Prezentowane tytuły weszły na ekrany olsztyńskich kin 28 czerwca. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
Kadr ze zwiastuna / screen z YouTube
1 z 5
Anna **
Francja, USA 2019 (Anna). Reż. Luc Besson. Aktorzy: Sasha Luss, Helen Mirren, Luke Evans, Cillian Murphy
Luc Besson nie przestaje fantazjować na temat zabójczych kobiet w sytuacji bez wyjścia.
Tym razem jest nią modelka odkryta przez łowcę talentów na moskiewskim targu. Kiedy zakończy romans z handlarzem bronią, posyłając mu kulę w łeb, staje się jasne, że uroda i wdzięk to niejedyne jej atuty. Wkrótce poznajemy okoliczności, w jakich Anna została zwerbowana przez KGB. Tytułowa bohaterka wydaje się bliźniaczką Nikity, choć w jednej z sekwencji - gdy przeplatają się obrazki z castingów, sesji zdjęciowych i innych "zleceń" - można ją pomylić z Millą Jovovich z "Piątego elementu". Film ma specyficzną strukturę: po każdym zwrocie akcji cofamy się w czasie, żeby zrozumieć, jak do niego doszło. Otwierając kolejne matrioszki, krok po kroku odkrywamy historię dziewczyny uwikłanej w szpiegowską intrygę u kresu zimnej wojny.
Luc Besson nie wykorzystuje potencjału sytuacji na styku światów mody i wywiadu. Najwyraźniej nie dba też o realia, bo jego bohaterowie w 1990 roku posługują się technologiami, na które przyjdzie poczekać przynajmniej dekadę. Górę nad pulsującą akcją biorą często pseudofilozoficzne rozważania, melodramatyczny nastrój budowany jest chwytami z opery mydlanej. Annę widzimy głównie w bieliźnie i/lub z bronią w ręku, kiedy z zimną krwią likwiduje kolejne cele. Wydaje się projekcją pragnień reżysera, na którym ciążą oskarżenia na tle seksualnym (póki co jedną sprawę oddalono z braku wystarczających dowodów).
Sashy Luss nie można odmówić warunków do pracy na wybiegu, ale jako aktorka wypada raczej średnio. Dużo przyjemniej patrzy się więc, jak Helen Mirren bawi się stereotypową postacią radzieckiej wersji Edny Mode z "Iniemamocnych", wiecznie pochylona nad ekranem z podglądem przebiegu misji. Anna zaimponuje jej bezczelnością, researchem i. cytatem z Czechowa.
Już podczas pierwszego zadania, kiedy z braku innych opcji w ruch pójdą stłuczone talerze czy widelec, przekona się, że może liczyć tylko na siebie. W tych nielicznych scenach ujawnia się talent Bessona. Częściej jednak Francuz przypomina dinozaura rocka, któremu brak weny, więc wydaje płyty ze starymi hitami.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
OLAF TRYZNA
2 z 5
Ja teraz kłamię ****
Polska, Holandia 2019. Reż. Paweł Borowski. Aktorzy: Maja Ostaszewska, Rafał Maćkowiak, Agata Buzek, Jacek Poniedziałek, Robert Więckiewicz, Adam Woronowicz, Joanna Kulig
Trzy gwiazdy biorą udział w kontrowersyjnym telewizyjnym show na żywo. Przepytywane przez prowadzącą, która porusza niewygodne tematy i nie daje się tak łatwo zbyć, ujawniają wstydliwe sekrety ze swojego życia.
Naprzeciwko siedzi publiczność. To od niej zależy los uczestników. Czy Celia, Mat i Yvonne będą potrafili wzbudzić zaufanie albo przynajmniej współczucie? Czy wypadną na tyle przekonująco, że uwierzymy w ich historie?
Tak, my. Bo choć sami nie głosujemy na "tak" lub "nie", to zostajemy wciągnięci w intrygę. Już tytuł powinien dawać do myślenia. Skoro "Ja teraz kłamię", to czy wszystko, co oglądamy, jest tylko bajką? Trochę jak w "Grze" Davida Finchera czy "Incepcji" Christophera Nolana, zaciera się granica między rzeczywistością a wykreowaną fikcją, snem.
Sytuacja komplikuje się, gdy pada pewna propozycja. Mat (Rafał Maćkowiak) dostanie pieniądze na film pod warunkiem, że główną rolę zagra młodziutka Yvonne (Paulina Walendziak), a nie jego partnerka Celia (Maja Ostaszewska), z którą przygotowywał projekt. Zdzieramy kolejne warstwy opowieści o przebiegu feralnych wydarzeń, jakie nastąpiły po udziale bohaterów w programie, ukazanej kolejno z perspektywy każdego z nich. Pozwala to zobaczyć pewne sytuacje w szerszym kadrze. Powracanie do tych samych scen może być nieco męczące w odbiorze, ale ten konsekwentnie stosowany zabieg powtórzeń ma konkretny cel. Gdy wydaje się nam, że rozpoznaliśmy już intencje postaci, ujawniony kontekst rzuca na całą sprawę nowe światło.
Podążamy za bohaterami w głąb króliczej nory, droga wiedzie futurystycznymi korytarzami. Reżyser Paweł Borowski ożywia retrofantazję na temat przyszłości, kreuje intrygujący świat, nie brak mu poczucia humoru. Celowo umieścił fabularną łamigłówkę w stylowej, odrealnionej przestrzeni zbudowanej poprzez pomysłowe ogranie architektury. Nie ogranicza bowiem gry z widzem do narracji, tworzy iluzję także w warstwie plastycznej. Bawi się złudzeniem skali czy orientacji obrazu w montażu kolejnych ujęć (tabletki stają się fotelami w holu, samochód na parkingu okazuje się breloczkiem itp.).
Borowskiemu wyraźnie zależy na tym, by wybrzmiało kluczowe pytanie: czy w erze autokreacji i postprawdy powinniśmy ufać naszej percepcji?
Piotr Guszkowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
fot. mat. promocyjne filmu
3 z 5
Polaroid
Kanada/Norwegia/USA 2019
Horror: coś pomiędzy "The Ring" a "Oszukać przeznaczenie".
Nieśmiała nastolatka otrzymuje w prezencie stary model Polaroida. Wkrótce odkrywa, że komukolwiek zrobi nim zdjęcie, ten umiera.
Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
4 z 5
Sekretne życie zwierzaków domowych 2 ***
USA/Francja/Japonia 2019 (The Secret Life of Pets 2) Reż. Chris Renaud, Jonathan del Val.
Przygodowo-komediowa animacja dla dzieci. Sequel kinowego przeboju sprzed trzech lat.
Oglądamy trzy odrębne historie, które łączy jedynie to, że ich bohaterami są - w większości znane z oryginału - zwierzątka z Brooklynu.
Terierek Max i jego wielki, włochaty kompan Duke - wraz z ich panią Katie, jej mężem i nowo narodzonym synkiem - wyjeżdżają na wycieczkę na wieś. Jako nowojorskie mieszczuchy czują się zagubieni w tym dziwnym świecie, a przewodnikiem po nim (i w ogóle po życiu) staje się twardy pies pasterski Kogut. W tym czasie suczka Gidget gubi powierzoną jej przez Maxa cenną zabawkę i robi wszystko, aby ją odzyskać. Zaś królik Tuptuś, czujący się obecnie Supermanem, wraz z inną suczką Daisy postanawiają uwolnić z cyrku małego tygryska. Ten ostatni wątek jest najciekawszy i nadawałby się do rozbudowania w pełną fabułę, choć jeden element w nim jest drażniący: właścicielem cyrku jest Rosjanin. I nie chodzi mi o to, że mali Amerykanie są tu uczeni, że Rosjanie są źli i groźni, ale że w polskiej wersji językowej ów "zły Rosjanin" brzmi jak poczciwy wilniuk czy lwowianin.
Znacznie poważniejszą wadą jest jednak wspomniana już formuła trzy w jednym powodująca, że film jest pozbawiony rytmu i niespójny. Także jego przesłanie - skierowane zresztą do rodziców, a nie dzieci - głoszące, aby nie bać się życia i mieć do niego zaufanie, nie obejmuje całości, ale nawiązuje tylko do jednego wątku. Bardziej więc niż historia jest to ciąg szybko następujących po sobie gagów. Przy całej ich nierówności niektóre są całkiem dowcipne, jak wizyta Maxa (neurotycznie zalęknionego o synka Katie) u zwierzęcego terapeuty czy nauka Gidget, "jak stać się kotem". Ale w sumie najśmieszniejsze są, wzięte jakby z YouTube'a, scenki pokazywane w trakcie napisów końcowych, co o samym filmie nie świadczy najlepiej. Dzieci do 10-12 lat będą się jednak na nim bawić dobrze, a ich opiekunowie wytrzymają bez trudu. Cóż, kochamy te nasze domowe zwierzaki i nasze uczucia przenoszą się na ekran.
Paweł Mossakowski
Helios, Multikino
Kadr ze zwiastunu /YouTube
5 z 5
Świadkowie Putina ****
Łotwa/Szwajcaria/Czechy 2018. Reż. Witalij Manski
Dokument. Jak doszedł do władzy Putin i jak ją na początku wykorzystywał.
W filmach Witalija Manskiego równie ciekawy co ich zawartość jest sposób ich powstawania. Najbardziej znany jego dokument "Pod opieką wiecznego słońca" - o życiu w Korei Północnej - został zrealizowany tylko dlatego, że reżyserowi udało się przekonać władze tego kraju, iż zamierza nakręcić film wychwalający ich dzieło. W przypadku "Świadków Putina" nie musiał się już uciekać do podstępów: znaczną część materiałów zebrał, będąc szefem redakcji dokumentu w państwowej telewizji.
Ale między tymi tak odmiennymi filmami jest jedno dyskretne podobieństwo: w "Pod opieką wiecznego słońca" są fragmenty, które w y g l ą d a j ą istotnie jak film propagandowy - tyle że piękna fasada jest konfrontowana z tym, co kryje się za nią - w "Świadkach..." zaś znajdziemy materiały, które pierwotnie miały służyć propagandowym celom, jak np. ocieplenie wizerunku przywódcy. Jest to więc nie tylko dokument o pierwszym okresie panowania Putina (wszystkie pokazywane tu wydarzenia miały miejsce w 2000 r.), ale też wyznanie winy filmowca, który - choć z rosnącym dystansem - w państwowej machinie propagandowej uczestniczył.
Dużo miejsca w filmie poświęcono też Jelcynowi, który - świadomy losu zdetronizowanych władców Rosji - starannie wybrał swojego następcę, namaścił go i pobłogosławił. W sylwestrową noc na przełomie tysiącleci powierzył mu kierowanie krajem na okres trzech miesięcy - aż do wyborów prezydenckich.
Najciekawszą sekwencją są właśnie wybory prezydenckie. Majski i jego ludzie wchodzą z kamerą do sztabu wyborczego Putina - i równolegle do domu Jelcyna. W pierwszym widzimy kilkunastu opanowanych, lekko cynicznych, działających na zimno technokratów pragnących, aby ich kandydat wygrał już w pierwszej rundzie (co charakterystyczne, wszyscy z tej grupy - z wyjątkiem Miedwiediewa - albo przeszli potem do opozycji, albo opuścili kraj, albo zginęli w podejrzanych okolicznościach). W drugim oglądamy, jak były prezydent, siedząc w otoczeniu rodziny, cieszy się z triumfu swojego "podopiecznego", jakby to on osobiście zwyciężył. A potem dzwoni do Putina z gratulacjami, ale ten nie odpowiada.
Film Majskiego jest cenny przez ukazanie z bliska potężnego, niebezpiecznego i wyrachowanego polityka, do którego dostęp jest niezwykle trudny. Jeśli "Świadkowie..." pozostawiają tu pewien niedosyt, to nie z winy reżysera, ale z powodu pełnej samokontroli bohatera. Putin ani na moment się nie odsłania, próżno oczekiwać jego prywatnej twarzy. Nawet w najbardziej szczerej rozmowie z autorem - na temat hymnu właśnie - jest wprawdzie podenerwowany, ale maski nie zdejmuje.
Mieszkający obecnie na Łotwie Majski nie ukrywa krytycznego stosunku do Putina. Co jednak myślał o nim wtedy - oraz o swojej pracy w sprzyjającej mu telewizji - mówi niewiele. Chciał wykorzystać wysokie stanowisko do zapisu fascynująco zmieniającej się rzeczywistości? Czy - w przeciwieństwie do swojej żony - "wierzył" w Putina? Dziś twierdzi, że chciał być tylko "świadkiem", jest jednak świadomy, że różnica między świadkiem a współwinnym jest bardzo cienka.
Wszystkie komentarze