Prezentowane obrazy weszły na ekrany olsztyńskich kin 11 maja. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
GUTEK FILM
1 z 8
120 uderzeń serca ****
Francja 2017 (120 battements per minute). Reż. Robin Campillo. Aktorzy: Nahuel Pérez Biscayart, Arnaud Valois, Adele Haenel, Antoine Reinartz, Ariel Borenstein
Zaangażowany dramat społeczny ACT UP Paris - organizacji walczącej o dostęp do leków przeciwko HIV oraz historia wielkiej miłości. Zasłużone Grand Prix zeszłorocznego festiwalu w Cannes, sześć prestiżowych francuskich nagród Cezara. W filmie Robina Campillo polityczne spotyka się z prywatnym, tworząc wybuchową mieszankę.
Ruch ACT UP powstał w USA w 1985 r., we Francji pierwsze komórki uformowały się dwa lata później. Film Campillo śledzi wczesne lata jego aktywności.
Czas gdy wirus HIV zbierał we Francji straszliwe żniwo, to okres spektakularnych, burzących uładzony społeczny porządek akcji. Rząd milczy, zadowolone koncerny farmaceutyczne liczą zyski z zawyżonych cen życiodajnych leków, a młodzi aktywiści oblewają szklane ściany biur ciemiężycieli sztuczną krwią lub wychodzą na ulice w koszulkach z różowym trójkątem, kojarzonym z symbolem homoseksualistów, zesłanych za swoją orientację do obozów koncentracyjnych. Ich hasło to 'silence = death' (milczenie = śmierć).
W środku zawieruchy spotykają się Nathan (Arnaud Valois) i Sean (Nahuel Pérez Biscayart). Pierwszy dopiero co dołączył do grupy i z pewną nieśmiałością obserwuje, uczy się co i jak. Drugi jest charyzmatycznym liderem organizacji i choreografem najbardziej szokujących happeningów. Między mężczyznami pojawia się uczucie. Jednak zamiast miesiąca miodowego czeka ich czas prób, także tych zdecydowanie zbyt trudnych jak na ludzi w tym wieku i tak świeżo zakochanych.
Tytuł filmu nawiązuje do rytmu muzyki housowej, która dla wielu była w tamtym czasie podkładem muzycznym do życia. Podkład Arnauda Rebotini tworzy puls obrazu, który mimo paraedukacyjnej misji ani na chwilę nie zwalnia. Muzyka jest integralnym elementem artystycznego języka, odpowiada za budowanie znacznej części wrażeń u widza. Nie unika momentami nużących powtórzeń, ale pozwala wykreować bardzo ważne dla tej opowieści wrażenie zmysłowości. '120 uderzeń.' to przecież nie tylko zaangażowany dramat społeczny, podkreślający wagę przełomowych dokonań ACT UP Paris, ale także - a może przede wszystkim - historia wielkiej i namiętnej miłości. Takiej, w której ciało, choć wyjątkowo kruche, wręcz tymczasowe, chce czuć, doświadczać, żyć. Pieścić i być pieszczone. W każdej chwili, nawet tej ostatniej.
Biscayart jako Sean genialnie wygrywa to nienasycenie i na długo zapada w pamięć. Być może widzowi, który nie jest zaznajomiony z filmami dotykającymi tych tematów '120 uderzeń.' wyda się rewolucją. Ja, mimo podziwu dla sprawności Campillo i fenomenalnej roli Biscayarta miałam wrażenie, że już gdzieś to wszystko widziałam (choć zamiast Paryża było San Francisco. A może Nowy Jork?).
Campillo wraca do czasów, które sam doskonale pamięta. Ponoć odium ciążące nad wiązaną wówczas wyłącznie z homoseksualizmem chorobą było tak silne, że sam długo był przekonany, że nie ma co marzyć o reżyserii, skoro prędzej czy później i tak czeka go bolesna śmierć.
'120 uderzeń' rozbiło we Francji bank, przyciągając do kin ponad 800 tysięcy widzów. Zdobywca Oscara za 'Moonlight' Barry Jenkins, zachwycał się filmem w mediach społecznościowych. Jednak Robin Campillo podkreśla, że dla niego największą satysfakcję jest to, że temat ACT UP powrócił do dzisiejszych rozmów. Przecież, choć minęło blisko 30 lat i zmieniły się konteksty, nie przestał być aktualny. Z każdej klatki, przepełnionej kolejnymi skrajnymi emocjami czuć, jak bardzo bliski jest twórcy.
Anna Tatarska
Awangarda 2
KINO ŚWIAT
2 z 8
Kaczki z gęsiej paczki ***
USA, Chiny, 2018 (Duck Duck Goose). Reż. Christopher Jenkins. Dubbing: Maciej Stuhr, Julia Kamińska, Zbigniew Suszyński
Animacja familijna. Gąsior-lekkoduch przejdzie ekstremalną lekcję wychowania do życia w rodzinie, gdy dwie zagubione kaczuszki zobaczą w nim. ojca.
Benek wiedzie raczej beztroskie życie. Zamiast przygotowywać się do odlotu na zimę z resztą gęsi, woli oddawać się podniebnym harcom. Brawurę przypłaci kontuzją. Na tyle poważną, że nie będzie mógł wzbić się w powietrze. W tej sytuacji postanowi wziąć pod swoje skrzydła (w polskiej wersji językowej spróbowano ożywić raczej zmęczony scenariusz masą takich gier słownych) rodzeństwo kaczych pisklaków, które odłączyło się od stada właśnie przez jego błazeńskie popisy. Nie żeby Benek przejął się ich losem, po prostu woli się ubezpieczyć na wypadek ataku drapieżnika.
Dalszy ciąg tej opowieści o zmaganiu się z nieoczekiwanym ojcostwem jest dość oczywisty. Tata z przypadku będzie się musiał nauczyć pokory i rozwagi, wyzbyć kawalerskich nawyków, by wreszcie spojrzeć dalej niż czubek własnego dzioba. Pomoże w tym wymagające towarzystwo. W końcu Czarek wciąż się gubi i pakuje w tarapaty, a kiedy jest głodny wpada w szał. Iza wydaje się dojrzalsza od opiekuna, potrafi mu się postawić. Wspólna, usłana gagami wyprawa wśród barwnych krajobrazów chińskiej prowincji zbliży tę trójkę do siebie.
Przesłanie płynie z filmu poczciwe, choć trzeba zarazem przyznać, że twórcy nie oszczędzają młodych widzów. Oprócz kota z rozdwojeniem jaźni, który ze wściekłą zawziętością poluje na bohaterów, co przynosi mieszankę humoru z grozą, uzmysławiają im brutalne mechanizmy rządzące światem. Także, jeśli chodzi o kwestie kulinarne. Dlatego nie zdziwcie się, jeśli po seansie wasze dzieci nie tkną przez jakiś czas drobiu.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
KINO ŚWIAT
3 z 8
Katyń - Ostatni świadek
Wielka Brytania/Polska 2018 (The last witness). Reż. Piotr Szkopiak. Aktorzy: Alex Pettyfer, Robert Więckiewicz, Piotr Stramowski, Talulah Riley.
Sensacyjno-historyczny. Powojenny Bristol. Szukający atrakcyjnego tematu angielski dziennikarz dowiaduje się o samobójstwie polskiego żołnierza w nieodległym obozie dla uchodźców.
Wkrótce odkrywa, że samobójca (czy aby na pewno samobójca?) był człowiekiem, który jako pierwszy zawiadomił Niemców o zbrodni katyńskiej, i próbuje zrekonstruować jego powikłane losy. Bez pokazu prasowego.
pmoss
Awangarda 2, Helios, Multikino
BOMBA FILM
4 z 8
Miłość i hazard ***
Węgry 2017 (Kincsem). Reż. Gabor Herendi. Aktorzy: Ervin Nagy, Andrea Petrik, Tibor Gaspar
Wystawny dramat kostiumowy, czyli koń a sprawa węgierska.
1874 r. Węgierski arystokrata Erno, którego ojciec został ćwierć wieku wcześniej zastrzelony przez austriackiego barona von Oettingena, jest znanym kobieciarzem utrzymującym się - z trudem - z hodowli koni i gry na wyścigach. Gdy bankrutuje, córka von Oettingena, Klara, daje mu w prezencie klacz Kincsem, której nikt nie potrafi okiełznać. Erno jednak - przy pomocy kota! - to się udaje, a koń wkrótce staje się czempionem.
Częściowo film oparty jest na faktach: rzeczywiście w latach 70. i 80. węgierska klacz wygrała ponad 50 wyścigów, a autentyczny jest też kot 'zaklinacz koni'. Wokół tych elementów węgierski reżyser zbudował fikcyjną już historię, w której miłość przeplata się z zemstą, a hazard - z polityką. Nie jest ona zła, choć pozostawia wrażenie, że z tych samych elementów można było ułożyć coś znacznie lepszego: fabuła jest w drugiej połowie przekombinowana i rozwleczona, a film mógłby trwać przynajmniej 20 minut krócej.
Jednego nie można mu odmówić - iście hollywoodzkiego rozmachu (niestety idącemu w parze z hollywoodzkim schematyzmem). Filmy węgierskie kojarzymy zwykle z kameralnymi dramatami typu 'Dusza i ciało': ten jest z dziesięć razy droższy, jak na warunki europejskie to właściwie megaprodukcja. Reżyser chyba zapatrzył się też w Baza Luhrmanna, gdyż inscenizacyjną wystawność i operowy przepych łączy z ironicznymi, współczesnymi wstawkami: a to ktoś robi sobie coś w rodzaju selfie, kto inny oddaje konia do 'zaparkowania' ('Tylko żeby nie było żadnego zadrapania'), w tle leci węgierski pop itd. Tyle że u Luhrmanna jest to konsekwentny styl, a tu co pół godziny następuje mrugnięcie okiem przypominające nerwowy tik.
Najsłabsze w filmie jest jednak aktorstwo: grający Erno Nagy jest toporny i pozbawiony elementarnego wdzięku, a partnerująca mu Petrik wręcz karykaturalna: romans tak skomplikowany psychologicznie wymagał subtelniejszych środków wyrazu. Denerwujący jest też nachalny patriotyzm filmu: szybka klacz staje się bohaterką narodową, przy pomocy której uciera się nosa tym przebrzydłym Austriakom. Widać, że na Węgrzech też już funkcjonuje 'polityka historyczna'. Ale jeśli ktoś lubi kostiumowce - albo konie - może się wybrać.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
(mat. promocyjne/Monolith Films)
5 z 8
Prawdziwa historia ****
Francja 2017 (D'apres une histoire vraie). Reż. Roman Polański Aktorzy: Emmanuelle Seigner, Eva Green, Vincent Perez, Dominique Pinon.
Polański o kobietach, artystycznej tożsamości i walce o duszę. Efekt? Klasycznie zrealizowany thriller psychologiczny ze świeżą nutą.
Scenariusz 'Prawdziwej Historii' to wspólne dzieło Romana Polańskiego i francuskiego reżysera Oliviera Assayasa. Obydwaj są znani jako twórcy o niezwykłym talencie do prowadzenia postaci kobiecych.
Assayas dał m.in. Kristen Stewart rolę, za którą długo kojarzona z sagą 'Zmierzch' Amerykanka otrzymała statuetkę Cezara. Polański powołał do życia legendarne już bohaterki 'Dziecka Rosemary', 'Matni', 'Chinatown'.
W centrum opartego na bestsellerze francuskiej pisarki, Delphine de Vigan, obrazu jest imienniczka Francuzki, grana przez Emmanuelle Seigner, żonę i wieloletnią muzę Polańskiego. To o wiele lepiej obsadzona i bardziej 'mięsna' rola niż ta z 'Wenus w futrze'. Tym razem czerpiąca też z innego repertuaru, bo wymagająca od aktorki wygaszenia naturalnej zmysłowości i przeobrażenia w kogoś widocznie zmęczonego trudami życia, wręcz apatycznego. Seigner gra pisarkę, która po premierze nowej książki przechodzi trudne chwile. Ta kryzysowa sytuacja jest częściowo 'zasługą' Elle (Eva Green), fanki Delphine, prywatnie 'ghostwriterki', która błyskawicznie zdobywa względy autorki. Z fanki przemienia się w przyjaciółkę, jedną z tych 'od pierwszego wejrzenia'. A potem, niepostrzeżenie - w intruzkę, próbującą przejąć życie Delphine. Green, która często kojarzona jest z rolami femmes fatales, wciela się w postać niezwykle wyrazistą, nadekspresyjną, wręcz przerysowaną. Ale ta konwencja pasuje do filmu i nie odejmuje psychologicznemu pojedynkowi wiarygodności.
'Prawdziwa historia' miksuje thriller ze stylem i poetyką kina noir. Wykorzystuje klasyczny kinowy trop sobowtóra. Bohaterki, niczym dwie alternatywne wersje jednej osoby, walczą o prawo do tożsamości Delphine. Nie tylko jako kobiety, osoby, ale jako artystki. Sprawę utrudnia zarysowująca się między nimi wyraźna różnica w postrzeganiu terminu 'prawda'.
Ciekawe jest, że twórcy z jednej strony podkreślają odmienność Delphine i Elle, a z drugiej widz ma wrażenie, jakby niewiele dzieliło go od chwili, w której będzie świadkiem absorpcji jednej przez drugą, zlania się bohaterek w jedną, niepokojącą całość. Relacja kobiet w typowy dla kina gatunków sposób nakreślona jest jako rodzaj gry - pozorów i sił. To także forma uzależnienia, bardzo toksycznego. Reżyser długo utrzymuje widzów w niepewności. Dba, by nie było do końca jasne, co jest prawdziwe, a co wyobrażone. To rozchwianie potęguje wrażenie nabrzmiewającego szaleństwa. Z jednej strony nic rewolucyjnego. Efekt współpracy Polańskiego z Assayasem to film klasyczny i nieprzesuwający granic filmowego języka. Ale zrealizowany z imponującą warsztatową sprawnością i rzadką precyzją. Niepozbawiony poczucia humoru i wyczucia ironii. Jego największą siłą są zdecydowanie bohaterki. Green i Seigner to profesjonalistki, a do tego ponoć bardzo się na planie polubiły - i na ekranie tę chemię czuć.
Anna Tatarska
Awangarda 2, Helios, Multikino
Warner Bros. Polska
6 z 8
Rampage: Dzika furia ***
USA, 2018 (Rampage). Reż. Brad Peyton. Aktorzy: Dwayne Johnson, Naomie Harris, Jeffrey Dean Morgan
Dwayne 'The Rock' Johnson pręży muskuły w starciu z gigantycznymi zwierzętami.
Scenariusz 'Rampage: Dzikiej furii' został zainspirowany grą z lat 80., w której celem było zniszczenie miasta jednym z trzech potworów. W filmie chodzi o powstrzymanie demolki. To zadanie dla bohatera granego przez Dwayne'a Johnsona. Davis Okoye pracuje w rezerwacie w San Diego. Wydaje się, że ten były członek oddziałów specjalnych do walki z kłusownictwem lepiej dogaduje się z małpami niż ludźmi. Wskutek szemranych eksperymentów genetycznych korporacji jeden z jego podopiecznych, goryl-albinos George, zamienia się we wściekłą bestię. Przy wsparciu pani genetyk Davis spróbuje uratować przyjaciela, a przy okazji świat. Bo oprócz George'a mutacji uległy jeszcze wilk i krokodyl.
Gdy bierzesz się za kręcenie filmu z Dwayne'em Johnsonem, musisz wierzyć w combo jego charyzmy, brawury i poczucia humoru, wobec których cała reszta przygody (jak historia, bohaterowie) pozostają zwykle drugorzędne. O dziwo, kilka scen gwieździe kradnie Jeffrey Dean Morgan jako tajemniczy agent rządowy. Nie mówiąc o migającym George'u, który pokusi się tu nawet o żarty. Choć w 'Rampage: Dzikiej furii' nie brakuje przyzwoitych scen akcji, to właśnie relacja człowieka z gorylem okazuje się w zalewie odgrzewanych pomysłów najciekawsza. Jednak pędząc ku finałowemu starciu, Brad Peyton zapomina, że to nie produkcja złożona z klocków Lego. Filmowa rzeczywistość do złudzenia przypomina naszą, z tymże ktoś wyłączył w niej działanie praw fizyki i logiki, których wymagam od tego typu produkcji przynajmniej minimum. Rozmiar drapieżników zmienia się na przykład w zależności od tego, jak wygodniej umieścić je w kadrze, a ich siła - od potrzeb scenariusza. Niespodziewanie pojawiają się też sceny rodem z 'Oszukać przeznaczenie'.
- Nie wierzę, że to przeżyliśmy - przyzna towarzyszka Davisa, gdy w zasadzie bez szwanku wyjdą z kolejnego wypadku. Aż chce się odpowiedzieć: 'My też nie!'. Nawet jeśli ta spektakularna (i bzdurna!) katastrofa na ekranie zapewnia trochę frajdy.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
LUKAS SALNA PHOTOGRAPHY
7 z 8
Sobibór ***
Rosja, Niemcy, Litwa, Polska, 2018 (Sobibor). Reż. Konstantin Chabienski. Aktorzy: Konstantin Chabienski, Christopher Lambert, Michalina Olszańska
Prawdziwa historia z czasów II wojny światowej. O buncie w obozie zagłady w Sobiborze postanowił opowiedzieć rosyjski gwiazdor Konstantin Chabienski.
Aktor, debiutujący tym filmem jako reżyser, obsadził siebie w kluczowej roli Aleksandra Peczerskiego, porucznika Armii Czerwonej. Wraz z jego pojawieniem się w Sobiborze, w towarzystwie grupy radzieckich jeńców żydowskich, realnych kształtów nabiera rozważany wcześniej pomysł masowej ucieczki. Widmo likwidacji obozu uzmysławia więźniom, że nie można zwlekać.
W filmie śledzimy wydarzenia z ostatnich tygodni przed wybuchem powstania aż do kulminacji. Wbrew pozorom najbardziej sugestywnie wypada tu jednak fragment, w którym zostajemy wprowadzeni do obozu wraz z więźniami z nowego transportu. Gdy wysiadają z wagonów, nie mają świadomości, co ich czeka. W przeciwieństwie do milczącego komitetu powitalnego złożonego z osadzonych i strażników. Niektórzy, jak dość beztroski jubiler oraz jego dumna, elegancka żona, zachowują się, jakby właśnie trafili do sanatorium. Za chwilę rodziny zostaną rozdzielone, padną słowa, których nie sposób będzie dotrzymać. Na twarzach ludzi rysuje się strach, bezradność. Większość trafi do komór.
W tym zderzeniu różnych postaw, tyglu języków i narodowości, próbie niejednoznacznego spojrzenia także na postaci nazistów (Christopher Lambert w roli komendanta), tkwi nie do końca wykorzystany potencjał 'Sobiboru'. Chabienskiemu zabrakło chyba przede wszystkim konsekwencji. Kosztem iście blockbusterowych zapędów roztrwania realistyczny umiar, który - mimo nie zawsze bezbłędnego prowadzenia opowieści czy aktorów, udało się zachować nawet w obliczu obozowych obrzydliwości. Pojawiają się sceny w slow motion, melodramatyczna tandeta, podniosłe melodie towarzyszące heroicznej walce. Ale to i tak nic przy symfonii makabry w scenach likwidacji kolejnych oficerów będących preludium do powstania. Finał na miarę wojennej superprodukcji nie spełnia obietnicy z początku filmu.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
Fot. mat. pras.
8 z 8
Tully *****
USA 2018. Reż. Jason Reitman Aktorzy: Charlize Theron, Mackenzie Davis, Ron Livingston
Bardzo gorzka komedia - właściwie tragikomedia - o macierzyństwie.
Marlo (Theron), niegdyś luzaczka z Brooklynu, utknęła na przedmieściach Nowego Jorku z mężem i dwójką dzieci, a teraz na dniach spodziewa się trzeciego. Nie jest tym uszczęśliwiona, tym bardziej że ma kłopoty z urodzoną wcześniej dwójką: 5-letni syn zdradza objawy autyzmu, zaś skupienie na nim uwagi powoduje zaniedbywanie 8-letniej córki. Na pomoc męża nie ma co tu liczyć: albo jest w służbowych rozjazdach, albo relaksuje się grami wideo.
W tej sytuacji brat Marlo proponuje, że zafunduje jej tzw. 'nocną nianię', która będzie czuwać przy dziecku i przynosić jej do karmienia. Marlo początkowo się wzbrania: przyjęcie jego propozycji oznaczałoby przyznanie się, że nie daje rady. Ale po kilku ciężkich nocach poddaje się i w ten sposób w jej życie wkracza tytułowa Tully (Davis).
Jej zatrudnienie okazuje się decyzją zbawienną. Tully doskonale wywiązuje się ze swoich podstawowych obowiązków, a jeszcze do tego piecze ciasteczka i sprząta mieszkanie. Jest pełna życia i optymizmu, życzliwa i empatyczna, bystra i nieszablonowa. A co najważniejsze, uczciwa - mówi, co myśli, będąc pod tym względem istotą wyjątkową w tym podmiejskim światku, gdzie wszyscy albo kłamią albo udają albo posługują się eufemizmami. Nic dziwnego, że staje się powierniczką Marlo, jej domową psychoanalityczką i przyjaciółką. Tylko, czy to wszystko nie jest jednak zbyt piękne, aby było prawdziwe?
Powiem od razu, że bardzo lubię filmy Jasona Reitmana, zwłaszcza gdy, jak tutaj, ich scenarzystką jest Diablo Cody ('Juno'). Zawsze są o czymś, mówią o autentycznych problemach, w dodatku bez zadęcia, lekko i z poczuciem humoru. Z 'Tully' jest podobnie, choć wahałbym się przed nazwaniem filmu 'komedią' - jeśli nią jest, to nie z tych, na których śmiejemy się gromko i radośnie. Owszem, są zabawne sytuacje, a Cody jest wybitną specjalistką od błyskotliwych i dowcipnych dialogów. Ale pod spodem jest całkiem poważnie. Mówi się o tym, że macierzyństwo nie zawsze jest błogosławieństwem - czasem bywa udręką. Że wejście w rolę żony i matki często oznacza rezygnację z marzeń. Że życie przynosi rozczarowania itd.
Przede wszystkim jednak opowiada o tym, jak zachowuje się nasza psychika, gdy sytuacja nas przerasta. I robi to może nie nadmiernie oryginalnie, ale sugestywnie i przekonująco: jest w filmie jakaś dziwna magia.
'Tully' może się też pochwalić bardzo dobrym aktorstwem: Theron gra bez śladu gwiazdorskiej próżności, a jej 'chemia' z młodszą, bardzo utalentowaną Davis jest tak naturalna jak w dobrym filmie miłosnym.
Formuła filmu - o której nie mogę zbyt szczegółowo mówić - jest często wyzwaniem dla logiki i 'Tully' nie zawsze temu wyzwaniu udaje się sprostać. Także samo rozwiązanie wydaje się zbyt łatwe i wygodne. Ale rzecz jest niestandardowa i na pewno godna uwagi.
Wszystkie komentarze