Prezentowane obrazy weszły na ekrany olsztyńskich kin 29 grudnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
Fot. materiały prasowe
1 z 5
Dzikie róże ****
Polska (2017). Reż. Anna Jadowska. Aktorzy: Marta Nieradkiewicz, Michał Żurawski, Halina Rasiakówna
Popis Marty Nieradkiewicz w opowieści o kobiecie samotnej postawionej wobec trudnych wyborów i społecznych oczekiwań.
"Przecież on niedługo wyjedzie i wszystko się ułoży" - tłumaczy Ewie matka. On - czyli Andrzej, mąż Ewy. Na co dzień pracuje w Norwegii. W niewykończonym domu, w którym w prowizorycznych warunkach mieszka rodzina, jest rzadkim gościem. Jak teraz, gdy przyjechał na komunię córki. Ciężar wychowania dwójki dzieci spada na Ewę. Ale poza obowiązkami kobieta ma też przecież potrzeby, których nie da się zaspokoić na odległość.
Choć Anna Jadowska traktuje bohaterkę z wyrozumiałością czy wręcz sympatią, nawet jeśli nie afiszuje się z tym uczuciem, to jednak pokazuje ją w równym stopniu jako ofiarę okoliczności, co własnych błędów. Nie sposób odmówić Ewie prawa do poszukiwania szczęścia, wyrwania się z rutyny przypisanych ról i schematów wyznaczanych przez rodzinę, kościół itd., wreszcie od ciągłego czekania. Pewnie gdyby była mężczyzną otoczenie nie zwróciłoby uwagi na jej decyzje. Ale nie jest. Ludzie plotkują, osądzają, widząc, jak się miota, zaczynają traktować ją niczym "wsiowego odmieńca". Z drugiej strony, w krytycznej sytuacji nie zawahają się pomóc.
Reżyserka przemierza prowincję autorską ścieżką, ma zmysł obserwacji, samym klimatem paru sekwencji potrafi opowiedzieć wiele o polskiej rzeczywistości. Lecz o ile pewne rzeczy ogrywa subtelnie (np. pęknięcia w rodzinie ujawniają się w niezręcznych rozmowach czy scenie ustawiania się do wspólnego zdjęcia), pozostawia w aurze niedopowiedzeń, to nie unika drogi na skróty.
Siła filmu tkwi poza scenariuszem. Pomiędzy aktorami udało się wytworzyć prawdę i napięcie. Brawa przede wszystkim dla Marty Nieradkiewicz, która świetnie poradziła sobie z ciężarem emocji kolejnej bohaterki w toksycznym zapętleniu, pod presją.
Mówi się już, że z cierpieniem jej do twarzy. Nieradkiewicz operuje mieszanką rozpaczy, bezradności oraz niemal fizycznego zmęczenia, bez popadania w histerię. Oby nie okazało się to tylko jej przekleństwem. Marzy mi się zobaczenie tej wszechstronnej i utalentowanej aktorki w roli na przekór dotychczasowemu emploi. Ale jeśli oglądać "Dzikie róże", to właśnie dla niej.
Piotr Guszkowski
Awangarda 2
Materiały prasowe
2 z 5
Jumanji: Przygoda w dżungli ****
USA 2017 (Jumanji). Reż. Jake Kasdan. Aktorzy: Dwayne Johnson, Kevin Hart, Jack Black, Karen Gillian, Bobby Cannavale, Nick Jonas
Przygodowy. Poszłam na "Jumanji", bawiłam się świetnie i wcale się tego nie wstydzę!
Styl humoru, prezentowany przez Kevina Harta czy Jacka Blacka zwykle wydaje mi się zbyt dosłowny, przewidywalny. Odgrzewanie dwudziestodwuletniego (!) familijnego klasyka z Robinem Williamsem zapowiadało się na miks bluźnierstwa i żenady, tym bardziej że Dwayne Johnson zamachnął się ostatnio na kulturowe dziedzictwo kiczowatych lat dziewięćdziesiątych w "Baywatch" i chybił sromotnie. Na film Jake'a Kasdana szłam więc z duszą na ramieniu i przekonaniem, że z tej znajomości romansu nie będzie.
Tymczasem znana historyjka zyskuje bardziej nowoczesny kostium. Czwórka uczniów ląduje w dzikiej dżungli po tym, jak zamiast sprzątać składzik, postanowiła zagrać w zakurzoną grę telewizyjną o wiadomej nazwie. Szybko odkrywają czarne słupki, nadrukowane na przedramionach - to ilość żyć, jaka im pozostała. Znaleźli się bowiem w grze, gdzie jako zespół mają odzyskać i zwrócić prawowitemu właścicielowi cenny klejnot. Tylko tak zagwarantują sobie powrót do rzeczywistości.
Komplikacji oczywiście co niemiara. Przeciwnik to mroczny mag (Cannavale) panujący nad wszelkimi drapieżnikami w dziczy. Mapa jest niekompletna, słupki na przedramieniu znikają w zatrważającym tempie. Jednak największym wyzwaniem są oni sami, ich przyzwyczajenia i mentalne ograniczenia.
W świecie Jumanji wszyscy stali się awatarami wybranych postaci, jak łatwo się domyślić - w kontrze do swoich zwyczajnych "ja". Kujonowaty Spencer przeobraził się w przypakowanego Indianę Jonesa (Johnson), futbolista amant Fridge jest jego, niegrzeszącym wzrostem i krzepą, krzykliwym pomocnikiem (Hart). Introwertyczna Marta dostaje przyobleczone w lateks ciało biuściastej modelki (Gillian), a szkolna królowa serc (i Instagrama) Bethany przemienia się w brzuchatego profesora po czterdziestce (Black). W jedności siła - ale żeby tę jedność osiągnąć, trzeba uruchomić empatię i odwagę, odrzucić butę i próżność. Zobaczyć w drugim człowieku jego charakter, nie awatar.
Wbrew wszelkiej logice nowe "Jumanji" daje radę. Z gracją wygrywa nutkę retro-nostalgiczną, ma dystans do filmowego gatunku, jaki reprezentuje, a mało zaskakująca obsada tym razem iskrzy. Można odnieść wrażenie, że scenarzyści świadomie pogrywają z publicznym wizerunkiem obsadzonych gwiazd, a te dobrze się z tym czują.
Dodatkowym komicznym napędem jest oczywiście nagła zmiana płci, poziomu atrakcyjności czy masy co, jak wiadomo, wpływa na metabolizm, czyli też na możliwości alkoholowe. Całość balansuje na granicy dobrego smaku, ale jej nie przekracza, na tyle, że wciąż można nowe "Jumanji" traktować jako film familijny (choć niekoniecznie dla pięciolatków, para siedząca za mną na świątecznym seansie w kinie w Jankach!!!)
Na pewno po seansie nie trzeba umykać z sali chyłkiem, przysłaniając twarz szalikiem, żeby tylko nikt się nie zorientował, że to my głośno chichotaliśmy. Nie byliśmy jedyni.
Anna Tatarska
Helios, Multikino
Screen z youtube.com / 20th Century FOX
3 z 5
Król rozrywki **
USA 2017 (Greatest showman) Reż. Michael Gracey Aktorzy: Hugh Jackman, Michelle Williams, Zac Efron, Rebecca Ferguson
Barnum (Jackman) był niewątpliwie barwną postacią. Pochodzący z biednej rodziny, marzący o zrobieniu fortuny i osiągający swój cel w branży rozrywkowej, w XIX wieku, gdy rozgrywa się film, jeszcze nietraktowanej poważnie i lekko pogardzanej. Początkowo wiedzie mu się kiepsko (pracuje jako księgowy), ale na szczęście jego żona (Williams), córka bogacza zresztą, wspiera go i znosi swój los bez słowa skargi. Pierwsze samodzielne przedsięwzięcie (salon figur woskowych i wypchanych zwierząt) też nie wypala, ale stacjonarny cyrk, w którym zatrudnia karzełka Tomcia Palucha, kobietę z brodą, zarośniętego Człeko-psa itp. "dziwolągi", chwyta już nadzwyczajnie.
Film ma wartkie tempo, wideoklipowy montaż i przepych inscenizacyjny godny Baza Luhrmana. Ale sama historia jest kiczowata i przesłodzona (zwłaszcza relacje rodzinne Barnama), utrzymana w poetyce przypominającej przedwojenne melodramaty, ze sztucznymi dialogami, w których wszyscy przerzucają się aforyzmami. Wszystko też pisane jest drukowanymi literami, tak by sens opowieści zrozumiał nawet największy gamoń: w tym sensie konwencja jest idealnie zbieżna z tematem.
Sam bohater wydaje się mocno wyidealizowany i upiększony: szlachetny człowiek, oddany rodzinie i lojalny wobec żony (bohatersko odrzuca zakusy szwedzkiej pieśniarki, którą sprowadził na tournée po Ameryce). I nie tyle hochsztapler i oszust, jakim musiał być, co urokliwy cwaniak. Prawdziwe szczyty hipokryzji osiąga film w momencie, gdy próbuje przedstawić zaangażowanie przez niego wszystkich tych biednych, wyśmiewanych i poniżanych na arenie ludzi jako wielkie dobrodziejstwo: dzięki swemu chlebodawcy dowartościowali się i osiągnęli samoakceptację.
W musicalu równie ważne co fabuła i postacie są jednak piosenki i układy taneczne. Te pierwsze to zbiór wprawdzie melodyjnych, ale niczym się niewyróżniających popowych kawałków, niekiedy bardzo dziwnie brzmiących w XIX-wiecznej oprawie. Te drugie, jak na amerykańską produkcję, są mało pomysłowe. Całość była dla mnie raczej niestrawna, ale kto bardzo lubi musicale lub/i Hugh Jackmana (najjaśniejszy punkt programu), może się wybrać.
Paweł Mossakowski
Helios, Multikino
Materiały prasowe
4 z 5
Paddington 2 *****
Wielka Brytania, USA, 2017 (Paddington 2), reż. Paul King. Dubbing: Artur Żmijewski, Rafał Królikowski, Adam Ferency, Jolanta Fraszyńska
Proszę Państwa, oto miś na miarę naszych oczekiwań: jego urokowi trudno będzie się oprzeć nie tylko dzieciom.
Sympatyczny zwierzak z importu, "Puddington" - jak przekręca jego imię jeden z sąsiadów, ostatecznie odnalazł swoje miejsce w Londynie, gdzie trafił z dzikich zakątków Peru. Zadomowił się u Brownów, ma nowych przyjaciół, a po niefortunnej (przynajmniej dla jednego z klientów) przygodzie w salonie fryzjerskim, dostał nawet pracę. W dodatku taką, która wydaje się odpowiadać jego temperamentowi. A bohater z książek Michaela Bonda, oprócz tego, że jest rezolutny, rozbrajająco szczery i dobroduszny, z niezmiennym urokiem wciąż uparcie pakuje się w tarapaty. Cóż począć, taka natura. Tym razem nie ma jednak żartów: niesłusznie skazany za kradzież Paddington trafia bowiem za kratki.
Dzieci od początku mają na seansie sporo radochy. Choćby obserwując, jak ich ulubieniec próbuje dorwać złodzieja, wywabić plamę z ketchupu musztardą albo myje okna. własnym zadkiem. Choć gagów nie brakuje, nastrój z czasem się zmienia wraz z sytuacją Paddingtona, która staje się nie do pozazdroszczenia. Po więziennej depresji czy dreszczyku emocji towarzyszącym pościgom przychodzi jednak radosne ukojenie.
Skoro Paddington (nie bez pomocy pomarańczowej marmolady) przekona do siebie nawet największego zakapiora w więzieniu, bo za takiego uchodzi kucharzujący Golonka, nie powinien mieć większych problemów ze spacyfikowaniem innych dorosłych. Nie ma - zresztą przy wsparciu ekipy dubbingowej. Ot, jednoczy na kinowej sali pokolenia. Ale, choć trudno uwierzyć, parę scen kradnie mu Hugh Grant jako czarny charakter. Jest przezabawny w lekko autoironicznej roli przebiegłego i łasego na kasę aktorzyny o przebrzmiałej sławie, który wykorzystuje swój warsztat w niecnych celach. Oczywiście to on wrabia Paddingtona.
W kontynuacji przygód niedźwiadka w sfatygowanym, czerwonym kapeluszu prosta intryga zyskuje dzięki koktajlowi konwencji - od komedii sensacyjnej, przez kryminał po dramat sądowy, które spaja familijna klamra. Film niesie pochwałę tolerancji i gościnności. Wygląda też niczego sobie dzięki inspiracji formułą rozkładanej książeczki. Wszystko z dbałością o kompozycję kadru oraz pastelową paletę barw (więzienie chyba nigdy nie wyglądało tak przytulnie!), co nadaje rzeczywistości dość osobliwy charakter.
Niektórych rozwiązań nie powstydziłby się sam Wes Anderson. W skrócie: "Paddington 2" nie zawodzi.
Piotr Guszkowski
Helios, Multikino
YouTube
5 z 5
Na krawędzi ***
Belgia/Francja 2017 (Le fidele)
Reż. Michael R. Roskam Aktorzy: Adele Exarchopoulos, Matthias Schoenaerts, Eric De Staercke
Miłość w stylu noir, czyli dziewczyna z toru wyścigowego i gangster.
Bibi, będąca utalentowanym kierowcą wyścigowym, zakochuje się z wzajemnością z Gigim, który utrzymuje, że zajmuje się handlem samochodami, choć w rzeczywistości jest gangsterem rabującym banki.
"Na krawędzi" zapowiadany jest jako kryminał, choć to raczej opowieść o romantycznej i lojalnej miłości. Osobiście nie przepadam za filmami, w których "normalna" dziewczyna zakochuje się w przestępcy - choć model ten, zwłaszcza w kinie francuskim, ma długą tradycję i wybitne osiągnięcia - ale "Na krawędzi" obejrzałem nie bez satysfakcji. Ma styl, odpowiednio posępny nastrój, coś złowieszczo fatalistycznego w atmosferze - i bardzo dobre aktorstwo. Związek między Bibi a Gigi jest zmysłowy, bardzo erotyczny (początkowo łączy ich wyłącznie łóżko i zamiłowanie do adrenaliny), a naturalna chemia między parą aktorów nadaje mu wiarygodność.
Mój problem z tym filmem polega głównie na tym, że nie udaje mi się "polubić" Gigi'ego - mimo wyraźnych wysiłków twórców filmu, aby wzbudzić w widzach do niego sympatię bądź współczucie. To twardziel, ale też wrażliwiec; wychował się w sierocińcu, gdzie był źle traktowany; kumple z gangu zastępują mu rodzinę itd. Starannie unika się też pokazywania ofiar jego działalności, choć te są raczej nieuniknione.
Ale najsłabszym elementem filmu jest nietrzymający rytmu scenariusz. Film składa się z trzech rozdziałów. W pierwszym z nich głównym pytaniem jest, czy, a raczej kiedy, brudny sekret Gigi'ego wyjdzie na jaw i czy w ogóle jest możliwe uczucie oparte na oszustwie. Rytm jest zmienny - sekwencje napadów i wyścigów są szybkie i dynamicznie zmontowane, ale całość raczej niespieszna. W drugim upycha się w krótkim czasie bardzo wiele (melo)dramatycznych wydarzeń, trzeci koncentruje się wokół jednego - emocjonującego, ale w pewnym momencie ocierającego się o groteskę. I choć od strony realizacyjnej filmowi nic nie można zarzucić, to meandryczność i nieskładność historii pozbawia go raczej szans na Oscara, o którym marzą Belgowie.
Wszystkie komentarze