Opisane tytuły można zobaczyć w olsztyńskich kinach od 4 maja. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
Horror. Matka (Farmer zwana "francuską Madonną") i jej dwie nastoletnie córki przeprowadzają się do odziedziczonego, oczywiście położonego na odludziu domu i już pierwszej nocy zostają zaatakowane przez parę psychopatów.
Jednak czy to brutalne najście nie było tylko sennym koszmarem? Film wszedł bez pokazu prasowego.
pmoss
Multikino
ROBERT ROBASZEWSKI
2 z 7
Kochankowie jednego dnia ****
Francja, 2017 (L'amant d'un jour). Reż. Philippe Garrel. Aktorzy: Éric Caravaca, Esther Garrel, Louise Chevillotte
Kameralny dramat o związkach utrzymany w duchu Nowej Fali.
Jeanne właśnie rozstała się z chłopakiem. Ciągnie walizkę przez puste ulice miasta. Zapłakana, z rozmazanym makijażem i bez lepszego pomysłu, co zrobić, w środku nocy staje w drzwiach swojego ojca, profesora filozofii. Nie wie jeszcze, że Gilles mieszka z Ariane - piękną i temperamentną studentką. Dziewczyna jest w jej wieku. Mimo to Jeanne decyduje się wprowadzić do nich na dłużej, domykając ten emocjonalny trójkąt.
Niezręczna wydawałoby się sytuacja zaburzy równowagę w relacji kochanków, choć nieco inaczej niż można by się spodziewać. Pomiędzy kobietami rodzi się niepisany sojusz, a może nawet przyjaźń, którą zacieśnią wspólne sekrety. Reprezentują młodość, naiwność, ale też niepohamowaną siłę pożądania. Znacznie od nich dojrzalszy, bogatszy o doświadczenia Gilles traktuje już miłość jako pewne zobowiązanie. Pogrąża się w rozmyślaniach, które wkrótce zderzą się z rzeczywistością.
Okrzyknięty jednym z najważniejszych kontynuatorów nowofalowej poetyki Philippe Garrel pozostaje wierny swoim korzeniom. Podgląda uroczo zwyczajną codzienność, podsłuchuje rozmowy, w których udaje mu się uchwycić spostrzeżenia na temat samotności, nietrwałości związków czy cierpienia, jakie przynosi miłość.
Nienachalna poetyckość dialogów w połączeniu z czarno-białymi zdjęciami sprawiają, że ta tragikomiczna fraszka o zazdrości i zdradzie - choć chwilami wydaje się naprawdę błaha, nabiera charakteru. Głos narratorki staje się ironicznym komentarzem do poczynań bohaterów (w postać Jeanne wciela się córka reżysera, Esther, która zwróciła na siebie uwagę w "Tamtych dniach, tamtych nocach"), sprowadzając "Kochanków jednego dnia" jakby na allenowskie tory. Zarazem film zyskuje posmak subtelnej parodii francuskiego stylu opowiadania o ludzkich namiętnościach.
Piotr Guszkowski
Awangarda 2
Screen z YouTube
3 z 7
Paweł, apostoł Chrystusa **
USA 2018 (Paul, Apostle of Christ). Reż. Andrew Hyatt. Aktorzy: Jim Caviezel, James Faulkner, Olivier Martinez
Religijny. Łukasz Ewangelista odwiedza Pawła Apostoła w celi śmierci, by spisać jego nauki.
Cudu nie było i nie powstał udany film z nurtu kina ewangelicznego. Ale i tak "Paweł..." wybija się ponad przeciętną gatunku: jest przynajmniej dobrze zagrany, nie sposób się również przyczepić do dekoracji i kostiumów (ze zdjęciami jest nieco gorzej). Oglądając go jednak, ma się poczucie zmarnowanej szansy. W końcu losy tytułowego Pawła stanowią bodaj najciekawszy materiał fabularny z całej historii chrześcijaństwa: bezlitosny tropiciel wyznawców Chrystusa pod wpływem spotkania z nim staje się gorliwym krzewicielem wiary - morderca zamienia się w świętego. Tutaj o jego życiu się głównie mówi, łamiąc pierwsze przykazanie sztuki filmowej: "Pokazuj, nie gadaj!". I tylko moment nawrócenia, poprzedzony krótkotrwałym oślepnięciem, zostaje odtworzony w obrazie - skądinąd kiczowatym.
Zamiast jednak opowiedzieć jego fascynującą historię, reżyser skupił się na ostatnich dniach jego życia spędzonych w celi śmierci. Jest rok 67, cesarz Neron brutalnie prześladuje chrześcijan, oskarżając ich o podpalenie Rzymu: są rzucani na pożarcie lwom albo podpalani żywcem, służąc za uliczne latarnie (w tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę, że choć reżyser zachowuje godną uznania wstrzemięźliwość w pokazywaniu tych okropieństw, to i tak film nie nadaje się dla dzieci). Zaś sędziwy już Paweł zostaje wtrącony do więzienia, gdzie oczekuje na ścięcie. Tu też regularnie odwiedza go Łukasz, by spisać dla potomności jego nauki.
W efekcie otrzymujemy serię długich i nudnych dialogów (jak zresztą ciekawie pokazać dyktowanie?) oraz dwóch bohaterów, z których, wbrew sugestii tytułu, ważniejszy jest Łukasz. Tj. z punktu widzenia samego przesłania filmu numerem jeden jest Paweł, wygłaszający patetyczne mowy o miłości, miłosierdziu i wybaczeniu: zważywszy zewnętrzne okoliczności brzmią one zresztą szalenie idealistycznie. Ale z punktu widzenia dramaturgii istotniejszy jest Łukasz. To jemu można np. skonfiskować manuskrypty (choć nic z tego nie wyniknie); to on krąży między więzieniem a kryjówką chrześcijan, zastanawiających się, czy zostać w Rzymie, czy go opuścić; to on podejmuje się wyleczyć śmiertelnie chorą córkę naczelnika więzienia - najciekawszy wątek, ale najzupełniej laicki: medycyna okazuje się skuteczniejsza od modlitwy.
Paweł ginie więc w cieniu swojego kronikarza, choć powinno być dokładnie na odwrót. To o nim można było zrobić pełnokrwisty dramat - a napisano naiwną, hagiograficzną czytankę. Szkoda, naprawdę szkoda.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios
ROBERT ROBASZEWSKI
4 z 7
Strażnicy cnoty ***
USA 2018 (Blockers) Reż. Kay Cannon Aktorzy: Leslie Mann, Ike Barinholtz, John Cena
Niezła komedia o trójce rodziców chcących uchronić swoje córki przed utratą dziewictwa.
Trzy przyjaciółki postanawiają z okazji balu maturalnego stracić dziewictwo. Jednak ich rodzice dowiadują się o tym (tu rada dla nastolatków: nigdy nie zostawiajcie otwartego laptopa!) i wszelkimi sposobami próbują temu zapobiec.
Film debiutującej za kamerą Kay Cannon jest interesujący, gdyż, po pierwsze, odwraca stary schemat, wedle którego aktywna chęć "utraty dziewictwa" była domeną chłopców (p. koszmarne "American Pie" i znacznie lepszy "Superbad") - daje dziewczynom prawo do seksualnej inicjatywy. W niby luzackim, a w rzeczywistości głęboko pruderyjnym kinie amerykańskim to duży postęp. Po drugie, odwraca też zwyczajową w "komediach o nastolatkach" perspektywę: głównymi bohaterami są tutaj dorośli, to oni ciągną akcję.
To samotna matka Lisa, muskularny jak Schwarzenegger, niezbyt rozgarnięty, ale bardzo, bardzo wrażliwy Mitchell oraz Hunter, rozwodnik, który przez lata zaniedbywał córkę, a teraz przypomniał sobie, że jest ojcem. Wszyscy oni są nadopiekuńczy i histeryczni. Wszyscy panikują, że ich dzieci przestaną być dziećmi. Wszyscy też stosują się do podwójnych standardów obowiązujących w amerykańskiej, ale nie tylko, obyczajowości: jak słusznie zauważa tu jedna z postaci, nie wkładaliby tyle wysiłku w akcję zapobiegawczą, gdyby mieli synów. Być może w ogóle by jej nie podjęli.
Film zamknięty jest w granicach jednej "szalonej" nocy, podczas której zziajani rodzice pędzą od imprezy do imprezy: najpierw na rzeczony bal, potem na after party w prywatnym domu, na końcu na after after party w hotelu. Tymczasem ich córki bawią się w towarzystwie chłopaków (choć jedna woli dziewczyny), niespecjalnie zresztą ciekawych: jeden jest wprawdzie przystojny, ale to wszystko, co można o nim powiedzieć, drugi nosi śmieszny koczek i wykazuje dużo inwencji w produkowaniu narkotyków, trzeci to pucołowaty grubasek w za małym kapeluszu.
Historia opowiadana jest raczej nonszalancko i chaotycznie - trudno tu mówić o "strukturze", to raczej ciąg kilku- czy kilkunastominutowych epizodów. Z tym, że są to w większości epizody całkiem zabawne.
Oczywiście, nie brakuje tu grubych numerów i normalnej w tym gatunku głupoty, ale sporo jest też pomysłów inteligentnych i śmiesznych jak np. podejmowane przez dorosłych próby rozszyfrowywania pisanych emotikonami komunikatów.
Ale główny dowcip polega na tym, że córki okazują się znacznie bardziej rozsądne niż wyobrażają to sobie ich rodzice. I gdyby szukać w tej sentymentalnej farsie "przekazu", mógłby on brzmieć następująco: dorośli, dorośnijcie! Okażcie nastoletnim latoroślom trochę zaufania, dajcie im prawo do samodzielnych decyzji, a nawet popełniania błędów.
Szkoda tylko, że wszystkie te skądinąd słuszne postulaty formułowane są często wprost, gdyż tego rodzaju komedia źle znosi otwarte moralizowanie.
Paweł Mossakowski
Helios, Multikino
Photo : John Waxxx 2018 - T5 PRODUCTION - ARP - TF1 FILMS PRODUCTION - EUROPACORP
Piąta część wymyślonej przez Luca Bessona hitowej serii ma premierę dwadzieścia lat po debiucie "jedynki".
Twórca tym razem w roli producenta. Za (ale i przed!) kamerą staje Franck Gastambide. Wciela się on w Sylvaina Marota, oficera policji i wielbiącego zawrotne prędkości mistrza kierownicy. Bohater zostaje niespodziewanie przeniesiony do Marsylii, gdzie postrach sieje szajka włoskich bandziorów, rabujących i uciekających szybszym niż światło ferrari. W wymierzaniu sprawiedliwości Francka wesprze Eddy Maklouf, czyli. największa fajtłapa pośród marsylskich kierowców, siostrzeniec słynnego Daniela z pierwszej białej taxi.
AT
Multikino
Best Film
6 z 7
The Lodgers. Przeklęci ***
Irlandia, 2017 (The Lodgers). Reż. Brian O'Malley. Aktorzy: Charlotte Vega, Bill Milner, Eugene Simon
Utrzymana w poetyce kina grozy opowieść o rodzeństwie naznaczonym grzechem przodków.
Irlandia, lata 20. XX wieku. Od śmierci rodziców Rachel i jej brat bliźniak Edward mieszkają sami w wielkiej, popadającej w ruinę posiadłości. Dom wydaje się nawiedzony przez dawnych lokatorów. Tylko przestrzeganie określonych reguł zapewni rodzeństwu bezpieczeństwo. Zgodnie z upiorną rymowanką, oboje mają być przed północą w łóżkach, nie mogą wpuszczać obcych ani zostawiać siebie nawzajem. Edward pogodził się z losem, ale Rachel chce oszukać przeznaczenie. Czy pomoże jej Sean - chłopak z pobliskiej wioski, który dopiero wrócił z wojny?
"The Lodgers. Przeklęci" to kino budowane na mrocznej atmosferze. Reżyser Brian O'Malley wprawnie wykorzystuje gotycki sztafaż i scenerię od pierwszych scen. Podejmuje przy tym całkiem ciekawe tropy, przeplatając wątki natury osobistej (jak budząca się seksualność Rachel) z tłem historycznym (miejscowi widzą w Seanie zdrajcę, bo walczył u boku Brytyjczyków). Ostatecznie skłania się jednak ku dość oczywistemu rozwiązaniu. Ze scenariusza wyłania się historia o pojemności, wymiarze mitu: dwoje młodych ludzi żyje z piętnem wstydu, płacąc za nieswoje winy. Jak uwolnić się od duchów przeszłości, których obecność czuć w każdym tyknięciu zegara, skrzypnięciu podłogi itd.?
Nawet w tak poprowadzonej historii tkwił mimo wszystko większy potencjał. Po pierwsze, zbyt łatwo widz odkrywa tajemnicę rodzeństwa. Po drugie, charakterystyki bohaterów i relacja pomiędzy nimi aż proszą się o pogłębienie. Zamiast tego O'Malley coraz bardziej inwestuje w warstwę fantastyczną - a przecież horror miał tu służyć raczej za kostium.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
AGAINST GRAVITY
7 z 7
Wydarzenie specjalne w Heliosie
Wieża. Jasny dzień *****
Seans z Cyklu Kino Konesera
Polska (2017). Reż. Jagoda Szelc. Aktorzy: Anna Krotoska, Małgorzata Szczerbowska, Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska, Rafał Kwietniewski, Rafał Cieluch
Rodzinna psychodrama z elementami horroru. Wyjątkowy, porównywany do szamańskiego rytuału debiut Jagody Szelc był najgoręcej dyskutowanym filmem festiwalu w Gdyni, skąd wrócił z dwiema nagrodami.
Otwierająca "Wieżę. Jasny dzień" sekwencja budzi skojarzenia z "Funny Games" Michaela Hanekego. Widok samochodu sunącego drogą przy złowrogich dźwiękach nie zwiastuje nic dobrego. Na tylnym siedzeniu, pomiędzy śpiącymi w fotelikach dziećmi, siedzi kobieta. To Kaja. Kilka lat temu zniknęła bez słowa. Teraz razem z rodziną brata jedzie na pierwszą komunię Niny - córki ich starszej siostry. Mula, która jako jedyna z rodzeństwa została w rodzinnych stronach, by wraz z mężem opiekować się chorą matką, bardzo obawia się tego spotkania. Ma wątpliwości co do intencji Kai, dyktuje jej szereg zasad. Żeby zrozumieć dlaczego, musimy poznać tajemnicę sióstr. Jedną z wielu, jakie nas czekają.
Rodzinna psychodrama osadzona w domu na odludziu, ukrytym wśród krajobrazów Kotliny Kłodzkiej, stopniowo przekracza ramy realistycznej opowieści. Z potencjalnych dróg, jakimi mogła poprowadzić tę historię, debiutująca reżysera - jak lubi o sobie mówić Jagoda Szelc - wybiera ścieżkę nieoczywistą, nieutartą. Uciekając od narracyjnych schematów, udaje jej się nie zgubić.
"Wieża. Jasny dzień" brawurowo zmienia gatunkową przynależność, zanurzając się coraz bardziej w estetyce pełnego niedomówień metafizycznego horroru. Świat Muli wydaje się racjonalny, poukładany, ale równowaga jest pozorna - w jej zachowaniu odbija się kumulacja lęków i niewypowiedzianych pretensji, które musi odreagować. Wrażliwa, jakby oderwana od rzeczywistości Kaja przyjmuje rolę trickstera, wprowadza w życie pozostałych bohaterów niepokój. Odmienne charaktery sióstr wyznaczają tonacje obu części filmu.
Zderzenie tych perspektyw rodzi pytania o kwestie duchowości, potrzebę kontroli, w której Szelc upatruje choroby społeczeństwa (przekonuje, że wbrew temu, w co wierzymy, nie jesteśmy właścicielami tylko leasingowcami świata), oraz uwolnienia się od niej. Obsada złożona z nieopatrzonych w kinie aktorów uwiarygodnia naturalizm budowany m.in. przez pracę kamery.
Nakręcona wbrew naszym oczekiwaniom "Wieża. Jasny dzień" zmierza ku finałowi, który podzieli publiczność. Sam mam co do niego pewne wątpliwości. Zarazem imponuje mi odwaga i konsekwencja, z jaką Szelc, nieukrywająca swoich inspiracji (wchodzi w dialog m.in. z kinem Lanthimosa, Polańskiego, a także z Dogmą), ustala własne reguły, zostawiając przy tym sporo interpretacyjnej swobody widzom.
Wszystkie komentarze