntownicza i zagubiona Nurhan, właśnie przyjechała do domu, bo nie sprawdziła się jako opiekunka. Najmłodsza zaś, 13-letnia Havva, już od pewnego czasu przebywa na ojcowskich włościach, gdyż z kolei jej mały podopieczny zmarł. Wszystkie są nieszczęśliwe, choć każda na swój sposób i z innego powodu. I tylko miejscowa wariatka wydaje się całkiem zadowolona z życia, gdy wykonuje radosne fikołki na trawiastych zboczach gór.
Teraz, gdy spotykają się pod wspólnym dachem, pojawiają się między nimi konflikty i rywalizacje, ale wraca też dawna zażyłość i bliskość. Reyhan udziela młodszym siostrom życiowych rad, a jej opowieści rzucają nowe światło na pozornie oczywiste fakty z przeszłości. Obecni w filmie mężczyźni nie są prostymi przeciwnikami tej kobiecej trójki. Ojciec, choć gbur i satrapa, bynajmniej nie chce córek u siebie zatrzymywać i usilnie kombinuje, jak by tu umieścić Havvę z powrotem u pana Necatiego. Nawet gamoń Veysal pragnie dla swojej rodziny lepszego losu, ale nieudolność jego postępowania staje się pośrednio przyczyną tragedii.
Film nie ma klasycznej, pociągniętej od a do zet fabuły (niektóre istotne wątki nie zostają rozwiązane): jest raczej wejściem w egzotyczny, nieco baśniowy świat, z którego nie prowadzi żadna prosta droga - mnie jednak ta niekonkluzywność opowieści nie przeszkadzała. Życie będzie toczyć się dalej, w niezmienionym rytmie, nawet stare błędy zapewne zostaną powtórzone - co oczywiście nie jest refleksją najweselszą. "Trzy siostry" są nieco teatralnie przegadane, chwilami zbyt łzawe, ale jest w nich niewysilona autentyczność, cokolwiek byśmy pod to tajemnicze słowo podkładali. Jest to też film niezwykle staranny wizualnie: nie tylko widoki otaczających wioskę gór są bardzo piękne, ale też wnętrze ojcowskiego domu przypominające stare obrazy z ich dostojną estetyką. Głęboka nisza, ale warta zwiedzenia.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
YouTube
6 z 6
Złodziej i oszustka
USA 2019.
Sensacyjny.
Ivan (Theo James) jest wytrawnym złodziejem dzieł sztuki, ale chce już z tego popłatnego zajęcia zrezygnować. Ostatnim zleceniem, jakie przyjmuje, jest kradzież autoportretu Hitlera, przy której pomaga mu tajemnicza aktorka z Hollywood Elyse (Emily Ratajkowski).
Wszystkie komentarze