Prezentowane obrazy weszły na ekrany olsztyńskich kin 6 kwietnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
STOWARZYSZENIE NOWE HORYZONTY
1 z 7
Lato 1993 ****
Hiszpania 2017 (Estiu 1993). Reż. Carla Simon. Aktorzy: Laia Artigas, Paula Robles, Bruna Cusi, David Verdaguer
Dziecko w żałobie, czyli jak osierocona dziewczynka szuka swojego miejsca w nowej rodzinie.
6-letnia Frida po śmierci swojej matki (ojciec zmarł już wcześniej) przenosi się z Barcelony na wieś, gdzie zamieszkuje z wujkiem, jego żoną i ich 4-letnią córeczką Anną. Jej nowi rodzice zajmują się nią bardzo przyzwoicie, traktując może bez nadmiernej czułości, ale troskliwie - ot, jak "zwyczajne", dodatkowe dziecko. Mimo to Frida czuje się zagubiona i choć nie okazuje na co dzień swoich emocji, to od czasu do czasu one same się ujawniają - czy to nagłą krnąbrnością czy irracjonalnym uporem. Niekiedy też zwraca się przeciwko swojej młodszej siostrzyczce - jest mniejsza, słabsza, no i w przeciwieństwie do niej ma "prawdziwych" rodziców.
Autobiograficzny, rekonstruujący własne wspomnienia film katalońskiej reżyserki niemal pozbawiony jest fabuły. To raczej notowanie nastroju, atmosfery psychicznej, w jakiej żyje dziecko, które o wiele, wiele za wcześnie doświadczyło śmierci rodziców. Mała Frida nie rozumie właściwie, co się stało, wie tylko, że mamy nie ma obok niej; wprawdzie dzięki religijnej babci może z nią "rozmawiać" przy leśnej kapliczce, ale faktu fizycznej nieobecności to nie zmienia, ani nie tłumaczy jej przyczyny. Zamyka się więc w sobie, nie okazuje bólu, ale cierpi tym bardziej, że nie potrafi nawet określić źródeł swojego cierpienia. Dorośli są bezradni wobec śmierci, ale dziecko, nieświadome jej natury, dziesięć razy bardziej.
Frida nie tylko jednak musi oswoić się z brakiem matki, ale też wpasować w ramy swojej nowej rodziny. Ani jedno, ani drugie łatwe nie jest - również i dlatego, że zmiana, jaka dokonała się w jej życiu, pociągnęła za sobą zmianę fizycznego otoczenia. Mamy lato, rozprażone słońce, bujną zieloność naokoło, ale świat natury, który cierpiącemu dorosłemu mógłby dawać jakieś ukojenie, dla Fridy pozostaje obcy i egzotyczny. Oczywiście, z przebywania na wsi czerpie ona różne "wakacyjne" przyjemności, ale doświadcza też nieznanych przedtem lęków. Bilans się nie zeruje.
To, co mnie w "Lecie.." ujęło najbardziej, to kompletny brak czułostkowości, który tego rodzaju temat by skądinąd usprawiedliwiał. A tu żadnego litowania się, żadnych łatwych wzruszeń: oko kamery jest chłodne, neutralne, rejestrujące. Obie dziewczynki zachowują się przy tym bardzo naturalnie i autentycznie (trudno w tym przypadku mówić o aktorstwie, są jednak przez reżyserkę niewątpliwie dobrze prowadzone), co w połączeniu z powściągliwością obrazu daje taki efekt, jakbyśmy oglądali dokument, coś bardzo bliskiego życia. Wszystko opowiadane jest też bardzo delikatnie, częściej sugerując niż mówiąc wprost. Nie wiemy np., na co zmarła matka Fridy, ale z panicznej reakcji rodziców innych dzieci na widok jej zakrwawionego kolana możemy wnosić, że na AIDS. Przy wszystkich swoich zaletach jest to jednak propozycja wyłącznie dla kinowych smakoszy: widz mainstreamowy wyjdzie znudzony po pół godzinie.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
ULYSSES FILMS FABRIQUE DIMAGES AFILM PRODUCTION
2 z 7
Luis i obcy ***
Niemcy, Luksemburg, Dania, 2018 (Luis & the Aliens), reż. Christoph Lauenstein, Wolfgang Lauenstein. Dubbing: Antek Scardina, Paweł Domagała, Małgorzata Kożuchowska
Animacja o wyobcowanym chłopcu, na którego urodziny niespodziewanie wpadają goście nie z tej ziemi.
Dwunastoletni Luis nie ma przyjaciół. Koledzy ze szkoły mu dokuczają, w domu nie jest zresztą lepiej. Ojciec nie poświęca mu za grosz uwagi: pochłonięty obsesją zduszenia w zarodku inwazji UFO, całymi dniami odsypia nocne czuwanie przy teleskopie. Kiedy wydaje się, że nawet w urodziny chłopiec skazany będzie na samotność, "w prezencie" otrzymuje niecodzienne towarzystwo. Jest świadkiem lądowania statku, z którego wysiada trzech kosmitów. Wbrew obawom ojca, wcale nie mają złych zamiarów. Przybywają na prymitywną ich zdaniem Ziemię. skuszeni ofertą telezakupów.
Tak rozpoczyna się zwariowana przygoda napędzana głównie przez różnice gatunkowe - a wręcz międzygalaktyczne, nieprzystosowanie, nieporadność i chwilami iście dziecięcą naiwność przybyszów. Kosmici potrafią przybierać ludzkie kształty, co miało zapewne rodzić zabawne sytuacje rodem z komedii omyłek, ale to niewybredny humor. Ratować sytuację, z różnym skutkiem, próbują twórcy polskiej wersji językowej. Z czasem ciąg wygłupasów przemienia się w podszyty grozą pościg (uwaga, przedszkolaki mogą się bać!). W pogoń za Luisem rzuca się podejrzana pani Zgagarain, której to dyrektor chce powierzyć kuratelę nad zaniedbywanym dzieciakiem, obawiając się, że brak mu odpowiedniej opieki i warunków. Wszystko jest grubymi nićmi szyte. W dodatku film jest europejską koprodukcją, ale wyraźnie marzy mu się amerykański rodowód (wygląd przedmieść itd.). Z tych bliskich spotkań trzeciego stopnia bohaterowie nie wyciągną żadnej szczególnej lekcji. No, może poza rzeczonym ufologiem, któremu przecież każdy lekarz przepisałby kontakt z rzeczywistością.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
JONATHAN 0LLEY
3 z 7
Maria Magdalena ***
Wielka Brytania, USA, Australia, 2018 (Mary Magdalene). Reż. Garth Davis. Aktorzy: Rooney Mara, Joaquin Phoenix, Chiwetel Ejiofor, Tahar Rahim
Ewangelia według Marii z Magdali. Twórcy sięgają do apokryfów, lecz emancypacyjny potencjał opowieści nie zostaje w pełni wykorzystany. Poprawność zabija pasję.
W filmie Gartha Davisa dokonuje się próba uwolnienia Marii od pokutującego przez wieki wizerunku i przywrócenia jej miejsca u boku Jezusa. Bohaterka grana przez Rooney Marę to mądra, niezależna młoda kobieta, ofiara patriarchalnego porządku. Przynosi rodzinie wstyd, bo sprzeciwia się woli ojca i braci. Ci próbują wypędzić z niej złe duchy. Przystań znajduje dopiero wśród uczniów Chrystusa, szybko przewyższając ich gorliwością. Czyżby Maria była jedynym apostołem, który naprawdę zrozumiał jego naukę?
Dostrzegając w Marii Magdalenie odbicie Jezusa, reżyser czyni ją eteryczną figurą, bez skazy, ale też bez wyrazu. W kolejnych scenach snują się we dwoje na tle pięknych krajobrazów, wymieniają spojrzenia i uśmiechy niemal w milczeniu. Dlatego ciekawiej wypadają drugoplanowe postaci Piotra i Judasza. Błądzą, wątpią, przez co wydają się bardziej ludzcy. Piotra ukazano jako zwolennika zrzucenia rzymskiego jarzma, zazdrosnego o uwagę nauczyciela ("Osłabiłaś nas, jego też" - oskarży Marię), motywacje Judasza są czysto osobiste - pragnie jak najszybszego nadejścia Królestwa Niebieskiego, by spotkać się z rodziną. Rozczarowanie popchnie mężczyznę do czynu, który naznaczy go stygmatem zdrady.
Być może przekaz byłby bardziej sugestywny, gdyby pozwolono wybrzmieć aktorskim kreacjom (acz Joaquin Phoenix w tym wydaniu i tak nie porwałby raczej tłumów). Decyzją dystrybutora "Marię Magdalenę" obejrzymy wyłącznie z dubbingiem, w dodatku nie najlepszym, co psuje odbiór i sprowadza film do poziomu katechez zapełniających program telewizyjny w niedzielę czy święta.
Koszmarna noc dziewczyny zgwałconej przez policjantów i usiłującej złożyć na nich doniesienie. Oparte na faktach.
21-letnia Mariam wychodzi ze studenckiej imprezy w towarzystwie poznanego na niej Youssefa... i tu następuje cięcie, po czym widzimy, jak spanikowana dziewczyna biegnie na oślep ulicą, i dowiadujemy się, że została właśnie zgwałcona przez policjantów. Wspierana przez swojego przypadkowego towarzysza próbuje następnie zgłosić to na komisariacie.
I tu zaczyna się gehenna. Sytuacja jest bowiem trochę jak z Kafki, choć może nawet bardziej z "Paragrafu 22": nie można złożyć doniesienia bez przeprowadzenia obdukcji, zaś badania nie można zrobić bez skierowania z policji. W efekcie Mariam miota się jak mysz w labiryncie pomiędzy szpitalami a policyjnymi posterunkami, wszędzie natrafiając na mur obojętności, niechęci czy otwartej wrogości. W jednym ze szpitali żądają od niej dokumentów, które zostały w policyjnym samochodzie, w drugim też potraktowana jest bezdusznie i wszyscy szukają tylko pretekstu, aby ją spławić.
Na policji, jak łatwo się domyślić, jest jeszcze gorzej: wszak w imię zawodowej solidarności trzeba bronić kolegów. Gliniarze starają się więc ze wszystkich sił zniechęcić ją do zgłoszenia gwałtu: straszą, grożą, odwołują się nawet do jej uczuć patriotycznych. I oczywiście nie szczędzą jej drwin i upokorzeń. Mariam na swoje nieszczęście ma na sobie obcisłą i krótką sukienkę, którą pożyczyła od koleżanki z akademika (jej własna, znacznie skromniejsza, została rozdarta bezpośrednio przed przyjęciem), a to już wystarczy - nie tylko w Tunezji usłyszałaby, że "sama chciała" lub "sama prowokowała". Wszystko to, na pozór aż niewiarygodne, nie wydaje się jednak przesadzone: film doprowadza do skrajności sytuację powszechną.
Jego akcja, która rozgrywa się podczas tej jednej, niekończącej się nocy, jest podzielona na dziewięć części, zaś każda z nich jest nakręcona jednym długim ujęciem. Daje to poczucie, że ekranowe wydarzenia "dzieją się" w czasie rzeczywistym, bez chwili wytchnienia. Napięcie koncentruje się nie tylko wokół pytania, czy Mariam "odpuści", czy też twardo będzie obstawać przy swoim, ale wynika po prostu z jej fizycznego zagrożenia: gliniarze robią wrażenie, że mogą praktycznie zrobić wszystko.
Ale paradoksalnie im bliżej końca, gdy owo zagrożenie wzrasta, napięcie słabnie: być może przedtem było go już za dużo i uodporniliśmy się na dostarczane seryjnie ostre bodźce. Końcówka jest w ogóle najsłabsza: ewolucja bohaterki, która z zahukanej dziewczyny z prowincji, instynktownie domagającej się sprawiedliwości zmienia się w świadomą swoich praw bojowniczkę, nie wypada przekonująco, a dialogi, wcześniej brzmiące autentycznie, stają się patetyczne i teatralne. Ale całość jest wciągająca i bardzo intensywna, choć nie jest to łatwe doświadczenie.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
mat. prasowe
5 z 7
Player One *****
USA 2018 (Ready Player One). Reż. Steven Spielberg. Aktorzy: Tye Sheridan, Olivia Cooke, Ben Mendelsohn, Lena Waithe, T.J. Miller, Simon Pegg, Mark Rylance.
Steven Spielberg wraca do korzeni. "Player." to zrealizowane z wielkim rozmachem kino przygodowe, napakowane scenami akcji, eskapistyczne s.f. Nowoczesne i nostalgiczne jednocześnie.
Przyszłość Ziemi według Stevena Spielberga nie wygląda różowo. Błękitna Planeta ulega destrukcyjnemu wpływowi przemian klimatycznych i puchnie od namiaru ludności. Ludzie żyją w coraz gorszych warunkach. Życie tu i teraz nie wydaje się atrakcyjne - dlatego ziemianie pod każdą szerokością geograficzną chętnie uciekają w świat wirtualny. Ich ulubioną destynacją jest bezkresny świat zwany OASIS. Tam każdy gracz może być kim chce i robić, czego dusza zapragnie. Pod warunkiem że jest wystarczająco dobry, by zdobywać punkty i tym samym zasoby. Twórcą OASIS jest genialny informatyk, nieuleczalny pożeracz dzieł popkultury i skrajny introwertyk (a być może autystyk) James Donovan Halliday (fantastycznie wystylizowany Rylance).
Akcja filmu Spielberga zaczyna się pięć lat po jego śmierci. Jako pożegnalny prezent "ojciec założyciel" zaprojektował dla graczy trzyetapową, pełną łamigłówek, szarad i pozornie niewykonalnych wyzwań rozgrywkę. Kto pierwszy ją przejdzie, zbierając po drodze trzy specjalne klucze, otrzyma prawo dziedziczenia fortuny Hallidaya, a tym samym kontrolę nad całą OASIS. Nietrudno zgadnąć, że do walki stają nie tylko niezależni pasjonaci, jak główny bohater Wade vel. Parzival (Sheridan). Dla wielkiej korporacji, której szefuje Sorrento (Mendelsohn), przejęcie kluczy jest równoznaczne z przejęciem władzy nad światem. Aby ją zdobyć, machina jest gotowa na wszystko.
Scenariusz Zaka Penna ("Bohater ostatniej akcji", "X-men Ostatni bastion") oparty jest na popularnej młodzieżowej książce autorstwa Ernesta Cline'a. Z budżetem w okolicach 175 milionów dolarów "Player." to drugi najdroższy film w karierze Spielberga po kosztującym 180 milionów "Indiana Jonesie i Królestwie Kryształowej Czaszki". W tekście pojawia się multum nawiązań do kultowych dzieł kultury - od "Gwiezdnych wojen" po "Lśnienie". Wielu fanów zastanawiało się, jak Spielberg rozwiąże problem braku praw do niektórych tytułów, ale mistrz poradził sobie doskonale. Filmowy świat, skomponowany w dużym stopniu z cytatów, wydaje się bogaty i kompletny - a przy tym świeży.
Spielberg nie zatrudnił najbardziej kasowych gwiazd, ale nie trzeba nazwisk, by zachęcić do filmu nieprzekonanych. Ben Mendelsohn i T.J. Miller świetnie wypadają w roli czarnych charakterów z kompleksami, granych z nutką ironii. Tye Sheridan ma w sobie urok młodego Harrisona Forda, a filigranowa Olivia Cooke skutecznie wyciąga swoją bohaterkę z pudełka stereotypu, jaki często towarzyszy przedstawieniu kobiet w kinie akcji. OASIS to zresztą świat wolny od społecznych podziałów, przynajmniej takim widział go jego twórca. Także płeć jest w nim względna, o czym przypomina Wade'owi jego towarzysz, wielki mięśniak Aech: "Twoja dziewczyna może być obleśnym, mieszkającym z mamą gościem spod Detroit".
Oprócz świetnych postaci "Player." ma w odwodzie inne mocne karty przetargowe. Trzymająca napięcie, dynamiczna opowieść, atrakcyjny miks wzbudzającej nostalgię estetyki lat osiemdziesiątych i motywów z kultowych gier czy filmów. Do tego podparcie hitowej książki i wyczuwalny w obrazie zaraźliwy entuzjazm twórców. Legendarny twórca oddaje hołd popkulturze lat osiemdziesiątych: zjawisku i czasowi, które go stworzyły. W tym pełnym miłości spojrzeniu nie brak krytycyzmu - wobec tego, co z dziedzictwem zrobił dzień dzisiejszy, który w szale cyfrowej rewolucji zaczyna zapominać o człowieku, a także w stosunku do tych, którzy uciekają przed teraźniejszością w przeszłość. "Player One" ma wszelkie szanse podbić serca widzów.
Anna Tatarska
Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
6 z 7
Tomb Raider ****
USA, Wielka Brytania 2018 (Tomb Raider). Reż. Roar Uthaug. Aktorzy: Alicia Vikander, Dominic West, Walton Goggins, Daniel Wu, Kristin Scott Thomas, Derek Jacobi.
Przygodowy film akcji z kobiecą bohaterką w roli głównej - rzadkość! Na szczęście "Odgrzewany kotlet" z nagrodzoną Oscarem Alicią Vikander w roli głównej smakuje całkiem nieźle.
Kto sądził, że od filmu z Angeliną Jolie minęło ledwie kilka sezonów, poczuje się teraz staro. Siedemnaście (!!!) lat po premierze filmu Simona Westa Lara Croft powraca. Niewielu spośród widzów, którzy wybiorą się do kina na film Roara Uthauga, miało okazję ekscytować się oryginalną, wydaną w 1996 roku przez Core Design grą.
Film, podobnie jak gry, przeszedł lifting. Witaj roku 2018, żegnajcie kuse szorty i powłóczyste spojrzenia. Tym razem bohaterka nie została napisana jako ucieleśnienie seksualnej fantazji. Ekranowa dwudziestojednolatka to niezależna chłopczyca, która z mężczyznami się co najwyżej kumpluje, mieszka na squacie, a w szpilkach najprawdopodobniej wywinęłaby orła. Lara jest dziedziczką wielkiej fortuny. Ale warunkiem przejęcia pieniędzy byłoby podpisanie aktu zgonu ojca, a ona od lat żyje nadzieją, że lord Croft kiedyś powróci. Gdy w końcu zmieni zdanie, wejdzie w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który zaprowadzi ją na mityczną wyspę u wybrzeży Japonii, która ponoć skrywa grób wielkiej magini. Szansę odkrycia prawdy o losach ojca i odnalezienia swojego przeznaczenia okupi potem, łzami i kolekcją poważnych siniaków.
Bogata dziedziczka fortuny, rodzinna tajemnica, nieodkryty skarb na bezludnej wyspie plus szczypta magii.
W filmy tego typu zawsze wpisana jest umowność, a fabuła podlega przede wszystkim konwencji. Do tego dochodzą wymogi producentów dbających o to, by film przypadł do gustu jak najszerszej publiczności, w związku z czym unikają radykalizmu, a realizm dawkują jak najoszczędniej. Może dlatego, kiedy Croft przybywa na wyspę, spotyka ją co najwyżej niemiłe spojrzenie. A uzbrojeni mężczyźni, którzy od siedmiu lat nie mieli styczności z żadną kobietą, chcą się z nią co najwyżej. bić. Na tle "Tomb raiderów" z Jolie, osadzonych jeszcze głęboko w estetyce (i świadomości) lat dziewięćdziesiątych, film Uthauga wydaje się bardzo nowoczesny.
Ta nowoczesność jest oczywiście umowna, o czym przypomina klasycznie piękna twarz Alicii Vikander. Tajemny gabinet ojca przypomina planszę do gry z "Jumanji", a do wykonania niektórych skoków bohaterka Vikander potrzebowałaby w rzeczywistości trzy razy dłuższej nogi i silnika odrzutowego. Ale bohaterka przynajmniej się poci, brudzi i krwawi, a twórcy zadbali, by jej fenomenalne umiejętności miały zakorzenienie w świetnej kondycji fizycznej.
Ekranowa Croft jest bokserką amatorką, utrzymującą się jako kurier rowerowy, a Vikander, która przybrała do tej roli 6 kilo mięśni, wypada w fit-wcieleniu bardzo wiarygodnie. Im głębiej w tło, tym gorzej.
Niewiele do zagrania ma świetnie pasujący do roli czarnego charakteru Walton Goggins. Jego Mathias Vogel to postać posklejana ze stereotypów, bez prawdziwej psychologicznej głębi, która uzasadniałaby obsesję na punkcie Wyspy i skarbu.
Niektórzy mogą poczuć się rozczarowani poziomem łamigłówek, które musi rozwiązać bohaterka, by dotrzeć do celu - choć mi akurat podoba się, że twórcy zamienili magię na logikę. Wspieram też pomysł odrzucenia sztucznie komediowych, staromodnych gagów. Najsłabszym ogniwem jest niewątpliwie wątek Lary i ojca: nieznośnie cukierkowy, pełen truizmów i ukazany w do bólu konwencjonalnych, pseudosymbolicznych retrospektywach. Szkoda, że zabrakło pomysłu na ciekawsze poprowadzenie akcji, która zamiast zaskakiwać, zawijać i kręcić, idzie jak po linijce.
Mimo to jakimś cudem udało się utrzymać tempo. Wydaje mi się, że to zasługa Vikander. Wielu początkowo wątpiło w słuszność tej obsadowej decyzji. Dla mnie, o dziwo, to jedna z pierwszych ról, w których oprócz warsztatu dostrzegłam u Szwedki charyzmę i poczucie humoru. A to zawsze dobrze rokuje na przyszłość.
Anna Tatarska
Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
7 z 7
Twarz ****
Polska (2018). Reż. Małgorzata Szumowska. Aktorzy: Mateusz Kościukiewicz, Agnieszka Podsiadlik, Małgorzata Gorol, Roman Gancarczyk
Współczesna baśń, śmieszna i straszna - jak na baśń przystało, która z pewnością podzieli widzów. Jedni krzykną: "Szumowska egzorcyzmuje Polskę!", inni docenią złożoną z dosadnych obserwacji próbę diagnozy naszych czasów.
Na budowie ogromnego pomnika Chrystusa Króla dochodzi do wypadku. Robotnika udaje się odratować. Cud? Wydaje się, że dzięki wysiłkom lekarzy Jacek dostał od losu drugą szansę, drugie życie. Lecz powrót do rodzinnej wsi nie będzie wcale łatwy: zniekształcona twarz budzi lęk, wrogość, w najlepszym wypadku - rezerwę. Bohater stał się obcym. Dzieciaki biegają za nim i wyzywają "Ryj!", rodzona matka go nie poznaje, narzeczona ma nowego faceta. Stosunek do inności, obarczony brakiem tolerancji i zabobonnym myśleniem, okazuje się naturalnym elementem tego prowincjonalnego krajobrazu. Tak jak zachłanność, zawiść, zakłamanie.
Tragedia spotyka człowieka, który chciał się stąd wyrwać, wydawał się niezależny, szedł własną drogą, wyróżniał - choćby długimi włosami czy słuchaniem metalu. Teraz jego obecność będzie sprawdzianem dla społeczności, która swoim postępowaniem przeczy wyznawanym rzekomo wartościom, jest zamknięta, pozbawiona empatii. Dlatego apel księdza o miłości bliźniego zabrzmi jak żart. Zresztą i ksiądz ma swoje na sumieniu.
Małgorzata Szumowska wciąż czuje rytm opowieści i ma poczucie humoru. Jednak gdzieś po drodze gubi z pola widzenia bohatera, traci zainteresowanie nim, jakby służył tylko do sprowokowania konkretnych reakcji otoczenia. Mimo wysiłków aktorów - świetna jest Agnieszka Podsiadlik jako siostrzana ostoja, Mateusz Kościukiewicz gra chwilami wyłącznie mrugnięciami oka, scenariusz nie pozwala postaciom się rozwinąć. Z drugiej strony, nie brakuje tu trafnych obserwacji. Mamy np. scenę składania wigilijnych życzeń, w której Jacek usłyszy wyliczankę tego, co życząc jemu, najbliżsi życzą sobie. Wszystko składa się na opowieść o naszej tożsamości, która zatraciła się w dobie transformacji. Ale festiwal w Berlinie pokazał, że można ją potraktować szerzej, udało się uchwycić coś na tyle uniwersalnego, że w filmie odnajduje się zagraniczny widz.
Twórcy chcą, by traktować "Twarz" jako przypowieść. Zabieg rozmycia kadru burzy realizm. Sprawia, że zniekształcona rzeczywistość zostaje wzięta w nawias. Ale czy zdjęcia Michała Englerta - skądinąd udane, budujące intrygujący klimat, nie ujawniają niechcący pewnej słabości filmu? Bo czy Szumowska nie widzi tylko tego, co widzieć chce? Przystawia nam lustro, choć mam wrażenie, że sama w tym karykaturalnym odbiciu nie chce dostrzec siebie.
Wszystkie komentarze