Dramat. Absolwent uniwersytetu i początkujący pisarz przyjeżdża do rodzinnego miasteczka.
Okres pomiędzy ukończeniem studiów a podjęciem (albo i niepodjęciem) pierwszej pracy ma swoją specyfikę, nastrój i koloryt - to w końcu ostatni moment przed rozpoczęciem dorosłego, "prawdziwego" życia. Kino wprawdzie woli dorastanie i przejście między dzieciństwem a młodością jest w nim eksplorowane znacznie częściej, ale i tą krótką chwilą szczególnego "zawieszenia" też się interesowało (p. "Absolwent").
U świetnego tureckiego reżysera ("Pewnego razu w Anatolii", "Zimowy sen") wygląda to oczywiście inaczej niż w przeboju Mike'a Nicholsa. Muszę tu państwa uprzedzić: "Grusza" to bardzo dobry film, ale bardzo też niełatwy w odbiorze. Nie, że głębinowy i niedostępny, ale bardzo długi (188 minut - to zresztą u Ceylana niemal standard), bardzo powolny i bardzo "gadany" - dwie z całej serii rozmów, do których tu dochodzi, są prawdziwym testem na wytrzymałość widza. Wymaga więc cierpliwości i sporego wysiłku, z tym że ów wysiłek zostaje sowicie wynagrodzony.
Sinan skończył już studia, ale nie zdał jeszcze egzaminu, który uprawniałby do wykonywania zawodu nauczyciela. Nie pali się zresztą do tej pracy: właśnie skończył swoją debiutancką książkę (zatytułowaną tak jak film) i bardziej od przygotowywania się do testu zajmuje go szukanie wydawcy lub sponsora. Oprócz tego spotyka się z rodziną, byłą dziewczyną, dawnymi przyjaciółmi itd.
Wiele więc tu się nie dzieje, ale podczas tego "małodziania się" Sinan odbywa odmieniającą go podróż duchową, która wydaje mi się bardzo interesująca. Gdy go poznajemy, jest aroganckim bubkiem, przeambicjonowanym, przemądrzałym, odnoszącym się z wyższością do otoczenia i nieznośnie egocentrycznym. Zmiana, która w nim zajdzie, jest subtelnie zarysowana, niemal niezauważalna, ale jednak istotna.
Dokonuje się ona w kilku wymiarach, z których najważniejszy obejmuje jego stosunek do ojca. Ojciec Sinana, też nauczyciel z zawodu, jest nałogowym hazardzistą, przepuszczającym rodzinne oszczędności i tracącym w szybkim tempie dobrą reputację, jaką się cieszył. Jeśli akurat nie gra, jeździ na wieś, gdzie z uporem godnym lepszej sprawy kopie wyschniętą studnię (w czym trudno nie doszukać się metafory). A jednocześnie jest miłym i ciepłym człowiekiem. Ułożyć sobie relację emocjonalną z kimś takim to jak rozwiązać kwadraturę koła.
W "Dzikiej gruszy", jak wspomniałem, dużo się mówi (z popularnym pisarzem o literaturze, z dwoma imamami o religii itd.), ale jego wizualna strona jest co najmniej tak samo ważna. Znajdziemy tu wiele pięknych, poetyckich obrazów, niekiedy w przewrotny sposób rozmowy te "komentujących". Jest w nim też napięcie, ale budowane nietypowo, bo od środka bohatera: jego źródłem jest wewnętrzny niepokój Sinana. Warto też podkreślić, że w tym "artystycznym", medytacyjnym filmie udało się całkiem dużo powiedzieć o współczesnej Turcji. O kiepskich perspektywach życiowych tureckich kobiet, o poczuciu wyobcowania osób niewierzących, o ogólnej atmosferze apatii i smutku. Dla mnie osobiście najbardziej poruszająca (oprócz sceny finałowej) była telefoniczna rozmowa Sinana z dawnym przyjacielem, który też miał zostać nauczycielem, ale trafił do policji, i teraz opowiada z satysfakcją w głosie o rozpędzaniu demonstracji "lewicowców". Chciałbym, aby stał się bohaterem następnego filmu Ceylana, choć szanse na to są niewielkie.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
PARAMOUNT ANIMATIO
2 z 7
Kraina cudów
USA/Hiszpania 2019. Przygodowo-komediowa animacja dla dzieci.
June jest dziewczynką o bardzo żywej wyobraźni, która co wieczór wraz z matką snuje opowieści o "krainie cudów", zamieszkałej przez mówiące zwierzęta. Co będzie jednak, gdy jej wizja stanie się rzeczywistością?
Helios, Multikino
pmoss
MATERIAŁY DYSTRYBUTORA
3 z 7
Niedobrani *****
USA 2019 (Long shot). Reż. Jonathan Levine. Aktorzy: Charlize Theron, Seth Rogen, Bob Odenkirk
Z lekka polityczna komedia romantyczna. Najlepsza rzecz w tym strupieszałym gatunku, jaką widziałem od lat.
On, Fred, jest lewicującym, bojowym dziennikarzem, noszącym się nader bezpretensjonalnie i wyglądającym dokładnie jak Seth Rogen. Ona, Charlotte, jest sekretarzem stanu, ubiegającym się o urząd prezydenta (jej obecny szef rezygnuje, gdyż zamierza poświęcić się karierze aktorskiej), inteligentną kobietą o urodzie Charlize Theron. On traci pracę, ona zatrudnia go, aby pisał jej przemówienia. Dalej wiadomo.
Już słyszę te okrzyki: "To niemożliwe! Jak Theron może zakochać się w Rogenie?!". Nie mówiąc już o różnicy pozycji społecznej granych przez nich postaci: ona jest jedną z najbardziej wpływowych kobiet na świecie, on zaś nie pisze do "Washington Post", tylko dla prasy alternatywnej. Ale romkom to taki gatunek, w którym np. słynna gwiazda filmowa może zakochać się we właścicielu skromnej księgarenki (choć sprawę niewątpliwie ułatwia fakt, że gra go Hugh Grant) i w ogóle im para w nim bardziej - patrz polski tytuł - niedobrana, tym lepiej. Pamiętacie państwo "Piękną i bestię"? To coś podobnego, tyle że na wesoło.
Co więcej, kompletne nieprawdopodobieństwo takiego związku zostaje wkomponowane w treść filmu i stanowi istotny element całej zabawy. Gdy Fred prosi ochroniarza, który zobaczył o jedną scenę za dużo, o dyskrecję, ten odpowiada przytomnie: "Przecież i tak nikt by mi nie uwierzył". Zaś zabawa jest przednia: luzacki, popalający trawkę Fred porusza się w sztywniackim świecie polityki jak słoń w świecie porcelany, jest też w stałym konflikcie z ekipą doradców Charlotte, uważających już samo jego zatrudnienie za błąd, nie mówiąc o romansach. Charlotte zaś musi oczywiście ów romans ukrywać, gdyż jego ujawnienie mogłoby zniszczyć jej publiczny wizerunek i zniweczyć szanse w kampanii. Materiału komediowego jest więc mnóstwo i zostaje on należycie wykorzystywany: gagi są pomysłowe, a dialogi świetne. I jest tu nawet - ze względu na stawkę gry - dramaturgiczne napięcie, rzecz w tym gatunku nadobowiązkowa. Wzruszyć się także będzie okazja.
"Niedobrani" są po części (choć mniejszej) satyrą polityczną, pełną aluzji do obecnej sytuacji w USA i odniesień do realnie istniejących postaci. Bez popadania wszelako w imitacyjną dosłowność: np. prezydent jest wprawdzie kompletnym matołkiem, bardzo do tego próżnym, ale w sumie nieszkodliwym. Patrząc na to z perspektywy Polski, gdzie zapotrzebowanie na obśmianie polityków jest duże, stanowi to dodatkowy atut filmu.
Warto podkreślić, że między Theron a Rogenem - mimo biegunowego przeciwieństwa - wytwarza się przyjemna, naturalna chemia, oboje bardzo dobrze grają. Jeśli w przypadku Rogena, aktora stricte komediowego, nie jest to zaskakujące, o tyle świetny występ Theron był dla mnie pewnego rodzaju niespodzianką - nie sądziłem, że jest to aktorka aż tak wszechstronna. Film jest nieco przydługi, w końcowej części słabnie, jego humor dla części widzów będzie zbyt wulgarny, ale i tak lepszej komedii romantycznej dawno nie było. I długo nie będzie.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
4 z 7
Podły, okrutny, zły ****
USA 2019 (Extremely Wicked, Shockingly Evil and Vile). Reż. Joe Berlinger. Aktorzy: Zac Efron, Lily Collins, John Malkovich
Biograficzny. Seryjny morderca w oczach zakochanej kobiety.
Ted Bundy był jednym z najbrutalniejszych i najsłynniejszych seryjnych morderców w USA, który w drugiej połowie lat 70. uśmiercił 30 kobiet. Do takiej liczby się w każdym razie przyznał, choć tak naprawdę nie jest ona dokładnie znana.
Bundy (Efron) pojawia się na scenie, podrywając w barze Liz (Collins), rozwódkę z Seattle, samotnie wychowującą małą córeczkę. Para żyje szczęśliwie aż do aresztowania Bundy'ego pod zarzutem porwania. Potem dochodzą inne, znacznie poważniejsze zarzuty...
Wszystko to ukazane jest w perspektywie Liz, przez dłuższy czas niemogącej uwierzyć w winę ukochanego, który uparcie twierdzi, że został wrobiony, zaszło przykre nieporozumienie, itd. Stopniowo jednak i ona nabiera wątpliwości. Film jest więc w mniejszym stopniu portretem socjopatycznego, brutalnego mordercy, a bardziej opowieścią o samooszukiwaniu się, wypieraniu - i wychodzeniu z iluzji.
To, że Liz dała się nabrać - nie ona jedna! - nie jest specjalnie dziwne: Bundy jest bystry, wygadany (studiował prawo), ma dużo wdzięku. A dodajmy do tego urodę Zaca Efrona... My - mimo dość naiwnych i niekonsekwentnych wysiłków reżysera, aby trzymać nas w niepewności - wiemy więcej niż Liz. Widzimy sprytnego, pewnego siebie, przystojnego manipulatora. Ale i tak portret Bundy'ego, jaki wyłania się z filmu, jest zapewne taki, jaki on sam by sobie życzył zobaczyć.
Niespecjalnie mi się to podoba - niezależnie od tego, że Berlinger (zresztą autor dokumentu o Bundym) nie próbuje go rozgrzeszać (byłaby to zresztą mission impossible), a w najlepszym razie nieco uczłowiecza. Powiedzieć, że Bundy "daje się lubić" byłoby zapewne przesadą, ale przerażenia raczej nie wzbudza - a powinien. Nie mówi się tu zresztą wiele o nim samym, raczej o kreacji, jaką stworzył - na użytek innych, a może nawet bardziej własny. I co charakterystyczne: jego czyny opisuje się często, ale w zasadzie nigdy ich nie pokazuje. Z punktu widzenia reżysera taka taktyka jest słuszna, w sumie jednak unikowa i asekuracyjna, wykrzywiająca obraz.
Mimo pewnej niespójności perspektyw i ogólnej łagodności spojrzenia film jest ciekawy, wciągający i nie wolny od napięcia. Boimy się o tę biedną, naiwną Liz, czy ubrany w kuchenny fartuszek ukochany nagle nie rzuci się na nią i nie udusi albo nie zadźga, jak to miał w zwyczaju. Nie jest też przez dłuższy czas pewne, czy dopadnie go sprawiedliwość: Bundy skutecznie ucieka, z łatwością, która - zważywszy na ciężar oskarżeń - jest trochę niezrozumiała. Gdy dochodzi do wypełniającego ostatnią część filmu procesu, sprawa wydaje się przesądzona - co nie znaczy jednak, że sama rozprawa nie jest interesująca. Potyczki słowne między sędzią (świetna rola Malkovicha) a broniącym się samodzielnie Bundym są bardzo dobre i - trochę nawet niestosownie - zabawne.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
NEXT FILM
5 z 7
Słodki koniec dnia ****
Polska, Włochy 2019 (Dolce Fine Giornata). Reż. Jacek Borcuch. Aktorzy: Krystyna Janda, Kasia Smutniak, Antonio Catania, Vincent Riotta
Doceniona na Sundance Krystyna Janda tworzy intrygującą, niejednoznaczną kreację w filmie-otrzeźwieniu dla Europy.
Zresztą jej bohaterka - błyskotliwa polska poetka z Nagrodą Nobla, która znalazła przystań we Włoszech, wydaje się uosobieniem Starego Kontynentu przeczuwającego nadchodzącą katastrofę. Dojrzała kobieta z apetytem na życie ma świadomość, że przemija, wciąż jednak fascynuje innych. Chce korzystać z życia i wolności na własnych zasadach. Za sprawą romansu z dużo młodszym imigrantem Maria Linde budzi oburzenie, jeszcze zanim wygłosi szokującą tezę po tragedii, która wstrząśnie krajem. Wybucha skandal, ale ona nie zamierza się tłumaczyć, jakby zapominając o konsekwencjach wypowiedzianych słów.
Opowieść ta zaczyna się w dość nieskrępowanej atmosferze, wśród rozmów intelektualistów przy winie i skrętach, na tle pięknych krajobrazów toskańskiej prowincji, nieco usypiających czujność widza. Choć twórcy stosunkowo wcześnie podsuwają nam trop, kiedy wspominają o przygotowywanej na rynku instalacji artystycznej nawiązującej do losów Ezry Pounda. W pracy kamery Michała Dymka i muzyce Daniela Blooma pojawia się niepokojąca nuta.
Jacek Borcuch napisał "Słodki koniec dnia" we współpracy ze Szczepanem Twardochem, sporo tu naprawdę dobrych dialogów. Scenariusz powstał z myślą o Krystynie Jandzie, która wypełnia ekranową przestrzeń swoją charyzmą i skojarzeniami, jakie budzi. Zarazem pełna sprzeczności postać Marii Linde wyraźnie odbiega od wizerunku aktorki. Także fizycznie: jeansy, proste długie włosy i grzywka, o którą toczono podobno boje na planie. Mówi nieco wolniej, spokojniej - może dlatego, że Janda nie zna włoskiego, a kwestie musiała wykuć na blachę. Reżyser z wyczuciem prowadzi obsadę, sam w końcu zaczynał jako aktor. Świetny jest choćby Antonio Catania. Prostoduszny mąż Marii przemyka po domu z pochyloną głową, jakby za coś przepraszał, nie czuł się równorzędnym partnerem.
Borcuch odwraca stereotypy. Stawia bohaterkę w pozycji zwykle zarezerwowanej dla mężczyzn, pytając o granice kobiecej wolności i niezależności wyborów, które podważa nawet jej córka (w tej roli Kasia Smutniak, wnosząca do historii własne doświadczenia emigracji). Maria uważa, że innym nic do tego. Jej bezkompromisowość jest naznaczona egoizmem, to niejednoznaczna postać. Lepiej rozumie się ze zbuntowaną wnuczką, zachęca ją, by nie zastanawiała się, co wypada. Film dotyka kwestii uprzywilejowania związanej z kolorem skóry, płcią, wiekiem. Prowokuje, choć uciekająca w symbole intelektualna rozgrywka odbiera chwilami temperaturę emocji, wywołuje pewien dystans do bohaterów.
"Słodki koniec dnia" ma moc manifestu. To opowieść o tolerancyjności, którą tak się chlubimy, ale okazuje się fasadowa, o sztuczności podsycanych podziałów, o zarządzaniu lękiem przed obcym, innym. Co jesteśmy w stanie poświęcić dla pozorów bezpieczeństwa? Z czyich ust miałyby paść oskarżenia o obojętność i hipokryzję kierowane pod adresem uśpionej wygodą dolce far niente Europy, jeśli nie właśnie emigrantki, odważnej kobiety uciekającej od ról i schematów, w jakie jest wpychana, córki ocalałych z Holocaustu.
Piotr Guszkowski
Awangarda 2, Helios
WARNER BROS ENT. POLSKA
6 z 7
Topielisko. Klątwa La Llorony **
USA 2019 (The Curse of La Llorona). Reż. Michael Chaves. Aktorzy: Linda Cardellini, Raymond Cruz, Patricia Velasquez
Nieudana próba poszerzenia uniwersum "Obecności" o grozę z meksykańskiego folkloru.
Pomysł okazał się jednak o tyle trafiony, że film mimo kiepskich recenzji zarabia swoje. Części widzów najwyraźniej brakowało horroru ze znajomych rewirów, zanurzonego w latynoskiej obyczajowości, ale twórcy traktują kulturowe zaplecze mrocznej legendy o płaczącej kobiecie pobieżnie, przez co pozostaje ono jedynie scenografią, halloweenowym kostiumem założonym na schematyczną opowiastkę podążającą znanym tropem.
Bohaterką "Topieliska. Klątwy La Llorony" jest Anna, pracownica socjalna, która po śmierci męża policjanta samotnie wychowuje syna i córkę. W trakcie interwencji u jednej z rodzin znajdzie dwóch braci zamkniętych w szafie. - Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni - powie młodszy z nich. Wszystko wskazuje na przemoc domową. Dopiero kiedy sama usłyszy lament La Llorony, a demon zacznie się upominać o jej dzieci, Anna zrozumie, że matka chłopców wcale nie chciała ich skrzywdzić, tylko uratować. Będzie już jednak za późno.
Zanim z odsieczą przyjdzie eksksiądz, historia trzyma się jeszcze kupy. Głównie za sprawą drobiazgów, które budują realizm sytuacji. Jak wtedy, gdy Anna wezwana w środku nocy, pakuje zaspane dzieciaki do samochodu i razem jadą na miejsce zdarzenia. Możemy zrozumieć również, dlaczego późno dostrzeże problem, tłumacząc wiele przeżywaniem żałoby. Jest coś przejmującego w figurze zdeterminowanej matki, która zarywa noc, czuwając przy łóżku z kijem bejsbolowym. Poza przelotnym nawiązaniem do "Annabelle" pojawiają się drobne smaczki, np. córka Anny ogląda w telewizji przygody Scooby Doo, a odtwórczyni głównej roli, Linda Cardellini, wystąpiła w aktorskiej wersji serialu. Jako Velma demaskowała oszustów udających duchy czy inne potwory, teraz zmaga się z prawdziwą traumą.
Sęk w tym, że pomimo starań reżysera, sięgającego po całe dobrodziejstwo jumpscare'ów, "Topielisko. Klątwa La Llorony" wcale nie przyprawia o dreszcze. Tym zabawniej wypada więc dialog pomiędzy bohaterami: - Nawet ja się przez chwilę bałem. - Serio? - Nie. W dodatku w kluczowych scenach scenarzyści obrażają inteligencję widza. A to już grzech.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
ALFONSO BRESCIANI
7 z 7
Trzy kroki od siebie
USA 2019. Dramat miłosny.
Mający po 17 lat Stella i Will, oboje chorzy na mukowiscydozę, poznają się w szpitalu i natychmiast w sobie zakochują. Jednak aby uniknąć krzyżowego zakażenia, muszą trzymać się od siebie na co najmniej dwumetrowy dystans.
Wszystkie komentarze