Sprawdzamy, co nowego się dzieje w olsztyńskich kinach. Oto premiery i wybrane wydarzenia.
REKLAMA
Disney Polska
1 z 7
Avengers: Wojna bez granic
USA 2018 (Avengers: Infinity War), reż. Joe i Anthony Russo. Aktorzy: Chris Hemsworth, Robert Downey Jr., Benedict Cumbebatch, Chris Evans, Josh Brolin, Chris Pratt
Twórcy sukcesów filmów o Kapitanie Ameryka, bracia Russo, zebrali w jednym filmie bodajże wszystkich bohaterów marvelowskiego uniwersum, jacy kiedykolwiek stąpali po Ziemi i innych planetach (oraz wymiarach).
Popularne telewizyjne show miewają swoje edycje celebryckie, gdzie zamiast zwykłych Kowalskich o laury walczą znani i lubiani. Najnowsza część 'Avengersów.' to coś takiego. Bohaterowie 'Avengersów' i 'Strażników galaktyki' spotykają m.in. SpiderMana i wojowników z 'Czarnej Pantery'.
Loki i Thor mają kosę, Kapitan Ameryka i Iron Man - ciche dni (a raczej lata), a Wanda i Vision wciąż trwają w fazie gruchających gołąbków. Ale obciążony rodzinny wywiad, towarzyskie animozje czy pragnienie uwicia gniazdka to za mało, by wywinąć się z tego starcia. Stawka jest najwyższa: chodzi o być-albo-nie-być wszechświata. Do gry powraca bowiem demoniczny Thanos, ojciec Gamory i Nebuli. Jego plan? Zebranie wszystkich sześciu kamieni mocy i wyczyszczenie połowy populacji wszystkich światów. Thanos jest tyranem, który widzi w tym geście anihilacji działanie niemalże dobroczynne. Przekonany o słuszności swojej misji, nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć cel. Jego marsz po władzę absolutną mogą powstrzymać tylko Avengersi, zjednoczeni z innymi superbohaterami.
'Wojna bez granic' ma wszystko to, co widzowie serii znają i kochają. Spektakularna akcja, zaawansowane efekty specjalne, świetnie wyreżyserowane sceny walk o ambitnej choreografii, wielkie idee i frywolne żarty wrzucone do bulgoczącego tygla i zamieszane (nieco odmienionym.) młotem Thora.
Thanos to udany czarny, a raczej fioletowy charakter. Odpychająca aparycja (Quill trafnie określił ją terminem 'mosznobrody'), przerażający mrok i ślad wewnętrznego rozdarcia. Jest jak Buka na sterydach, minus melancholia. Całość bardzo szybko rozkręca się do kosmicznie szybkich obrotów i już nie zwalnia. W tym szaleństwie dość szybko straciłam oddech i trochę też orientację. Ale nic dziwnego że bracia Russo pędzą na złamanie karku. Przy tak wielu bohaterach, każdy ze swoją historią, sympatiami i umiejętnościami, trzeba ogromnej dyscypliny i realizacyjnej sprawności, by przeprowadzić kilkanaście mikrokulminacji i podomykać pootwierane wątki. Odnoszę jednak wrażenie, że ta masówka zaowocowała lekkim rozmienieniem się na drobne, a bardziej dramatyczne momenty nie dostały należnego czasu, by wybrzmieć.
Dobrą wizualną metaforą jest tu jedna ze scen walk. Najeźdźcę reprezentują tam siły tak liczne, szybkie i ohydne, że pole bitwy szybko zaczyna przypominać sklep mięsny połączony z punktem z fajerwerkami.
Tak, 'Wojna.' jest ekscytująca, ale też wyczerpująca, tak intensywnie wali po głowie kolejnymi zwrotami akcji, gagami i efektami. Na szczęście na ostatniej prostej znajduje chwilę na oddech i refleksję, a czyni to w wizualnie dopracowanym, chwilami wręcz poetyckim stylu.
Recenzja: Anna Tatarska
Miejsce: Helios, Multikino
YouTube
2 z 7
Śmierć Stalina
Wielka Brytania/Francja 2018 (The death of Stalin), reż. Armando Iannucci. Aktorzy: Steve Buscemi, Simon Russell Beale, Michael Palin, Jason Isaacs, Jeffrey Tambor
Satyra polityczna i czarna komedia w jednym, czyli jak po śmierci Stalina towarzysze walczyli o przejęcie władzy.
Na razie jednak Stalin żyje, a głównym źródłem komizmu filmu jest powszechny strach, jaki wzbudza. Wszyscy wiedzą, że spełnianie jego zachcianek jest kwestią życia lub śmierci. Ci, którzy dziś ustalają listy do rozstrzelania, jutro mogą sami się na nich znaleźć. Wszyscy się go boją, wszyscy nienawidzą i wszyscy się mu przymilają - oglądamy prawdziwy festiwal włazidupstwa.
Wkrótce jednak, podczas pobytu na daczy, generalissimus dostaje udaru i przez dłuższy czas leży na podłodze gabinetu w zasikanych spodniach, gdyż nikt nie ośmiela się mu przeszkadzać. Gdy w końcu drzwi zostają otwarte i ciało znalezione, rozpoczyna się walka o przejęcie sukcesji. Początkowo jest nieśmiała, gdyż wódz jeszcze oddycha: co będzie, gdy się ocknie, i dowie, że ktoś chciał go zastąpić? Ale po stwierdzeniu zgonu idzie już na całego. Chruszczow (Buscemi) mówi o reformach, a jego główny rywal, szef NKWD, Beria (Beale), też nagle się liberalizuje i nakazuje, by wypuścić więźniów politycznych, których przedtem wsadzał. Mołotow (Palin z Monty Pythona) intryguje. Malenkow (Tambor), formalnie następca Stalina, jest niezdecydowany i przestraszony. Do akcji włącza się opromieniony wojenną sławą marszałek Żukow (Isaacs), wietrząc okazję do przeprowadzenia małego zamachu stanu.
Wszystko to jest z grubsza zgodne z faktami, tyle że skompresowane w czasie: wydarzenia, które w rzeczywistości trwały miesiącami, tu zajmują kilka dni. I oczywiście przedstawione w krzywym zwierciadle. 'Śmierć Stalina' idzie w jawną farsę, nie cofa się przed przerysowaniami i slapstikowymi efektami - widać, że film oparty został na komiksie. To, że zakazano go w Rosji, specjalnie mnie nie dziwi. Ośmieszony zostaje tu nie tylko wielbiony wciąż przez niektórych Rosjan i ceniony przez Putina Stalin, ale także całe jego otoczenie. To nie tylko cyniczni oportuniści, tchórze, zdrajcy i intryganci. To przede wszystkim banda kretynów.
Jednak ta komedia ma swój bardzo ciemny odcień i tak naprawdę jest bardzo okrutna. Wiele momentów jest bardziej przerażających niż śmiesznych, a Stalin i Beria są ludźmi-potworami, postaciami jak z horroru. Na Zachodzie można się z nich śmiać, ale w Polsce, która doświadczyła na sobie efektów działalności zarówno ich, jak i całej reszty ekipy, nie jest to już takie łatwe.
Miejscami też umowność filmu przechodzi w sztuczność i zaczyna on przypominać teatr marionetek, a nieunikniony fakt, że obowiązującym językiem jest angielski, stwarza dodatkowy 'efekt obcości'.
Recenzja: Paweł Mossakowski
Miejsce: Awangarda 2
Aurora Film
3 z 7
Kino konesera
W poniedziałek o godz. 18.30 w cyklu Kino konesera seans węgierskiego filmu 'Dusza i ciało'.
Recenzja
Węgry 2016 (Testrol es lelekrol') Reż. Ildiko Enyedi Aktorzy: Alexandra Borbely, Geza Morcsanyi, Reka Tenk
50-letni Endre, dyrektor ekonomiczny 'fabryki mięsa', zwraca uwagę na nową pracownicę, znacznie od siebie młodszą kontrolerką jakości, Marię. Próby zbliżenia nie przynoszą jednak rezultatu: Maria jest osobą zamkniętą, niemal autystyczną, trzymającą wszystkich na dystans, w pracy - chorobliwie pedantyczną i sztywno trzymającą się regulaminów. Zresztą Endre to też raczej osobnik introwertyczny, gdzieś tam zraniony, samotniczy z natury. Sytuacja jest więc patowa, aż do chwili, gdy odkrywają, że oboje regularnie śnią ten sam sen...
Poetycki pomysł, ostentacyjnie lekceważący życiowe prawdopodobieństwo, ale w eklektycznej rzeczywistości filmu wcale nierażący (większe wątpliwości można mieć do cokolwiek wydumanych okoliczności, w jakich dochodzi do tego zaskakującego odkrycia). Węgierska reżyserka mówi w nim bardzo różnymi językami: językiem ekranowej liryki, językiem melodramatu, językiem absurdalnej komedii a la Aki Kaurismaki. W mniej wprawnych rękach mógłby się rozsypać, do czego wszakże nie dochodzi - także dzięki konsekwentnej, lubiącej geometrię, konwencji fotografowania oraz bardzo dobrej grze obojga wykonawców.
Mamy tu również ostre kontrasty, co w filmie o takim tytule nie powinno skądinąd dziwić. Delikatność sąsiaduje z okrucieństwem. Ów wspólny, powtarzający się sen - jeleń i łania idą przez pokryty śniegiem las - jest idylliczny jak bożonarodzeniowa pocztówka. A wkrótce potem wkracza brutalna rzeczywistość i oglądamy scenę, w której - metodycznie i przerażająco mechanicznie - zabija się w rzeźni krowę. Zarówno dla wegetarian, jak i tych mięsożerców, którzy nie chcą wiedzieć, w jaki sposób żywe stworzenie zamieniło się w kawałek befsztyka, nie będzie to przyjemny widok. Pewno zresztą dla nikogo.
Jest to dziwny film, ale za wszystkimi jego osobliwościami kryje się prosta i stara jak świat historia o dwóch samotnych duszach błąkających się po nieprzyjaznym świecie. I mających w dodatku trudności w odszukaniu siebie. Endre i Maria są w sobie zakochani, ale nie potrafią - zwłaszcza Maria, Endre jest 'normalniejszy' - przełamać wewnętrznych blokad, uniemożliwiających wyrażenie swojego uczucia. A gdy wreszcie zaczynają o nim rozmawiać, to tak jak o problemie, który trzeba wspólnie rozwiązać. Także seks - manifestacja 'cielesności', drugiego członu tytułu - jest bardzo długo nieobecny.
To też trochę nietypowe: w kinie współczesnym idzie się do łóżka łatwo i prędko (np. w 'I tak cię kocham'), tu jest to cała epopeja. Niecodzienny i nieschematyczny film, melancholijny, podszyty egzystencjalną rozpaczą, a zarazem na swój sposób zabawny. Można go na upartego oglądać jako komedię romantyczną, ale taką, w której słowo 'romantyczna' traktowane jest na serio.
Recenzja: Paweł Mossakowski
Miejsce: Helios
Materiały Prasowe
4 z 7
Kino dla Seniora
Także w poniedziałek, ale wcześniej, bo o godz. 13.30 inauguracja nowego cyklu w Heliosie pt. Kino dla Seniora. To projekt dedykowany osobom, które chcą uczestniczyć w życiu kulturowym. Przed projekcją w sali kinowej zaplanowano dyskusję na tematy poruszane w filmie. Organizatorzy zapewniają, że nie będą zanudzać, a jedynie zachęcać do refleksji. - Zaprezentujemy dobre filmy, o lekkiej tematyce, ale jednocześnie poruszające wartościowe tematy. Zapewniamy, że będzie miło, spokojnie, bez kolejek i reklam - zapraszają.
Przed seansem będzie poczęstunek, który przygotuje restauracja Laguna. Rezerwacja grup i miejsc pod numerem tel. 722 382 341.
Najbliższe spotkanie poświęcone będzie filmowi 'Plan B'. Gościem specjalnym ma być dr Monika Grochalska z Pracowni Badań nad Rodziną i Nierównościami Społecznymi UWM.
Recenzja
Polska 2018 Reż. Kinga Dębska. Aktorzy: Kinga Preis, Marcin Dorociński, Edyta Olszówka, Roma Gąsiorowska, Piotr Polak, Agnieszka Żulewska, Małgorzata Gorol.
Firmowana przez autorkę świetnych 'Moich córek krów', Kingę Dębską, to nie typowa landrynka. Lekka jest tu forma opowiadania, treść bywa gorzka i przewrotna.
Jak sugeruje tytuł, bohaterowie filmu zostali przez los zmuszeni do zmiany planów. Myśleli, że mają wiernego męża, że zaraz będą mogli wyjść z ukrycia, bo romans stanie się pełnoprawnym związkiem. myśleli, że chwilowe namiętności wystarczą, by biło serce, że poświęcenie życia innym załagodzi własną, bolesną samotność. Myśleli, że czeka na nich ta jedna jedyna i dziecko. Potem myśleli, że nie będą już potrafili kochać. Za każdym razem się mylili.
Za scenariusz 'Planu B' odpowiadała Karolina Szablewska, współautorka skryptu do 'Listów do M.', odpowiedzialna także za 'Po prostu przyjaźń'. Wraz z Dębską postawiły na popularny format kilku toczących się równolegle, niby niezależnych, ale zazębiających się wreszcie, wątków. Mają one różne kategorie wagowe, tak pod względem ładunku dramatycznego, jak fabularnej precyzji.
Najstaranniej poprowadzona zdaje się opowieść o wykładowczyni Agnieszce (Olszówka), która w sytuacji, zdawałoby się, ostatecznej, nawiązuje bliską relację z Janulą (Małgorzata Gorol). 'Plan B' przypomina o wielkiej ekranowej charyzmie Olszówki, która mimo mocnej obsady świeci w 'Planie B' najjaśniej i ma wszelkie warunki, żeby wrócić na szczyt.
Weselszy i, psychologicznie głęboki jak dobra anegdota, wątek Mirka przoduje w ilości 'momentów' i powiedzonek. Znowu obsadzony z przymrużeniem oka Dorociński gra w punkt, choć dużo do zagrania nie ma. I uczciwie należy przyznać, że kilka razy przyćmiewa go ekranowa partnerka, suczka Kotlet.
Najbardziej naciągany i niepotrzebny wydaje się wątek Klary (Gąsiorowska), przeraźliwe samotnej dziewczyny zarabiającej na życie. malowaniem gipsowych aniołów. Neurotyczna maniera Gąsiorowskiej nie pomaga, ale za sceny u psychoterapeuty należy się osobna gwiazdka.
Kiedy puszczają korzenie, które z takim sukcesem trzymały w rzeczywistości 'Moje córki krowy', pojawiają się problemy z wiarygodnością: jak z tej pracy miałoby starczyć na takie mieszkanie/takie ubrania/tego terapeutę. I tylko o to mam pretensje, bo o spodziewany i wyczekiwany 'i żyli dość długo i względnie szczęśliwie, choć wcale nie bez problemów' finał już nie. W ramach gatunku wydaje się tak naturalny, że nie mam nawet poczucia, że zrobiłam spoiler.
Żałuję, że Dębska, twórczyni wystarczająco oryginalna, by nie sięgać do cudzego ogródka, tym razem za dużo pożycza od klasyków gatunku. Choć muzyka towarzysząca całości niekiedy przygniata. Na odnotowanie zasługuje oryginalna wersja 'Jeszcze w zielone gramy' w wykonaniu Darii Zawiałow.
Plus należy się też za świetną wprowadzającą sekwencję seksu - tak to się kręci, jakby ktoś nie widział! Żadne tam falujące kołdry, satyna i stęki z offu, tylko pożądanie, które opanowuje od koniuszków palców po szczyt głowy, tu i teraz. 'Moje córki krowy' pozostają co prawda perłą w koronie reżyserki, ale nawet w nieco słabszej formie Dębska potwierdza, że umie opowiadać o emocjach inteligentniej, oryginalniej i wrażliwiej niż większość parających się kinem popularnym twórców.
Recenzja: Anna Tatarska
Miejsce: Helios
mat. Warner Bros
5 z 7
Przedpremierowe pokazy: Rampage
Prymatolog Davis Okoye (Dwayne Johnson), który trzyma ludzi na dystans, nawiązał silną więź z George'em - niezwykle inteligentnym gorylem srebrnogrzbietym, którym opiekuje się od czasu jego narodzin.
Niestety wskutek nieudanego eksperymentu genetycznego ta łagodnie usposobiona małpa zmienia się w gigantyczną, rozwścieczoną bestię. Na domiar złego wkrótce okazuje się, że istnieją też inne zwierzęta, które uległy podobnej przemianie. Nowo stworzone drapieżniki alfa przedzierają się przez Amerykę Północną, niszcząc wszystko na swojej drodze. Okoye łączy siły z odrzuconym przez środowisko inżynierem genetycznym, aby znaleźć antidotum. Jednocześnie stara się przetrwać na nieustannie zmieniającym się polu walki i nie tylko zapobiec globalnej katastrofie, ale też uratować przerażającą istotę, która niegdyś była jego przyjacielem
Zapraszamy też piłkarskich kibiców na mecze Ligi Mistrzów na dużym ekranie. Helios i Multikino, dzięki współpracy z NC+, pokażą spotkania w jakości Full High Definition.
We wtorek o godz. 20.30 rewanżowe spotkanie Real Madryt - Bayern Monachium z udziałem reprezentanta Polski Roberta Lewandowskiego, zaś w środę o tej samej porze początek transmisji z rywalizacji Romy z Liverpoolem.
Miejsce: Helios i Multikino
Bartosz Prokopowicz na Festiwalu Filmowym w Gdyni (fot. Renata Dabrowska / Agencja Wyborcza.pl)
7 z 7
Kultura dostępna
3 maja o godz. 18 cykl promujący polskie filmy w przystępnych cenach. Tym razem projekcja obrazu 'Narzeczony na niby'.
Recenzja
Polska (2018). Reż. Bartosz Prokopowicz (na zdj.) Aktorzy: Julia Kamińska, Piotr Stramowski, Piotr Adamczyk, Tomasz Karolak
'Narzeczony na niby' to polska komedia romantyczna, którą ogląda się bez poczucia zażenowania, ale i bez szczególnych emocji.
Tak to jest, jeśli uwierzy się, że wystarczy tylko skompletować składniki, trzymać się z grubsza sprawdzonego przepisu, a ciasto upiecze się samo. Ten błąd popełnia zresztą w pewnym sensie główna bohaterka filmu.
Kiedy Karina robiła lasagne i wkładała seksowną bieliznę, inaczej wyobrażała sobie nadchodzący wieczór. Nie spodziewała się przyłapać faceta na zdradzie. Wydaje się, że nic gorszego jej już nie spotka. I wtedy wpada (dosłownie - mają stłuczkę) na Szymona. Ratuje go przed utratą prawa jazdy, ale o rewanżu nie chce słyszeć. A właściwie, dlaczego nie? W końcu przydałby się ktoś, kto poudawałby jej chłopaka na ślubie siostry. Ot, niewinne kłamstewko oraz okazja do odegrania się na byłym. Ale za jednym kłamstwem szybko pójdą kolejne. Dobrze wiecie, jak to się skończy.
Bartosz Prokopowicz realizuje w 'Narzeczonym na niby' schemat, zgodnie z którym dwoje bohaterów czuje do siebie miętę, ale ich relacja została zbudowana na kłamstwie (czy sekrecie), co gwarantuje kłopoty. Czyni to dość sprawnie, bez większych zgrzytów. Co z tego, skoro idzie po linii najmniejszego oporu. Od początku miałem wrażenie, że gdzieś te scenerie, sytuacje, a przede wszystkim - bohaterów, już widziałem. Ani scenarzystki, ani reżyser nie pofatygowali się, żeby nadać im indywidualny rys. Jak pokazać, że mężczyzna jest odpowiedzialny i wrażliwy? Niech samotnie wychowuje syna!
Całe szczęście reżyser przynajmniej od niektórych schematów próbuje uciec: ubiera Piotra Stramowskiego w najzwyklejszy dres i sadza za kierownicą taryfy, a Piotrowi Adamczykowi pozwala być rasowym dupkiem, rzucającym irytujące, angielskie słówka. Radę daje Julia Kamińska, bo przecież Dorota Kolak przyzwyczaiła widzów, że potrafi wycisnąć z roli więcej niż to możliwe.
Twórcy próbują z dystansem potraktować podgatunek komedii zwany 'komedią z Karolakiem', gdy w jednej ze scen grany przez tegoż Karolaka bohater określa Karolaka-aktora 'grubasem z diastemą'. Na dużo więcej w kwestii humoru jednak nie liczcie.
'Umiarkowany' - to słowo chyba najlepiej opisuje film 'Narzeczony na niby'. We wszystkich kategoriach, zarówno jeśli chodzi o okazje do śmiechu czy wzruszeń. A najlepszą recenzją pozostaje dla mnie fragment refrenu wpadającej w ucho piosenki Bovskiej, która promuje film: 'Ładnie i łatwo nie wystarczy, chcę więcej!'.
Wszystkie komentarze