Opisane tytuły można zobaczyć w olsztyńskich kinach od 1 grudnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
Materiały prasowe
1 z 6
Co wiecie o swoich dziadkach?
USA, 2017 (Daddy's Home 2). Reż. Sean Anders. Aktorzy: Will Ferrell, Mark Wahlberg, Mel Gibson, John Lithgow
Kontynuacja komedii "Tata kontra tata", która przed dwoma laty stała się kasowym hitem.
Wydaje się, że wojna domowa pomiędzy ojcem i ojczymem wreszcie dobiegła końca. Święta zapowiadają się udanie jak nigdy, a przynajmniej do czasu aż bohaterów nie odwiedzą ich właśni tatusiowie. Film wchodzi do kin bez pokazu prasowego.
Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
2 z 6
Morderstwo w hotelu Hilton ****
Szwecja/Dania/Niemcy/Francja 2017 (The Nile Hilton Incident). Reż. Tarik Selah. Aktorzy: Fares Fares, Mari Malek, Ahmed Saleem
Kryminał. Z oklepaną fabułą, ale w nietypowej scenerii.
Rozgrywa się w Kairze ("granym" tu przez Casablankę), w styczniu 2011 roku, a więc niemal w przeddzień egipskiej rewolucji, która obaliła prezydenta Mubaraka. I tym, co w filmie najciekawsze i najcenniejsze, jest uchwycenie atmosfery życia przed upadkiem reżimu: czuje się zapach rozkładu, zgniliznę wiszącą w powietrzu. Jakby reżyser - Egipcjanin pracujący w Szwecji - chciał powiedzieć: był już taki syf, że nie mogło się inaczej skończyć. Ciekawe skądinąd, jak to wygląda dzisiaj.
Najbardziej uderza tu wszechobecność korupcji: nieskrywanej, jawnej, niemal ostentacyjnej. Biorą tu wszyscy, nie wyłączając bohatera filmu, oficera policji Noredina (znany z "Departamentu Q" Fares), który nie tylko zgarnia haracze, ale potrafi też zwędzić pieniądze z miejsca przestępstwa. Jest zdeprawowanym gliniarzem, który jednak w pewnym momencie postanawia zawalczyć o prawdę i sprawiedliwość.
Takich filmów, wyrastających z ducha cynicznego kina noir lat 40., powstało już wiele. Także sama kryminalna intryga daleka jest od oryginalności: w luksusowym hotelu zostaje zamordowana piękna i popularna piosenkarka, a w jej zabójstwo zamieszany jest wpływowy polityk. Świadkiem zbrodni jest sprzątaczka, uciekinierka z Sudanu, czyli obywatelka drugiej (trzeciej?) kategorii. Wszyscy chcą zatuszować sprawę, włącznie z szefem Noredina, jego wujkiem zresztą. Noredin mimo nacisków węszy dalej.
Bohatera również znamy: samotny, zdołowany, pozbawiony złudzeń i co do systemu, któremu służy, i natury życia w ogóle - oraz stanowczo za dużo palący. Jednak mimo tego nagromadzenia wtórności, film ogląda się całkiem nieźle. Mógłby być wprawdzie nieco krótszy i żwawszy, ale miłośnicy gatunku mogą się na niego wybrać. Czasem banały robią się interesujące przez odmienny niż zwykle kontekst, w którym zostają wypowiedziane.
Paweł Mossakowski
Awangarda 2
KINO ŚWIAT
3 z 6
Na karuzeli życia
USA 2017 (Wonder wheel) Reż. Woody Allen. Aktorzy: Kate Winslet, Justin Timberlake, Jim Belushi, Juno Temple
Lata 50. ubiegłego wieku na Coney Island w Nowym Jorku.
Ginny (Winslet) marzyła o karierze aktorskiej, a pracuje jako kelnerka w podrzędnej knajpie. Jej poprzednie małżeństwo rozpadło się, 10-letni syn, będący owocem tego związku, jest małym piromanem, a obecny mąż Humpty (Belushi), operator karuzeli w lunaparku - prostakiem. Ginny wdaje się w wakacyjny romans z Mickeyem (Timberlake jako kolejne alter ego Allena), studentem dramatopisarstwa pracującym na plaży jako ratownik. Sytuacja jednak komplikuje się, gdy w domu Humpty'ego pojawia się jego dawno nie widziana 26-letnia córka Carolina (Temple), słodka blondyneczka, która uciekła od męża gangstera.
Nie można nie wspomnieć o zdjęciach legendarnego Vittorio Storaro (współpracował już z Allenem przy "Śmietance towarzyskiej"), który okazuje się prawdziwym mistrzem w operowaniu światłem i kolorem
Helios, Multikino
AGAINST GRAVITY
4 z 6
Nie jestem twoim murzynem ******
Francja, USA 2016 (I am not your negro) Reż. Raoul Peck.
Dokument. Precyzyjna kronika segregacji rasowej, prześladowań i walki o prawa Afroamerykanów w USA. Ta przejmująco smutna podróż do jądra ciemności znajduje w przeszłości narzędzia do zrozumienia tego, co trwa dziś.
Nominowany do Oscara i wielu innych nagród poruszający film weterana dokumentu, haitańskiego reżysera Raoula Pecka, oparty na nieskończonym manuskrypcie afroamerykańskiego pisarza Jamesa Baldwina ("Głoś to na górze", "Inny kraj").
Urodzony w Ameryce doby segregacji pisarz był specjalistą od tematów tożsamości, wykluczenia. Afroamerykanin, który miał białych przodków. Gej funkcjonujący w sferze publicznej długo przed depenalizacją homoseksualizmu. Jako młody człowiek spędził kilkanaście lat w buzującej rewolucją intelektualno-społeczną Europie. Wiedziony potrzebą działania, powrócił do Ameryki rozbrzmiewającej słowami trzech aktywistów ruchów obywatelskich: Medgara Eversa, Malcolma X i Martina Luthera Kinga.
Wszyscy trzej byli jego znajomymi lub przyjaciółmi, wszyscy trzej zostali zastrzeleni.
W 1979 roku Baldwin rozpoczął prace nad "Remember this house" - historią ich życia i śmierci. Książki nigdy nie dokończył. Za zgodą spadkobierców Baldwina projekt postanowił sfinalizować Raoul Peck. Na ekranie pojawia się staranie wyselekcjonowany, niezwykle bogaty materiał archiwalny. Zdjęcia, filmy i nagrania audio zostały skomponowane tak, by stworzyć nośną filmowo ramę, ale też uzupełnienie dla słów Baldwina, które przejmująco interpretuje narrator tej opowieści, Samuel L. Jackson.
"Nie jestem Twoim murzynem" to skreślona ręką filozofa poruszająca opowieść o genezie i naturze rasizmu, która mimo bardzo konkretnego osadzenia w czasie i miejscu, boleśnie dotyka widzów także z innych kulturowych kręgów.
Dzieje się tak dzięki zestawieniom, jakich dokonuje zaangażowany politycznie reżyser, wplatający w swoją opowieść współczesne przebitki z Charlottesville czy Jackson, dokumentację motywowanej rasowo policyjnej brutalności i materiały z marszów pod hasłem "Black Lives Matter".
Wstrząśnięty widz tuż pod skórą czuje, że historia zatacza koło nie w sferze abstrakcyjnej, tylko tu i teraz. Dociera do niego, że rasizm nie jest jakiś tam problemem czarnych, tylko zagadnieniem ogólnoludzkim, sięgającym do samego serca człowieczeństwa. Że dotyczy wszystkich. Niesamowite doświadczenie - nie móc oderwać oczu od obrazów, których cel nie mógłby być odleglejszy od serwowania rozrywki masom.
"Nie jestem..." budzi żal, bunt, gniew, taką całkiem pierwotną niezgodę. Jeśli już płakać w kinie, to na takim filmie. I żeby na łzach się nie skończyło.
Portret pary polskich artystów, których symbiotyczny związek przypomina niekończący się performance. Film może stanowić wyzwanie dla widza, ale nie należy do kategorii hermetycznych przeżyć dla nielicznych.
Wojciech Bąkowski (w tej roli Jacek Poniedziałek) i Zuzanna Bartoszek (Justyna Wasilewska) wyglądają niemal identycznie: androgeniczni, bez włosów, ubrani w czarne uniseksy. Ale podobieństwo jest przede wszystkim duchowe. A że sztuka obojga żywi się codziennością podpatrzoną na ulicy czy w centrum handlowym oraz intymnością wspólnego życia, często wpadają na takie same pomysły.
On wykorzystuje przewagę doświadczenia, podkrada koncepcje, nawet sny partnerki - nie zawsze zresztą świadome. Ona, o kilkanaście lat młodsza, walczy o siebie, o autonomię twórczą i osobistą. Kłócą się, nieustannie prowokują, by jeszcze w trakcie awantury zacząć tworzyć, wykorzystując gesty, wykrzyczane słowa, trzaśnięcie drzwiami itd. Ich sztuka i miłość potrzebują siebie nawzajem. Trudno zresztą ocenić, gdzie kończą się prawdziwe emocje, a zaczyna kreacja. Ostentacyjnie odrzucając konwencje, bohaterowie stają się bowiem więźniami autokreacji. Ale może tylko w tym własnym świecie dobrze się czują?
"Serce miłości" nabiera rumieńców dzięki kreacji Justyny Wasilewskiej i scenariuszowi Roberta Bolesto. Tak jak w "Ostatniej rodzinie", także tu Bolesto wykorzystał sytuacje wzięte z życia. Dialogi pisał wspólnie z bohaterami: są żywe ("Jestem wstecznie zazdrosna, i chuj" - powie Bartoszek), intensywne jak łączące ich uczucie, dowcipne. To pozwoliło reżyserowi Łukaszowi Rondudzie zabrać nas w podróż do prywatnego świata Bąkowskiego i Bartoszek, która układa się w kalejdoskop przemyślanych wizualnie kadrów. Jej tempo wyznacza muzyka.
Wydaje się, że reżysera interesuje coś więcej niż osobliwa relacja dwóch silnych, narcystycznych osobowości oparta na artystycznym wampiryzmie. Bo wszystkie te obsesje, przesadne skupienie na sobie, samotność, to przecież choroba naszych czasów.
Piotr Guszkowski
Awangarda 2
ATSUSHI NISHIJIMA
6 z 6
Zabicie świętego jelenia ****
Wielka Brytania, Irlandia, USA, 2017 (The Killing of a Sacred Deer). Reż. Yorgos Lanthimos. Aktorzy: Colin Farrell, Nicole Kidman, Barry Keoghan, Alicia Silverstone
Tragedia rodzinna. Wzięty kardiochirurg Steven w tajemnicy poświęca coraz więcej czasu synowi zmarłego pacjenta. Wyrzut sumienia wkrótce go zgubi.
Yorgos Lanthimos przyzwyczaił widzów, że w swoich filmach na wejściu nakreśla konkretną wizję świata i ustala panujące w nim osobliwe reguły. Tak rozumianego realizmu z konsekwencją się potem trzyma - nawet jeśli regułą jest brak jakichkolwiek reguł, radykalne odrzucenie obowiązującego porządku.
W tym sensie "Zabicie świętego jelenia" może z początku zaskakiwać pozorami normalności.
Zmieni się to, kiedy kardiochirurg Steven zaprosi do domu syna zmarłego pacjenta, z którym wcześniej spotykał się w tajemnicy. Pojawienie się nastolatka będzie miało dramatyczne konsekwencje dla całej rodziny.
Emocjonalna powściągliwość - niemal mechaniczna, wyrażająca się choćby w lakonicznych dialogach, w końcu osiąga groteskowy wymiar. Podobnie wyglądają tzw. relacje małżeńskie (Colin Farrell i Nicole Kidman wywiązują się z powierzonego im zadania). Szpitalne korytarze zaczynają przypominać labirynt. Grunt odpowiednio przygotowany, niepokojąca przepowiednia wiszącej w powietrzu katastrofy może się wreszcie spełnić. Demoniczny chłopak (Barry Keoghan pasowałby do "Musimy porozmawiać o Kevinie") zaczyna realizować swój plan. Dyskomfort widza rośnie. Bohaterowie, których podglądamy jakby z boskiej perspektywy, zostają poddani ekstremalnej próbie wziętej z losów Ifigenii. "Zabicie." staje się brutalną metaforą rodzinnych relacji: tego, jak dzieci zabiegają o uwagę i miłość rodziców, ile jesteśmy gotowi poświęcić dla najbliższych itd.
Osobliwą operację na otwartym sercu rodziny ujęto w ramy antycznej tragedii. Perwersyjna opowieść miewa momenty fałszu. Trudno zrozumieć na przykład, dlaczego Steven nie potrafi powiedzieć "dość" i daje się wciągnąć w grę. Niektórzy poczują się oszukani, brakować im będzie psychologicznego prawdopodobieństwa.
Twórca niezapomnianego "Kła" nie unika patosu, choć stara się przełamać go czarnym humorem. Przy dźwiękach Bacha absurdalizuje sens odkupienia win najwyższym kosztem i uświęcenia poprzez ofiarę, będący podstawą chrześcijaństwa. Zarazem trzyma się innych archetypów, podkreślając, że wobec przeznaczenia człowiek zawsze pozostanie bezradny.
Wszystkie komentarze