Prezentowane tytuły weszły na ekrany olsztyńskich kin 21 czerwca. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
WIOSNA FILMÓW
1 z 5
Kobieta idzie na wojnę *****
Islandia/Francja/Ukraina 2018 (Kona fer i strid) Aktorzy: Halldora Geirhardsdóttir, Johann Sigurdarson
Tragikomedia o sensacyjnej fabule. Odważna 50-latka walczy z zatruwającą środowisko hutą aluminium.
Halla, bohaterka filmu "Kobieta idzie na wojnę", prowadzi podwójne życie. Łagodna, uśmiechnięta kierowniczka chóru po pracy zamienia się w nieustraszoną bojowniczkę ekologiczną - prasa, nie bez racji, nazywa ją ekoterrorystką - która przeprowadza akcje sabotażowe paraliżujące pracę huty aluminium, mającej swój udział w globalnym ocieplaniu klimatu. W pierwszej scenie, uzbrojona w łuk i strzały - niczym Artemida czy samotny indiański wojownik - doprowadza do odcięcia prądu zakładowi trucicielowi. I robi to po raz kolejny: wbrew tytułowi kobieta jest już na wojnie od dawna.
Oczywiście jej działalność spotyka się z oburzeniem nie tylko kierownictwa fabryki, ale również czynników rządzących (odstrasza potencjalnych inwestorów, wpływa na wskaźniki gospodarcze itd.). Ma też reperkusje międzynarodowe: Izrael i USA oferują pomoc w jej złapaniu. Ba! Nie jest nawet "ludową bohaterką" po cichu wspieraną przez społeczeństwo. Tzw. zwykli ludzie często krytykują jej akcje, gdyż ich bezpośrednie konsekwencje są dla nich uciążliwe. Film nie ucieka więc od trudnych pytań: czy w imię nawet tak ważnego celu jak ocalenie naszej planety można lekceważyć doraźne interesy społeczne? I do jakich granic można się posunąć dla jego realizacji?
Ale jeszcze ważniejsze pytanie rodzi się w pewnym momencie w głowie Halli. Od dawna - podobnie jak jej siostra bliźniaczka - próbuje zaadoptować dziecko i oto nagle dostaje wiadomość, że może przejąć opiekę nad czteroletnią, osieroconą dziewczynką z Ukrainy. Czy w tej sytuacji ma nadal zajmować się matką Ziemią - czy zostać po prostu matką?
"Kobieta..." ma u mnie na wstępie kilka dodatkowych punktów: uważam, że każda wypowiedź - artystyczna czy nie, film, spektakl, artykuł prasowy, wszystko jedno - która przypomina, w jak tragicznym położeniu się znaleźliśmy, zasługuje na wsparcie, a przynajmniej na uwagę. Jednak zalety filmu nie sprowadzają się do generalnej "słuszności".
Film odwołuje się do schematów kina sensacyjnego (łącznie z motywem "ostatniego skoku") i jeśli się sympatyzuje z poczynaniami bohaterki, ogląda się go w dużym napięciu. Jednocześnie islandzki reżyser, jakby bojąc się powagi tematu, redukuje ciężar filmu absurdalnym humorem, delikatnie przesuwając go w stronę komedii.
Nieco podobnie czynił w swoim debiutanckim "O koniach i ludziach" i w ogóle Islandczycy tak już mają: nawet w najbardziej dramatycznych historiach (p. " Barany ") pojawiają się żartobliwe wstawki, a one same podszyte są poczuciem zasadniczej surrealistyczności świata (tu czysto surrealistyczny efekt wywołuje obecność w kadrze wykonawców muzyki - islandzkiego, żwawo grającego tria i melancholijnie brzmiącego ukraińskiego chórku).
Tonacja jest więc kapryśna, migotliwa, rozedrgana - tym bardziej że wątek adopcyjny niesie jeszcze ze sobą nieunikniony ładunek sentymentalizmu. Ale jakimś cudem udaje się to wszystko zgrać ze sobą bez większych zgrzytów.
Film jest przemyślany i "ogarnięty": fizyczna obecność muzykantów nie jest od rzeczy, zważywszy na zawód bohaterki, także wyjątkowo piękne widoki dobrze rymują się z proekologicznym przesłaniem. Również w warstwie fabularnej wszystkie elementy wskakują zgrabnie na swoje miejsce, choć obecność siostry bliźniaczki czyni niektóre rozwiązania przewidywalnymi. Nieprzewidywalna jest natomiast sama katastroficznie-optymistyczna puenta: mamy coś w rodzaju małego biblijnego potopu, żadnej Arki na horyzoncie, ale ludzie idą razem.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
mat. promocyjne
2 z 5
Laleczka
USA 2019. Horror inspirowany klasykiem gatunku, "Laleczką Chucky" (1988) - jeśli wprost nie jego remake.
Matka daje na urodziny swojemu małemu synkowi mówiącą lalkę. Nie zdaje sobie sprawy z jej prawdziwej, bardzo niebezpiecznej natury...
Helios, Multikino
fot. mat. promocyjne filmu
3 z 5
Ma
USA 2019. Horror. Samotnie mieszkająca kobieta zaprzyjaźnia się z grupą nastolatków i pozwala im urządzić w swoim domu imprezę.
Zabawa toczy się w najlepsze, gdy gospodyni ujawnia swoje prawdziwe intencje...
Multikino
CHRISTIAN BLACK
4 z 5
Oszustki **
USA 2019 (The Hustle) Reż. Chris Addison Aktorzy: Anne Hathaway, Rebel Wilson, Alex Sharp
KKK (kiepska komedia kryminalna) o dwóch oszustkach naciągających bogatych mężczyzn.
Zabawna, bezpretensjonalna, a nawet bezmyślna komedia to nie jest zła propozycja na obecne upały. Ale "Oszustki" nie spełniają tych warunków. Zabawne bywają raz na kwadrans. Nie są bezmyślne, ale głupie. Nie są też pozbawione pretensjonalności: film chce być "feministyczny", stanowić społeczny komentarz n/t postrzegania kobiet przez mężczyzn itd., ale robi to tak nieudolnie i niekonsekwentnie, że osiąga odwrotny efekt. Podejrzewam nawet reżysera o cichy sabotaż planowanego przesłania.
Ale mówiąc serio, jedną z przyczyn porażki jest zapewne to, że "Oszustki" - remake popularnej komedii "Parszywe dranie" z 1988 r.- zbyt niewolniczo trzymają się oryginału, nie uwzględniając takiego drobiazgu jak odmienna płeć głównych postaci. Stąd wrażenie jakiejś generalnej sztuczności, jakie nie opuszczało mnie podczas całego filmu.
Źródłem komizmu "Oszustek" ma być jednak nie tylko sprytne rolowanie bogatych, aroganckich i głupich facetów przez tytułowe bohaterki, ale też kontrast między nimi. Josephine (Hathaway) jest wysmukła, szykowna, wyrafinowana i zimna. Ma klasę, pełny sejf i elegancki dom na francuskiej Riwierze, gdzie rozgrywa się znaczna część filmu. Penny (Wilson) - grająca w znacznie niższej lidze - jest okrągła, żywiołowa, hałaśliwa i niecenzuralna. Obie panie najpierw rywalizują ze sobą, potem - mimo niedobrania - jednoczą siły, aby uwolnić od nadmiaru pieniędzy młodziutkiego amerykańskiego multimilionera.
Komedie tego typu potrzebują finezyjnych pomysłów i trudnych przeciwników. Wskazane są też niespodzianki. Tymczasem prawie wszystko jest tu przewidywalne, a metody, jakie stosują nasze bohaterki, są naiwne i wymagające też odpowiedniej naiwności ze strony ich ofiar. Przyznaję: zdarzają się komiczne sytuacje i dowcipne kwestie, ale giną w morzu gagów wymęczonych i żartów chybionych. Sama historia jest zaś chaotyczna, nielogiczna i momentami wyraźnie nie wie, w którą stronę ma pójść. Słabo też jest z chemią między głównymi wykonawczyniami. Obie grają nie tylko w innym stylu - co zamierzone - ale jakby w dwu innych filmach. A obydwa są marne.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
mat. promocyjne filmu
5 z 5
Petra ****
Hiszpania/Francja/Dania 2018 Reż. Jaime Rosales Aktorzy: Bárbara Lennie, Alex Brendemühl, Joan Botey, Marisa Paredes
Dramat rodzinny z cyklu "W poszukiwaniu biologicznego ojca". Między grecką tragedią a operą mydlaną, ale bliżej tej pierwszej.
Młoda malarka Petra przyjeżdża do wiejskiej posiadłości słynnego rzeźbiarza Jaume, gdzie ma być tzw. rezydentką artystyczną. Ale gdy odpiera zaloty jego syna, Lucasa, mówiąc, "nie powinniśmy...", zaczynamy podejrzewać, że powód jej obecności jest inny: Petra uważa Jaume za swojego biologicznego ojca.
To częsty w kinie motyw: kobieta lub mężczyzna, wychowywani przez samotne matki, w pewnym momencie chcą się dowiedzieć, kim był ich ojciec: to kwestia odnalezienia własnej tożsamości, zakorzenienia w świecie. Ale hiszpański reżyser opowiada tę starą historię inaczej, po swojemu - i w intrygujący sposób.
Film podzielony jest na sześć rozdziałów, których opisowe tytuły niekiedy - i chyba niepotrzebnie - spoilerują ich zakończenia. Ale ich chronologia jest zakłócona: np. zaczynamy od drugiego rozdziału, a pierwszy jest trzeci w kolejności. Nie jest to jednak czcza, formalna zabawa: ciągła gra między teraźniejszością a przeszłością pozwala ujrzeć wydarzenia w innym świetle i odsłonić ukryte motywacje postaci.
Pytanie "Czy Jaume jest faktycznie ojcem Petry", na które odpowiedź nie jest bynajmniej łatwa, jest tu oczywiście istotne, ale fabuła nie obraca się wyłącznie wokół niego. Jest znacznie bogatsza, wielowątkowa, obejmująca wszystkich mieszkańców pięknej rezydencji Jaume: w/w syna Lukasa, ukrytego w cieniu wielkiego ojca i głęboko z nim skonfliktowanego, żyjącej własnym życiem żony Jaume, Marisy (granej przez częstą aktorkę Almodovara, Marisę Paredes), prowadzącej dom Teresy oraz jej rodziny.
Wiele w tym mikroświatku sekretów, zdrad i kłamstw. I to kłamstwa właśnie, bardziej niż ujawnione prawdy, wpływają na przebieg wydarzeń, mają poważniejsze konsekwencje.
Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o swoistym reżyserze tego spektaklu, Jaume. Artyście traktującym sztukę głownie jako maszynkę do zarabiania pieniędzy, a przy tym cyniku, manipulatorze i właściwie sadyście. Filmowa galeria artystycznych geniuszy i zarazem ludzkich potworów jest wcale bogata, ale Jaume należy się w niej miejsce szczególne. To łajdak zupełnie wyjątkowy.
Film jest emocjonalnie zdystansowany, ma tempo raczej niespieszne, co nie wyklucza jednak psychologicznej gęstości i intensywności. Jest też świetnie zagrany, przede wszystkim przez Bárbarę Lennie w tytułowej roli, ale i pozostałych wykonawców.
Nawet Joan Botey (Jaume), choć naturszczyk (którego obecność wzięła się głównie stąd, że "Petrę" kręcono w jego posiadłości), "daje radę". Ma też ciekawie robione zdjęcia: kamera często "wpatrzona" jest dookolny, tonący w zieleni krajobraz, zaś istotna rozmowa rozgrywa się poza kadrem.
Daje to przyciągający uwagę, z lekka niepokojący efekt, choć momentami metoda ta może wywołać zniecierpliwienie: bardziej ma się ochotę oglądać twarze rozmówców niż najpiękniejszy widok.
Także w warstwie fabularnej jest tu o jeden "wystrzał strzelby" (dosłownej, nie tylko czechowowskiej) za dużo: radykalne rozwiązanie jest prawdopodobne, ale zupełnie nieprzygotowane. Ale to w sumie drobiazg niemający większego wpływu na wartość całego filmu.
Wszystkie komentarze