Opisane tytuły można zobaczyć w olsztyńskich kinach od 20 kwietnia stycznia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
LAURA BIANCA
1 z 7
Dziewczyna we mgle ****
Włochy, Niemcy, Francja, 2017 (La ragazza nella nebbia). Reż. Donato Carrisi. Aktorzy: Toni Servillo, Alessio Boni, Lorenzo Richelmy, Jean Reno
Kryminał. Kontrowersyjny detektyw rozpętuje medialną burzę wokół zaginięcia nastolatki.
Policjanci z sennej, położonej na uboczu górskiej mieściny mieli spędzić te święta inaczej. Ale kiedy młoda dziewczyna znika bez śladu tuż przed Wigilią, nie można przecież uznać, że w drodze z domu do kościoła ot tak rozpłynęła się we mgle. Na miejscu pojawia się detektyw Vogel, stary wyga stosujący dość niekonwencjonalne metody. Śledztwo nie będzie łatwe. Społeczność sprawia wrażenie nieufnej, skrywa mroczne tajemnice, a kolejne wskazówki i ślady zamiast przybliżać do prawdy, tylko oddalają od rozwiązania zagadki.
Vogel sam podrzuca opinii publicznej fałszywe tropy. Ciągnie się za nim zła sława poprzedniej głośnej sprawy. To człowiek cyniczny, głodny poklasku. Zachowuje się jak aktor w spektaklu reżyserowanym przez samego siebie przy udziale dziennikarzy. Jednak odtwórca tej roli Toni Servillo tworzy postać na tyle niejednoznaczną, że mimo wszystko trudno do końca przejrzeć jego motywacje.
Ten wątek zostaje rozwinięty, przynosząc krytykę mediów rzucających się na ludzkie dramaty i ich bohaterów niczym wygłodniałe wilki. Lecz Donato Carrisi, który zaadaptował na potrzeby ekranu własną powieść, nie zapomina o mrocznej, kryminalnej intrydze. Próbuje nami manipulować niczym wodzący opinię publiczną za nos Vogel. "Dziewczyna we mgle" opiera się zresztą na grze pozorów: północne Włochy pachną tu Skandynawią, a początek filmu zanurzono w klimacie retro. Dopóki jeden z policjantów nie wyciągnie smartfona, wydaje się, że akcja toczy się w latach 70. czy 80., a nie współcześnie. Wszystko dlatego, że rodzina zaginionej Anny Lou należy do religijnej wspólnoty wyznającej surowe zasady i odrzucającej współczesne pokusy.
Niektóre kwestie wychodzą na jaw w toku śledztwa zaskakująco późno. Trzymane są w tajemnicy przed widzem tak długo dla zwiększenia dramaturgii, ale takie posunięcie ujawnia tylko niepotrzebnie narracyjne szwy i taktykę reżysera. Przy odrobinie wyrozumiałości widz zdoła przymknąć oko na pewne wady. Do Davida Finchera jeszcze Carrisiemu daleko, ale efekt jest solidny.
Piotr Guszkowski
Awangarda 2
STOWARZYSZENIE NOWE HORYZONTY
2 z 7
Nie jestem czarownicą ****
Wielka Brytania/Francja/Niemcy 2017 (I am not a witch). Reż. Rungano Nyoni. Aktorzy: Margaret Mulubwa, Henry Phiri
Tragikomiczna opowieść o 9-letniej dziewczynce, która została uznana za czarownicę.
Rzecz dzieje się we współczesnej Zambii, gdzie ludzie używają komórek, w telewizji lecą takie same idiotyczne talk-show jak wszędzie, a jednocześnie kultywuje się wierzenia sięgające pradawnych czasów, jak np. w tajemną i często destrukcyjną moc czarownic. Jak wynika z filmu, u podstaw tej wiary tkwi niezniszczalna ludzka potrzeba usprawiedliwiania swoich życiowych niepowodzeń (nawet drobnych) i wyszukania odpowiedniego kozła ofiarnego. Pokazuje on również, jak owe wierzenia są wykorzystywane przez miejscowych cwaniaków do swoich własnych celów.
9-letnia Shula do roli czarownicy dobrze się nadaje: zjawiła się w wiosce niedawno, nie ma rodziców, niewiele mówi. Od pierwszego podejrzenia do wyroku droga jest więc krótka: dziewczynka zostaje uznana za czarownicę i umieszczona w specjalnym obozie. Zamieszkujące go "wiedźmy", niemal bez wyjątku stare kobiety, mają przymocowane do pleców mocne taśmy (aby przypadkiem nie odleciały) i pracują na co dzień w polu. Przede wszystkim jednak stanowią specyficzną atrakcję turystyczną: "ludzkie zoo" jest chętnie odwiedzane przez przybyszów z Europy czy USA. Wyróżniająca się wiekiem Shula zostaje jednak stamtąd niebawem zabrana przez rządowego oficjela, człowieka z głową do interesów, który nie bez podstaw uważa, że "czarownica dziecko" może mu się przydać - i do pomocy w służbowych obowiązkach, i do zarobienia pieniędzy, i do zyskania medialnej sławy.
Jej status jest więc wyjątkowy, w jakimś sensie uprzywilejowany, co nie czyni jej losów mniej przejmującymi: w końcu oglądamy bezradne, nieszczęśliwe dziecko. Ale zarazem historia Shuli opowiadana jest bez dramatyzowania, bardzo rzeczowo i spokojnie, przez co tym wyraźniejsza staje się jej absurdalność: zasada "kamiennej twarzy" sprawia, że momentami sięgamy wyżyn purnonsensu (dziewczynka, odrzucając rolę czarownicy, ma zostać zamieniona w kozę i zjedzona). Film, choć wychodzący od opisu zjawiska niewymyślonego, realnie istniejącego, ma zarazem w sobie coś surrealistycznego. Być może efekt ten wynika z podwójnej perspektywy jego autorki (urodzonej w Zambii, ale dorastającej w Walii), zdolnej do jednoczesnego spojrzenia i od środka, i z zewnątrz, znającej "temat", ale potrafiącej się wobec niego zdystansować. Nyoni Europejkę zapewne wkurza utrzymywanie się w jej rodzinnym kraju podobnych barbarzyńskich reliktów - i w ogóle niewolniczy status kobiet - ale nie pozwala, by publicystka zabiła w niej artystkę.
Jej okrutna, ale i śmieszna baśń ma wiele dodatkowych zalet: poetyckie zdjęcia, eklektyczną (afrykańskie rytmy, Vivaldi, współczesny pop), niekiedy dysonansowo podkładaną, ale pasującą do przestawionego świata muzykę. Wadą jest brak wyrazistej dramaturgii i epizodyczność, która może odstraszyć mainstreamową publiczność. Ale najsłabszy jest finał: zbyt raptowny i pośpieszny, zostawiający wrażenie, że coś się "omsknęło" i jakaś istotna scena wypadła w montażu. Wiem, wiem: to tzw. zamierzony efekt artystyczny. Nie znaczy jednak, że udany.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
UIP
3 z 7
Prawda czy wyzwanie?
USA 2018 (Truth or dare) Reż. Jeff Wadlow Aktorzy: Lucy Hale, Tyler Posey, Violett Beane
Horror. Popularna gra towarzyska "Prawda czy wyzwanie" okazuje się śmiertelnie niebezpieczna dla grupy amerykańskich nastolatków.
Bez pokazu prasowego, i chyba słusznie.
pmoss
Helios, Multikino
YouTube
4 z 7
Raz się żyje ***
USA/Australia 2018 (Gringo). Reż. Nash Edgerton. Aktorzy: David Oyelowo, Joel Edgerton, Charlize Theron
Komedia sensacyjna, która chce być tarantinowsko-coenowska, a jest bzdurna. Ale chwilami zabawna i w sumie oglądalna.
Jej bohaterem jest Harold (Oyelowo), pochodzący z Nigerii kierownik działu w firmie farmaceutycznej prowadzonej przez Richarda (Edgerton, brat reżysera) i Elaine (Theron). Cała ta trójka wyjeżdża służbowo do Meksyku, gdzie miejscowy zakład produkuje marihuanę w tabletkach, mającą być w przyszłości rynkowym przebojem.
Tu jeszcze znajdujemy się na gruncie logiki, bo dalej opowieść pogrąża się w coraz większym chaosie. Harold, człowiek uczciwy i naiwny, odkrywa, że firma, której lojalnie służył, robi go w bambuko i pozoruje swoje porwanie, aby wymusić na niej okup (płaciłby zresztą ubezpieczyciel). Ale są tacy, którzy chcą go porwać naprawdę: narkotykowy baron będący wielkim fanem Beatelsów, i dwóch matołków prowadzących bieda-hotel, gdzie trafił nasz bohater. Na scenie pojawia się jeszcze brat Richarda, niegdyś najemnik i zabójca na zlecenie, obecnie pracownik misji humanitarnej (zło i dobro wciąż w nim jednak walczą). Obok kręci się angielski narkotykowy muł i jego dziewczyna, przekonana, że jest w Meksyku na turystycznej wycieczce.
Wszystko to jest opowiadane w tak bałaganiarski sposób, że nie sposób się zorientować, o co chodzi, jakie są motywacje postaci itd., a jak się przyjrzeć bliżej, wychodzi kompletny nonsens. Także pozornie gorączkowa akcja (film chce być "zwariowany") jest w istocie raczej ospała i rozwlekła. Ale ofermowaty Harold budzi sympatię (choć może raczej współczucie), a grający go Oyelowo wykazuje się zaskakującym talentem komediowym. Scena, gdy pozoruje swoje porwanie, aczkolwiek zupełnie farsowa, jest autentycznie śmieszna. Bardzo mocnym punktem filmu jest też Theron, grająca zimnego i bezwzględnego blond-wampa, kobietę absolutnie niemoralną, gotową iść do łóżka z każdym (i każdego zdradzić), jeśli tylko ma w tym jakiś interes. Szkoda, że nie ma jej częściej na ekranie, bo ilekroć się pojawia, letargiczny film ożywa. Ta para aktorów "podratowuje" film, który przy całej bzdurności ma swoje momenty i niewymagający widzowie mogą się na nim nieźle bawić.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2, Helios, Multikino
YouTube
5 z 7
Tam, gdzie mieszka Bóg
Argentyna 2017 (Beyond the sun). Reż. Graciela Rodriguez Gilio, Charlie Mainardi. Aktorzy: Kyle Harrison Breitkopf, Cory Gruter-Andrew, papież Franciszek
Oparty na historiach z Biblii film dla najmłodszych widzów.
Stworzony przez światowej sławy psycholożkę Mainardi i uznanego reżysera reklamowego Gillio, sfilmowany został w malowniczych plenerach Patagonii. Opowiada o losach małego chłopca, który ucieka z domu, by odszukać sanktuarium Jezusa. "Jezus szuka cię i czeka na ciebie. (.) Znajdź go. Odważ się, to zrobić" - takie przesłanie za pośrednictwem filmu daje według twórców dzieciom papież Franciszek, który po raz pierwszy pojawia się też na ekranie.
at
Helios, Multikino
COURTESY OF FOX SEARCHLIGHT PICTURES
6 z 7
Wyspa psów *****
USA/Niemcy 2018 (Isle of dogs). Reż. Wes Anderson. Głosów użyczają: Koyu Rankin, Bryan Cranston, Scarlett Johansson, Bill Murray, Jeff Goldblum, Edward Norton
Animowany. Z wierzchu przygodowa opowieść o chłopcu szukającym ukochanego psa, a pod spodem niewesoła alegoria polityczna.
To, że Wes Anderson ("Grand Budapest Hotel", "Kochankowie z księżyca", "Pociąg do Darjeeling") zrobił film animowany. nie powinno dziwić. Po pierwsze, to nie pierwszy taki przypadek (p. "Fantastyczny Pan Lis"). Po drugie, jest to twórca o tak żywej i bogatej wyobraźni, że w ramach "normalnej" filmowej rzeczywistości jest mu po prostu za ciasno - w wolnej od fizykalnych ograniczeń animacji może poruszać się swobodniej. Od razu jednak uprzedzam, że choć animację kojarzymy na ogół z kinem familijnym, "Wyspa..." jest raczej filmem dla dorosłych i starszych już dzieci (12 plus).
Jego akcja umieszczona jest w niedalekiej przyszłości w fikcyjnym japońskim mieście Megasaki, którego burmistrz, zgodnie z rodzinną tradycją, nienawidzi psów. Ponieważ zaś wśród psów panuje tu epidemia bardzo tajemniczej choroby, nakazuje je wszystkie wyekspediować na pobliską wyspę będącą zarazem gigantycznym wysypiskiem śmieci. Jednak jego adaptowany bratanek, 12-letni Atari, nie mogąc pogodzić się z utratą pupila, przylatuje tam małym samolocikiem i wraz z grupą rezydujących na wyspie czworonogów rozpoczyna jego poszukiwania.
Udany film, zrobiony z wdziękiem, inwencją i wyobraźnią. Z zabawnymi dialogami prowadzonymi (po angielsku) przez psich bohaterów, pomysłowymi gagami i bardzo zróżnicowanym humorem: padają purnonsensowe kwestie, a zarazem mamy slapstick jak z kina niemego. Od strony wizualnej "Wyspa..." też jest niezwykle atrakcyjna, co jest tym bardziej godne uznania, że sceneria, w jakiej się rozgrywa, do pięknych nie należy.
Psie postacie mają ciekawe i wyraziste osobowości - powiedziałbym, że ciekawsze od ludzkich. Barwną gromadkę czworonogów pomagających chłopcu w poszukiwaniach łączy właściwie tylko poczucie opuszczenia i zdrady (Atari jest jedynym ekswłaścicielem, który ruszył swojemu psu z pomocą). Z jednym wyjątkiem: od zawsze bezpańskiego i bezdomnego kundla imieniem Wódz, ulicznego cwaniaka, dobrze sobie radzącego w brutalnej rzeczywistości wyspy. I nieprzypadkowo ten outsider stanie się tu postacią numer dwa i najbardziej zbliży do Atariego. Do niego też należeć będzie nieunikniony wątek miłosny.
Jeśli chodzi o samą historię, to - jak często u tego reżysera - jest ona nieco kapryśna i rozwichrzona. Zdarzają się w niej puste miejsca, szybko jednak wypełnione a to frapującym, poetyckim obrazem (umieszczenie filmu w Japonii dodaje mu kolorytu), a to bezinteresownym żartem. Miejscami jednak wydaje się przeładowana: mnóstwo postaci, dwóch narratorów, liczne retrospekcje (psie wspomnienia szczęśliwych czasów sprzed zesłania) itd. Trochę tego wszystkiego za dużo.
Ma ona jednak też swoją mroczną stronę - za fasadą emocjonującej przygody kryje się ponura alegoria polityczna. Już w "Grand Budapest Hotel" (o ogarniającym Europę faszyzmie) Anderson ujawnił przedtem nieobecny polityczny temperament. Tu go nie stracił, ale temat ujął mniej jednoznacznie, mówiąc o kwarantannie (czyt. deportacji) i czymś znacznie gorszym, a czyniąc głównym schwarz-charakterem burmistrza - pozornego demokratę, a faktycznie zamordystę. Czy istotna treść filmu nie kłóci się z "lekkością" fabuły - to już kwestia osobistej wrażliwości.
Co mi się w "Wyspie..." najbardziej podoba, to fakt, że Anderson, zawsze taki zdystansowany, chłodny, oschły wręcz, tu pozwala sobie na jawny sentymentalizm (oryginalny tytuł brzmi zresztą jak "kocham psy"). Mniej - że osobą, która usiłuje przejrzeć niecne plany burmistrza, musi być oczywiście Amerykanka, młodziutka redaktorka licealnej gazetki (no, ale uznajmy to za ukłon pod adresem rodzimej widowni). A najmniej, że w tym skierowanym przeciwko uprzedzeniom filmie posługuje się wytartym stereotypem przeciwstawiającym sobie psy i koty (których wszeteczny burmistrz jest miłośnikiem). Ja np. bardzo lubię zarówno psy, jak i koty, i nie jestem w tym wcale oryginalny.
Paweł Mossakowski
Helios
AKSON DYSTRYBUCJA
7 z 7
Złe psy **
USA, 2017 (Bent). Reż. Robert Moresco. Aktorzy: Karl Urban, Sofia Vergara, Andy Garcia
Wrobiony w korupcję były glina chce wyrównać rachunki. Drugorzędne kino.
Po wyjściu z więzienia Danny Gallagher spróbuje ustalić, dlaczego feralnej nocy zginął jego partner, a on sam wylądował za kratkami i stracił policyjną odznakę. Tak trafia na trop afery, w którą umoczeni wydają się przedstawiciele agencji rządowej.
Gallagher to postać z pulpowych powieści JP O'Donnella - dentysty dziecięcego, któremu najwyraźniej przestała wystarczać lekarska praktyka. W trakcie oglądania "Złych psów" ten rodowód niestety czuć. Można było potraktować materiał z przymrużeniem oka, przekuwając świadomość ograniczeń konwencji w swoisty atut, ale reżyser Robert Moresco wybrał inną drogę. Złą, bo ze sztampowej opowieści o skompromitowanym funkcjonariuszu z wydziału narkotykowego, od którego odwrócili się prawie wszyscy, po prostu nie dało się wiele wycisnąć. Ni to dramat policyjny, ni thriller akcji - bo napięcia i emocji tu jak na lekarstwo.
Wyszedł film drętwy i przewidywalny. Razem z Karlem Urbanem, wcielającym się w niesłusznie skazanego gliniarza, zaliczamy więc obowiązkowe punkty programu pomiędzy kolejnymi bijatykami. Jak tylko na ekranie pojawia się Sofia Vergara, wiemy, że prędzej czy później wylądują razem pod prysznicem.
Aktorom nie pomagają fatalnie napisane kwestie. Chyba najbardziej cierpi Andy Garcia, który w kluczowym dla filmu momencie wysłuchuje smętnej gadki z drugim dnem o dzikim łososiu. I pomyśleć, że Moresco ma na koncie Oscara w duecie z Paulem Haggisem za scenariusz "Miasta gniewu".
Wszystkie komentarze