Prezentowane obrazy weszły na ekrany olsztyńskich kin 13 kwietnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
MATERIAŁY PRASOWE
1 z 8
Ciche miejsce *****
USA, 2018 (A Quiet Place). Reż. John Krasinski. Aktorzy: Emily Blunt, John Krasinski, Millicent Simmonds
Horror. Rodzina walczy o przetrwanie w świecie, w którym obowiązuje jedna zasada: "jeśli cię usłyszą, zginiesz!". Cała sala na półtorej godziny solidarnie zamiera w ciszy.
Opuszczony supermarket. Lee i Evelyn, małżeństwo z trójką dzieci, przemierza sklepowe alejki - boso, w milczeniu. Przeszukują półki tak, by nie zrobić najmniejszego hałasu. Nagłówki gazet sprzed tygodni sugerują, że Ziemię opanowały istoty wyczulone na dźwięk. Choć to, na jakie niebezpieczeństwo narażeni są bohaterowie, zrozumiemy dopiero za chwilę. Abbotowie wypracowali regulamin przetrwania: chodzą po ścieżkach usypanych z piachu, porozumiewają się bez słów, do wyjątkowych warunków dostosowali też farmę, gdzie mieszkają (zamiast talerzy używają liści itd.). Sytuację ułatwia znajomość języka migowego, który opanowali, zanim doszło do inwazji, bo najstarsza córka jest głucha (młoda Millicent Simmonds to mocny punkt obsady). Ale nawet najlepszy system ma słabe punkty. Gdy spotykamy rodzinę rok później, Evelyn jest w zaawansowanej ciąży.
W tym prostym koncepcie wydaje się tkwi niewyczerpany wręcz potencjał grozy. I pomyśleć, że dostrzegł to John Krasinski, facet kojarzony dotąd raczej z komediowym repertuarem. Wspólnie z Bryanem Woodsem i Scottem Beckiem rozwinął szkic ich scenariusza. Nie tylko stanął za kamerą, ale w głównych rolach obsadził siebie i swoją żonę Emily Blunt.
Blunt imponuje aktorsko, Krasinski - reżyserskim wyczuciem i konsekwencją w poprowadzeniu tej wartkiej historii. Napięcie rośnie z minuty na minutę. Widz obgryza paznokcie, przeczuwając najgorsze: przecież zaraz coś upadnie na podłogę, ktoś nastąpi na skrzypiącą deskę. Przejmujemy się losem bohaterów, udzielają nam się ich emocje, bo koszmar przydarza się prawdziwej rodzinie, z którą potrafimy się utożsamić. Rodzinie naznaczonej traumą, kochającej się na przekór wyzwaniom, trudnościom w wyrażeniu uczuć w tych specyficznych okolicznościach.
Łapcie oddech, póki możecie. "Ciche miejsce" szybko zamienia się w grę o życie. Nie brakuje w niej sugestywnych scen (np. poród czy wydarzenia na polu kukurydzy, przywodzące na myśl najlepsze momenty z M. Nighta Shyamalana), nawet jeśli z czasem oryginalny punkt wyjścia przynosi bardziej konwencjonalne rozwinięcie, niż można się było spodziewać.
Zarazem ukazana w scenariuszu sytuacja nie jest przecież tylko wymysłem twórców, bowiem najzwyklejsze rodzicielskie lęki, obawy o dobro i przyszłość najbliższych, odpowiedzialność za nich. Fundament kina grozy stanowi więc przejmujący dramat rodzinny. Finał nie rozczarowuje. Dawno żaden horror nie zrobił na mnie takiego wrażenia.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
KINO ŚWIAT
2 z 8
Huragan **
USA 2018 (The hurricane heist). Reż. Rob Cohen. Aktorzy: Toby Kebbell, Ryan Kwanten, Maggie Grace
Wielki skok na kasę podczas huraganu stulecia. Katastrofa.
Uznany meteorolog dr Will Rutledge przewiduje nadejście potężnego huraganu nad Alabamę (granej tu zresztą przez Bułgarię), ale oczywiście, jak zawsze w tego rodzaju filmach, nikt nie słucha jego ostrzeżeń. Will jedzie więc do znajdującego się w tym stanie rodzinnego miasteczka, aby zabrać stamtąd swojego brata Breeze, miejscowego mechanika i smętnego pijaczka.
Tymczasem grupa złoczyńców zamierza pod osłoną huraganu wykraść ładunek zużytych banknotów (600 mln dolarów) dostarczonych do pobliskiego skarbca i przeznaczonych do zniszczenia. Braciszkowie jednoczą siły z odpowiedzialną za operację agentką federalną Casey, aby udaremnić ich zamiary.
"Huragan" jest dziwaczną hybrydą filmu katastroficznego i sensacji, a dokładniej "filmu skoku" (heist movie). Dziwaczną, gdyż założenia tych gatunków kolidują ze sobą. Najprymitywniejszy "heist movie" opiera się na planowaniu kolejnych kroków, kalkulacji itd., podczas gdy istotą filmu katastroficznego jest destrukcyjny żywioł, zdolny zniweczyć każdy, najprecyzyjniejszy nawet plan. Sam więc pomysł wyjściowy jest raczej nonsensowny: organizatorzy skoku szybko się zresztą przekonają, że chaos nie musi być ich sprzymierzeńcem.
Głupota założenia w trakcie rozwoju akcji jeszcze się potęguje: zaiste zdarzają się tu pomysły niewiarygodnie wręcz kretyńskie. Np. w kulminacyjnej scenie filmu trzy tiry uciekają przed pędzącą za nimi nawałnicą (co przypomina nam, że reżyser Rob Cohen nakręcił pierwszych "Szybkich i wściekłych") i załodze jednego z nich akurat w tym momencie zbiera się na amory. Chwilami przypomina się słynny rysunek Andrzeja Mleczki z podpisem "Czy to na serio, czy dla jaj?". Absurdom scenariusza towarzyszą dialogi jak z kina akcji klasy "C" oraz fatalne aktorstwo. Nawet efekty specjalne, tak ważne w filmach katastroficznych, wydają się tandetne i jakieś biedne. Druga gwiazdka za ukryte walory rozrywkowe: jak już się machnie ręką na kompletną bzdurność filmu, można się bawić całkiem nieźle: radzę tylko potraktować go czysto campowo.
Paweł Mossakowski
Helios, Multikino
MAGDALENA GALKA
3 z 8
Niewidzialne ***
Polska 2017. Reż. Paweł Sala. Aktorzy: Natalia Rybicka, Sandra Korzeniak, Halina Rasiakówna, Paweł Dobek.
Paweł Sala ekranizuje swoją sztukę "Szwaczki". Na nieszczęście tego poruszającego wiele ważnych tematów filmu, artysta nie uwzględnił w technice pracy zmiany medium. Efekt jest pretensjonalny i irytujący.
Z dala od zgiełku centrów handlowych, błyszczących twarzy smartfonów i zapachu nowości pracują szwaczki. Trzy przemielone przez codzienność kobiety w różnym wieku, każda z kieszeniami pełnymi tajemnic, kompleksów i traum. Ich codzienność wyznaczają ściany zatęchłego, niedoświetlonego pomieszczenia, wypełnionego szkieletami podrabianych torebek. Z prowizorycznej kuchni słychać trzask łamanego makaronu zupy instant. Kiedy któraś potrzebuje chwili odosobnienia w toalecie, reszta musi odwracać oczy, które niezmiennie przyciąga wielki zaciek na ścianie. Pracę szwaczek nadzoruje krojczy. Młody, z jasną twarzą, nie pasuje do tego krajobrazu po przegranej bitwie. Paweł Sala przygląda się im na przestrzeni jednego dnia, którego poranek i wieczór są równie szare.
Reżyser zebrał na planie wybitną ekipę. Charakterystyczna i manieryczna Sandra Korzeniak, jedyna taka aktorka w Polsce, w roli samotnej matki zbyt wielu dzieci, erotomanki - fatalistki ze zbitym na kwaśne jabłko przez przemocowego chłopa poczuciem własnej wartości. Natalia Rybicka, złakniona miłości jeszcze trochę marzycielka, zmuszona dokonywać wyborów, których będzie się wstydzić, zbyt łatwowierna. Znana ze współpracy z Lupą czy Garbaczewskim Halina Rasiakówna - na pierwszy rzut oka niepozorna, ale z ukrytą emocjonalną mocą, gotową zdmuchnąć ten koszmar z powierzchni ziemi. Dołącza do nich Aleksandra Popławska w roli prosto ze świata symboli i wyobrażeń lepszego, bardziej sytego świata. Wreszcie przyciągający wzrok debiutant Paweł Dobek, z rolą znacznie delikatniej zarysowaną, ale zapadającą w pamięć.
Wspaniale, że Sala zwraca wzrok ku kobietom, ku wykluczonym. Widzi na etapie kiełkowania tragedie tak chętnie omawiane po łebkach przez media, kiedy na ratunek jest już za późno. Nie brak w "Niewidzialnych" miejsca dla tematów tabu. Aborcja, choroba psychiczna i fizyczna, rodzicielskie błędy, wyzysk, molestowanie, przemoc, wykluczenie ekonomiczne i społeczne. To wszystko jest więcej niż ważne, potrzebne, a niewidoczne. Bardzo zwyczajny, a jednak nieobecny w dominującej sferze reprezentacji świat.
Jednak efekt końcowy na każdym kroku kłuje nieumiejętnością przełożenia środków scenicznych na kinowe. Gryzie sztucznością inscenizacji, zbyt intensywną manierą gry, która przez ekran irytuje, miast uwodzić. Nuży w nieskończoność rozwleczonymi dialogami, które zamiast kumulować w widzu emocje, sprawiają wrażenie niechlujnych, niedopilnowanych. Wewnątrzkadrowy, nachalny montaż czyta się jak realizacyjną nieudolność.
Ucieka bezpowrotnie tak potrzebne dramaturgiczne napięcie, dobrze rozłożone mikrokulminacje, należne poruszającym opowieściom bohaterek. Pośród tych wszystkich chybionych elementów stylizowane zdjęcia Arkadiusza Tomiaka dokładają się do końcowego efektu ? la Teatr Telewizji. Chciałabym, żeby było dobrze, ale się nie da. Z bólem ideowo zapalonego serca odmawiam spojrzenia na film Pawła Sali przychylniejszym okiem za to, o czym opowiada i czym mógłby być.
Anna Tatarska
Awangarda 2
GUTEK FILM
4 z 8
Nigdy cię tu nie było ****
Wielka Brytania/Francja/USA 2017 (You were never really here) Reż. Lynne Ramsay Aktorzy: Joaquin Phoenix, Ekaterina Samsonov
Artystyczny thriller, czyli co się dzieje w głowie zdołowanego detektywa.
Joe (brodaty i menelowaty Phoenix), mieszkający z matką weteran wojenny specjalizuje się w poszukiwaniu uprowadzonych dzieci, których rodzice wolą nie angażować do tego policji - tak jak nowojorski senator, któremu porwano 12-letnią córkę. Joe przyjmuje zlecenie, a w trakcie jego wypełniania natrafia na trop siatki pedofilów, obejmującej wysoko postawionych polityków.
W streszczeniu brzmi to trochę jak konwencjonalny thriller o prywatnym detektywie, który zadziera z możnymi tego świata, ludźmi wpływowymi i niebezpiecznymi. Ale "konwencjonalność" jest ostatnim słowem, jakiego można użyć wobec filmu szkockiej reżyserki (znanej m.in. z dramatu rodzinnego o równie kategorycznym tytule "Musimy porozmawiać o Kevinie"). To utwór odporny na schematy i bardzo oryginalny - niezależnie od tego, że wszyscy wskazują na jego powinowactwo z "Taksówkarzem" Scorsese, a widać też w nim wpływy amerykańskiego kina noir z lat 40., bardzo lubiącego postać przegranego życiowo łapsa.
Sama fabuła nie jest w nim najważniejsza, właściwie drugorzędna: istotne jest nie to, co rozgrywa się na zewnątrz, a co dzieje się w głowie naszego bohatera. To film skrajnie subiektywistyczny: nie mamy właściwie gwarancji, że przynajmniej niektóre epizody nie są wytworem jego wyobraźni. Narracja jest skokowa i fragmentaryczna, w akcję wplatają się migawkowo krótkie urywki jego wspomnień oraz - równie trudne do uchwycenia - przewidywania przyszłych wydarzeń. Słyszymy jego oddech, pomruki, jęki i płacz. Ponieważ wszystko prowadzone jest z jego perspektywy, sam Joe niekiedy fizycznie znika - ma w sobie coś z ducha. W jednej z najlepiej sfilmowanych sekwencji filmu widzimy tylko zapis efektów jego działań (obraz zniszczeń dokonanych w ekskluzywnym burdelu dla pedofilów) na ekranach monitoringu.
Zniszczenia te są zaiste imponujące, podobnie jak ilość pozostawionych za sobą ofiar. Joe jest bowiem w swoich działaniach niesłychanie brutalny: głównym jego narzędziem (oprócz bardziej standardowych jak pistolet czy nóż) jest młotek. Przy czym granica między ich używaniem w celu obezwładnienia przeciwników a surowym ukaraniem złoczyńców jest płynna: Joe jest nie tylko detektywem - jest przede wszystkim mścicielem.
I jest to mściciel o bardzo mrocznej, chorej duszy. Prywatni detektywi są na ogół ludźmi mało szczęśliwymi, Joe stanowi jednak przypadek skrajny. Znajduje się jakby w permanentnej depresji. Dręczą go traumatyczne obrazy przeszłości - i tej odległej, z wypełnionego przemocą rodzinnego domu, i tej bliższej, wojennej. Prześladuje poczucie winy: a to, że nie umiał pomóc katowanej matce, a to, że nie uratował w Iraku młodej dziewczyny. Jest właściwie na krawędzi samobójstwa i lubi bawić się jego ewentualnością (np. nakładając sobie plastikowy worek na głowie), co - paradoksalnie - dodaje mu sił. Gdyby najkrócej streścić film, byłaby to opowieść o potencjalnym samobójcy, który znajduje powód, aby dalej żyć.
Ja mam do niego stosunek mieszany: szanuję, ale nie lubię. Podziwiam artystyczną odwagę reżyserki, doceniam ofiarną grę Phoenixa, jakość zdjęć, szybkość montażu, rewelacyjną ścieżkę dźwiękową i - może zwłaszcza - współtworzącą przerażającą atmosferę muzykę gitarzysty Radiohead, Jonny'ego Greenwooda. Podoba mi się gorączkowy rytm opowiadania i przebłyskujące niekiedy, perwersyjne poczucie humoru: Joe proponuje umierającemu bandziorowi środek przeciwbólowy, następnie kładzie się obok niego na podłodze i razem słuchają muzyki z radia (to nie tylko "greps", także znak samotności bohatera). Ale nagromadzenie drastyczności - zwłaszcza gdy młotek jest w robocie - nawet mnie, wiele już w kinie widzącego, cokolwiek odpycha.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
COURTESY OF SONY PICTURES
5 z 8
Piotruś Królik ****
USA, Australia, 2018 (Peter Rabbit). Reż. Will Gluck. Aktorzy: Domhnall Gleeson, Rose Byrne, Sam Neill
Kino familijne. Królik z książek Beatrix Potter idzie na wojnę o ogród i serce sąsiadki. Twórcy odświeżyli oryginał z zuchwałością bliską bohaterowi.
Kiedy stary McGregor dokona żywota wśród grządek, których strzegł przed zwierzętami z okolicy, Piotruś Królik i spółka będą mieć powody do świętowania. Ale radość nie trwa długo, bo nowy właściciel jest młodszy, szybszy i wyraźnie wkurzony. Tomasz wyleciał z pracy w londyńskim Harrodsie. Inaczej nawet nie zainteresowałby się spadkiem. Jeśli jest coś, czego nienawidzi bardziej od angielskiej wsi, są to z pewnością wchodzące mu w paradę szkodniki. Piotruś szkodnikiem się nie czuje. Ba, uważa, że ogród należy do niego. A to oznacza wojnę.
W ciele milusińskiego futrzaka skrywa się łobuz i cwaniura, któremu bohater "Kevina samego w domu" mógłby pozazdrościć kreatywności. A na pewno perfidii. Pozbawiony skrupułów Piotruś sięga po radykalne środki (wytwórnia już przeprosiła za scenę, w której gang królików funduje uczulonemu na jeżyny Tomaszowi wstrząs anafilaktyczny). Kieruje się przy tym nie tyle dobrem rodziny, której przewodzi od śmierci rodziców, co raczej egoistycznymi pobudkami. Wojna nie toczy się wyłącznie o warzywa. Bohater nie może zaakceptować, że urocza sąsiadka Bea, która dotąd była mu jak matka i ratowała z opresji, brata się z wrogiem. A że uczucie to wydaje się podszyte króliczym zauroczeniem, tym zacieklej - i zabawniej!, zapowiada się walka o jej względy.
Wymianę coraz mocniejszych ciosów poprowadzono w niezłym, komediowym rytmie, nawet jeśli bohaterowie uderzają poniżej pasa - a przez to i humor obniża loty. Pod względem atrakcji "Piotruś Królik" przypomina wesołe miasteczko. Poza rollercoasterem głównego wątku są też żarty z samej konwencji, odsłaniające przed widzem narracyjne schematy, a na dalszym planie barwne postaci: świnia próbująca walczyć z własną naturą, rapujące wróble itd. W tym zwierzyńcu (twórcy łączą animację z filmem aktorskim) świetnie odnajduje się Domhnall Gleeson, znany z "Ex Machiny", "Czasu na miłość" czy "Gwiezdnych wojen" (grał generała Huxa). Stąd możecie mieć chwilami dylemat, komu właściwie kibicować.
Miłośnicy twórczości Potter będą pewnie narzekać na to, jak potraktowano jej mądre i pięknie ilustrowane opowieści. Choć w filmowej wersji zostały uwspółcześnione, tracąc wśród slapstickowych gagów sporo z wrażliwości i klasycznego wdzięku, istotę przesłania zachowano. Morał z "Piotrusia Królika" płynie taki: nie zawsze postępujemy jak należy, ale jeśli w porę to zrozumiemy i przyznamy się do błędów, sytuację można spróbować naprawić.
Komedia erotyczno-romantyczna made in France. Zdradzana żona proponuje kochance nietypowy układ. Mało śmieszne, mało smaczne i przeważnie nudne.
Sandrine (Bonetton), matka dwójki dzieci i żona z kilkunastoletnim stażem, odkrywa, że jej mąż Jean (Bourdon) ma na boku inną. Zamiast rozpaczać lub rzucać talerzami, kobieta wymyśla zaskakujące rozwiązanie. Proponuje Virginie (Carré) przejrzysty układ: dzielenie się mężczyzna. Tydzień u jednej, z którą nie sypia, ale dzieli życie i ma dzieci, tydzień u drugiej, z którą łączy go romans i namiętność. Trójka dorosłych i świadomy trójkąt - czy to może się udać? W "Pół na pół" nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. To raczej fantazja, która pod pozorami poszukiwania odpowiedzi na egzystencjalne pytania ("czym jest szczęście/miłość/dojrzałość/przyjaźń?") żartuje sobie z dobrego smaku. Wykorzystuje w tym celu wyjątkowo irytujących, niedojrzałych - choć metrykalnie w wieku średnim - bohaterów.
Przyznaję - może jestem uprzedzona. Ale film, w którym dwie samodzielne i atrakcyjne kobiety "biją się" o nieatrakcyjnego i gburowatego samca, wzbudza we mnie nie tylko niesmak, ale wręcz bunt i to z automatu. W "Pół na pół" nie wystarczą dwie adoratorki - do tabunu wielbicieli Jeana dołącza jeszcze studentka, a nawet kolega gej! Co takiego jest w bohaterze, że wszyscy gotowi są stanąć dla niego na głowie? Trudno powiedzieć. Bo ani wyględny, ani intelektualnie porywający, choć jest wykładowcą uniwersyteckim, ale studentom raczej się nie śni po nocach. Może po prostu, jako mężczyzna, zasługuje na to, by być w centrum wszystkiego? Reżyserka Alexandra Lecl?re zabezpiecza się przed oskarżeniami o szowinizm w sprytny sposób. Wyobrażony męski raj, czyli możliwość jednoczesnego życia z żoną i kochanką, przemienia się w piekło. Wychowane w idei monogamii panie nie są wcale tak wyemancypowane, jakby chciały, i początkowo, mimo "układu", każda próbuje przeciągnąć Jeana na swoją stronę. Oczywiście używają do tego broni spomiędzy ud i wkrótce pulchnawy Jean na dźwięk słowa "seks" dostaje nerwowej wysypki. Zatem, miast zazdrościć, mamy zacząć Jeanowi współczuć. Przeszkadza, że mimo wystarczającej liczby znaków ostrzegawczych bohaterki nie próbują się wymiksować z tego układu. Rozumiem, komedia, realizm na bok, konwencja - ale na Erosa, odrobina psychologicznej wiarygodności (nie mylić z realizmem) naprawdę żadnemu filmowi nie zaszkodziła.
Najgorsze, że humor, jaki ma nieść "Pół na pół", w niczym nie przypomina niegrzecznej, ale elokwentnej gadki, która pozwala wybronić się nawet najbardziej sprośnym żartom np. Ricky'ego Gervaisa. Szczytem finezji jest tu ciągłe powtarzanie chwytu "dzieci zawstydzają rodziców", "rodzice zawstydzają dzieci", ewentualnie "rodzice są jak dzieci". Szkoda, bo Sandrine w interpretacji Bonneton to pełna charakterystycznych manieryzmów, ekscentryczna i niemal atrakcyjna postać. Ostatecznie, mimo że bohaterki noszą koronki i piją szampana, to "Pół na pół" jest żarciochem w barchanowych majciochach, w stylu przekonanego o własnej uberatrakcyjności wąsatego wujaszka po butelczynie samogonu.
Anna Tatarska
Awangarda 2
MARTIN DAM KRISTENSEN
7 z 8
Znikasz ***
Dania 2017 (Du forsvinder). Reż. Peter Schonau Fog. Aktorzy: Trine Dyrholm, Nikolai Lie-Kaas, Michael Nyqvist, Sofus Ronnow
Dramat psychologiczny połączony z thrillerem, z wiodącymi duńskimi aktorami w roli głównej. Niepozbawiona słabości adaptacja wielkiego wydawniczego hitu ciekawi, ale pozostawia uczucie niedosytu.
Frederik i Mia wyglądają na szczęśliwe małżeństwo. Piękny dom, sympatyczny syn, kilkanaście lat małżeńskiego stażu i udane życie zawodowe. On jest dyrektorem prywatnej szkoły, prawdziwym pedagogiem z powołania, ona uczy w tej samej instytucji.
Poznajemy ich na wakacjach w Hiszpanii, podczas podróży krętą górską drogą. "Możesz jechać trochę szybciej" - rzuca kobieta. Mężczyzna wciska gaz i w ułamku sekundy zaczyna prowadzić jak pragnący śmierci psychopata. Kiedy wreszcie parkują porozbijane auto, Frederik rusza w stronę klifu i nagle z niego spada. W szpitalu okazuje się, że w głowie mężczyzny znajduje się pokaźnych rozmiarów guz, prawdopodobna przyczyna jego dziwnego, nieprzewidywalnego zachowania. W tym, jak się okazuje, defraudacji ogromnej kwoty ze szkolnego konta. Prawdopodobnie.
Bo jak ustalić, które z kolekcji napięć między Mią i Frederikiem są wynikiem choroby, a które naturalną konsekwencją wypalonego związku? Czy można mówić o wolnej woli u kogoś, kto chwilowo stracił poczytalność i jak ustalić, czy to się stało? Gdzie przebiega granica między fizjologią a psychologią? "Oko tylko rejestruje - widzi mózg" pada w którymś momencie z offu i to ta subtelna różnica jest w "Znikasz" niezwykle ważna.
To druga fabuła w dorobku Petera Schonau Foga, znanego z uroczo ekscentrycznej "Sztuki płakania" (2006). Tym razem reżyser sięgnął po niezwykle popularny materiał - adaptuje bowiem książkę Christiana Jungersena o tym samym tytule, która spędziła na liście duńskich bestsellerów ponad rok i doczekała licznych tłumaczeń.
Wersja ekranowa pozostaje blisko tekstu, ale zdecydowanie brak jej charyzmy oryginału. Opowieść rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych. Ograny chwyt, z jednej strony po szkolnemu nuży, z drugiej konfunduje. Obramowanie fabuły procesem sądowym czyni całość przewidywalną i odejmuje dreszczyku niepewności, choć drugoplanowa postać adwokata Bergmanna (Nyqvist) jest ciekawa i otwiera fabule drzwi do nieoczywistych wycieczek.
Irytuje głos z offu - czytane przez Dyrholm filozoficzne rozważania na temat natury pamięci i tożsamości.
"Znikasz" dużo lepiej wyszłoby na odrzuceniu swych filozoficznych zapędów na rzecz dopieszczenia psychologii postaci i dramaturgii. A tak cierpi na lekkie rozdwojenie jaźni, rozmywa się, usiłując łapać dwie sroki za ogon. Początkowo widz z zafascynowaniem daje się w ciągnąć w rozważania na temat stanu umysłu i emocji Fredrika, usiłuje decydować, czy mężczyzna jest winny czy niewinny. Ale kiedy Fog odwraca obiektyw w stronę Mii, daje jej do dyspozycji bardzo przewidywalne, wyświechtane narzędzia. Z opowieści o niuansach ludzkiego mózgu robi się narzekanie na toksyczną babę.
Do jednego nie można się przyczepić - Dyrholm, Kaas i Nyqvist są jak zwykle świetni, jakiekolwiek dramaturgiczne napięcie to w pełni ich zasługa. Warto przypomnieć, że "Znikasz" to jeden z ostatnich filmów zmarłego w zeszłym roku Nyqvista, którego polscy widzowie doskonale kojarzą z roli Mikaela Blomkvista w telewizyjnej wersji "Millennium" oraz Viggo Tarasova z "Johna Wicka".
Anna Tatarska
Awangarda 2
TAKASHI SEIDA
8 z 8
Życzenie śmierci
USA 2018 (Death wish). Reż. Eli Roth. Aktorzy: Bruce Willis, Vincent D'Onofrio, Elisabeth Shue, Camilla Morrone
Klasyk kina zemsty odgrzany po 34 latach. Charlesa Bronsona zastępuje Bruce Willis.
Willis gra Paula, znakomitego chirurga, szczęśliwego męża Lucy i ojca wybierającej się na studia Jordan. Pewnego wieczoru w jego spokojnym życiu następuje wstrząs: trzech bandziorów napada na jego dom, zabija Lucy, a Jordan tłucze tak, że dziewczyna wpada w śpiączkę. Ponieważ policja słabo się stara, Paul postanawia wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Film o znanym tytule, z bardzo popularnym i lubianym aktorem, wchodzi bez pokazu prasowego.
Wszystkie komentarze