Prezentowane obrazy można oglądać w olsztyńskich kinach od 17 listopada. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
Dramat szkolno-rodzinny. Krnąbrny uczeń rozdarty między despotycznym ojcem a sympatycznym nauczycielem.
Nie widziałem jeszcze izraelskiego filmu (z polskim udziałem, operatorem jest Bartosz Bieniek) rozgrywającego się w takim środowisku - nie religijnych ortodoksów, nie inteligentów, nie chłopaków odbywających służbę wojskową, ale nieogarniętych nastolatków z robotniczych rodzin. Jednym z nich jest Aszer, 18-latek (choć naturszczyk, grający właściwie samego siebie, wygląda dziś na 25 lat) będący zmorą nauczycieli: impulsywny, wybuchowy, bezczelny, pyskaty, nieokrzesany i chamski.
Aszer ma właśnie zdawać maturę, choć jego ojciec Milo, prowadzący firmę budowlaną, uważa to za zawracanie głowy: woli, gdy syn pracuje przy stawianiu rusztowań i liczy, że przyszłości przejmie jego interes. Jednak Rami, cierpliwy i łagodny nauczyciel literatury i historii w klasie Aszera, reprezentuje inny świat wartości.
Debiutujący na dużym ekranie reżyser był w przeszłości nauczycielem i spożytkował w "Drodze..." własne doświadczenia, dzięki czemu film wydaje się bardzo realistyczny i autentyczny. Ma jednak swoje dziwności: stosunki między uczniami i nauczycielami są nieprawdopodobnie liberalne, nawet uwzględniając fakt, że klasa Aszera ma status "specjalnej". Także kompletny brak erotyki, ogólne desinteressement płcią przeciwną u wyrośniętych 18-latków (Aszera nie wyłączając) robi nienaturalne wrażenie, nawet gdy wiemy, że film jest "nie o tym".
A o czym? O relacji syn-ojciec, do której "miesza się" alternatywna figura ojcowska, będąca przeciwieństwem i konkurencją tej pierwszej. Przez swoją znaczną część "Droga..." nie odbiega od cokolwiek dydaktycznych schematów: ot, pojawia się wrażliwy i zaangażowany nauczyciel, który otwiera głowę krnąbrnego wychowanka, wskazuje inną niż już postanowiona drogę życiową bądź zyskuje sympatię tym, że mu przynajmniej zależy. Jednak w pewnym momencie następuje gwałtowny, szokujący (skądinąd niezbyt przygotowany) zwrot, po którym film robi się głębszy i ciekawszy. Wciąż pozostaje skromny, nieefektowny i nieco matowy - jak kawałek wycięty z życia, a nie wykreowana, udramatyzowana historia - ale wchodzi w ciemniejsze i bardziej tajemnicze rejony. Bardziej też niż o szukanie własnej drogi - już po omacku, bez przewodnika - będzie w nim teraz chodziło o dotarcie do prawdy i oddanie sprawiedliwości. Ale główny temat pozostanie ten sam.
Awangarda 2
2 z 6
Liga Sprawiedliwości ***
USA, 2017 (Justice League). Reż. Zack Snyder. Aktorzy: Ben Affleck, Gal Gadot, Ezra Miller, Jason Momoa
Kontynuacja filmu "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Jest lepiej, nawet jeśli wyszło tylko poprawnie.
Bilans tamtej części komiksowych przygód ze stajni DC Comics był następujący: ludzkość raz jeszcze udało się uratować - choć tym razem ogromnym kosztem. Batmana z Supermanem na zawsze pogodziło poświęcenie tego drugiego. Bruce Wayne odzyskał wiarę w sens swojej działalności. Jednak potrzeba mu sojuszników. Tak zawiązuje się tytułowa drużyna superbohaterów.
Tu zróbmy przerwę, by wyjaśnić coś ważnego. "Ligę Sprawiedliwości" zbudowano na grząskim gruncie. O ile tworzony przez lata komiksowy fundament uniwersum wydawnictwa DC Comics jest równie stabilny, co Marvela, o tyle w kinie konkurencja film po filmie stawia kolejne piętra opowieści o Kapitanie Ameryce i spółce, zaś DC ledwie wylało beton. Poza Batmanem i Supermanem tylko Wonder Woman wprowadzono na ekran po bożemu, poświęcając jej oddzielną produkcję. Ta decyzja pokutuje. Trójkę metaludzi, którzy w trakcie seansu "Batman v Superman" ledwie nam mignęli, trzeba więc najpierw pokrótce przedstawić. W ten sposób rekrutowanie drużyny nieco się wydłuża.
Pędziwiatr Flash jest nieporadny i śmieszny (mówcie co chcecie, ale kupuję Ezrę Millera w tej roli), Aquaman to pyskaty twardziel z głębin, Cyklop wydaje się zagubiony w swojej nowej technoświadomości. Czuć potencjał postaci, ale nadal wiemy zbyt mało, żeby przejąć się ich losem.
Nowi przyjaciele mają do spółki chronić planetę. A jest przed czym. Nadciąga kolejne zagrożenie. Skąd? Okoliczności pojawienia się Steppenwolfa z apokaliptyczną armią - kolejnego nijakiego czarnego charakteru, jak zresztą całą intrygę, nakreślono pobieżnie. Mimo że narracja jest spójniejsza niż poprzednio, widz może się chwilami poczuć zdezorientowany.
Wątpliwości więc pozostają, ale mrok po odejściu Supermana rozjaśnia na pewno spora dawka humoru. W końcu brak tego popkulturowego luzu przed półtora roku był jednym z zarzutów stawianych wobec "Batman v Superman". Poza zestawem paru zgrabnych ripost czy bardziej czerstwych, acz wciąż rozluźniających atmosferę żartów, im bliżej finału bawi coraz więcej zabójczej mieszaniny absurdu z patosem, np. scena na polu kukurydzy.
"Lidze Sprawiedliwości" nie służą też ciągłe zmiany tonacji ani wycieczki na Atlantydę i wyspę Amazonek, gdzie zawodzą efekty specjalne. Dużo lepiej wypada w realistycznej scenerii Gotham czy Metropolis.
Po spektakularnej porażce, jaką był "Batman v Superman", twórcy nie mogli sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Sięgnęli zatem po sprawdzone rozwiązania. Bez ryzyka nie ma jednak zabawy. Dostajemy wersję bezpieczniejszą, a przez to mniej wyrazistą. "Liga." ma swoje momenty dzięki niezłym dialogom - zgoda, Gal Gadot podtrzymuje dobrą passę jako Wonder Woman, ale film zmierza w przewidywalnym kierunku. Zajętym ratowaniem Ziemi superbohaterom nie do końca udaje się uratować nas przed. nudą. Przed drużyną sporo pracy, zanim mogłaby się liczyć w starciu z Avengersami, lecz ktoś w DC Comics zaczyna uczyć się na błędach. A to już coś.
Helios, Multikino
MATERIAŁY PRASOWE
3 z 6
Manifesto *****
Niemcy 2016 (Manifesto). Reż. Julian Rosefeldt. Aktor: Cate Blanchett
Uznany niemiecki artysta audiowizualny i australijska zdobywczyni dwóch Oscarów powołują do nowego życia przełomowe manifesty artystyczne XX wieku. Blanchett dostała od Rosefeldta nieograniczone pole do popisu. Wykorzystała je mistrzowsko.
Reżyser nie cytuje dokładnie. Ekranowe manifesty nazywa "tekstowymi kolażami", pozszywanymi z fragmentów wielkich deklaracji przedstawicieli ruchów - dadaistów, futurystów, sytuacjonistów - ale też wypowiedzi jednostek - wybitnych artystów (Sol Le Witt), tancerzy (Yvonne Rainier) czy filmowców (Jarmusch, Brakhage, von Trier i Vinterberg z "Dogmą 95"). Francuski marksista Guy Debord spotyka holenderskiego malarza sytuacjonistę Constanta Nieuwenhuysa, a konstruktywista Aleksandr Rodczenko - abstrakcjonistę Lucia Fontanę. Często kluczem do zaskakujących połączeń było brzmienie słów czy temat, niekoniecznie przynależność do tego samego nurtu. Mimo to szwów nie widać - co samo w sobie jest komentarzem do natury czasu, tożsamości, kolejną płaszczyzną tego "manifestu manifestów".
Każdy z tekstów staje się narzędziem w rękach - a raczej ustach - kolejnej granej przez Blanchett postaci. Aktorka nie tylko wplata w swoje monologi oryginalne fragmenty, ale też deklamuje je z offu, niczym wewnętrzny monolog postaci. Doskonały ruch: Postaci, w które się wciela, różnią się płcią, narodowością, wiekiem i stanem zdrowia. Niekiedy także poziomem trzeźwości. Całkiem inne są realia, w których przyszło im funkcjonować, ich nastrój, cel, światopogląd. Każda z trzynastu mikroopowieści to osobna etiuda o unikalnie własnym stylu, tempie i klimacie. Łączy je postać Blanchett i koncepcja Rosefeldta.
Zadaniem Blanchett nie było ilustrowanie, ale uosobienie idei zawartej w cytowanych tekstach. "Manifesto" ma wyraźnie krytyczny wydźwięk: z pięćdziesięciu tekstów, przywoływanych na ekranie aż czterdzieści trzy napisane zostały przez mężczyzn i, jak podkreśla Rosefeldt, "ociekają testosteronem". W ustach mocnej kobiety z rewolucyjnych objawień przemieniają się one niekiedy w pokrzykiwania aspirujących wizjonerów, którym ledwo sypnął się wąs pod nosem. Jest w nich wizja, ale też buta, bezczelność, pycha.
Choć Rosefeldt wywodzi się ze świata galerii, a koncepcja "Manifesto" wydaje się hermetyczna, efekt końcowy nie buduje bariery w kontakcie z widzem. Każda kolejna postać pozwala zanurzyć się w swój specyficzny świat, a przy okazji zastanowić, co my chcielibyśmy (i co potrafilibyśmy) wykrzyczeć światu.
Awangarda 2
MATERIAŁY PRASOWE
4 z 6
Najlepszy ***
Polska, 2017. Reż. Łukasz Palkowski. Aktorzy: Jakub Gierszał, Arkadiusz Jakubik, Kamila Kamińska, Janusz Gajos, Anna Próchniak
To skrojona wedle hollywoodzkiego przepisu biografia sportowca po zaprawie w Monarze. Okazuje się filmem nieidealnym - zupełnie jak jego bohater.
Przyszłego mistrza triathlonu Jerzego Górskiego poznajemy jako ćpuna jedną nogą w grobie - co próbuje uzmysłowić chłopakowi przychylna mu lekarka. Ale nawet widza trudno jej będzie przekonać, skoro narkomański żywot, między ucieczką po kolejnym włamie a przedawkowaniem na kanapie w melinie, odmalowano w tak humorystycznych barwach.
Pierwszej części filmu ciążą zdecydowanie: schematy i powtarzalność sytuacji (milicjant każe Jurkowi odpuścić sobie jego córkę, bo pożałuje, matka za każdym razem proponuje rosół, w szpitalu czuwa anioł stróż itd.), zbyt dosłowne metafory czy inscenizacja PRL-owskiej przaśności będąca najgorszym wspomnieniem "Skazanego na bluesa". Całość trzyma w ryzach ścieżka dźwiękowa, złożona z ogranych kawałków, ale nadająca niezłe tempo.
Film "Najlepszy" ogląda się znacznie lepiej od momentu, gdy Górski podejmuje walkę z nałogiem. Wraz z pojawieniem się Arkadiusza Jakubika w roli poczciwego kierownika basenu - nakreślonej ze swadą postaci, która łączy w sobie cechy trenera, przyjaciela oraz ojca, drugi oddech łapie zarówno bohater, jak i wcielający się weń Jakub Gierszał. Zmartwieniem aktora przestaje być wreszcie koszmarna peruka. Gierszał przekonuje jako człowiek, który sam jest swoim największym wrogiem, dopiero z czasem dojrzewa, żeby spojrzeć w lustro. Reżyser Łukasz Palkowski mógłby poświęcić więcej uwagi fizyczności tej roli, wysiłkowi, jakiego wymagała przemiana, zamiast w kółko eksternalizować zmagania pomiędzy dobrą a złą naturą Jurka, która nie przestaje się o niego upominać.
W "Bogach" przeszczep wzorców zza oceanu na grunt rodzimego kina zakończył się pełnym sukcesem. Teraz reżyser sięga po kolejną biografię, wydawałoby się jeszcze bardziej interesującą, lecz zabrakło m.in. równie precyzyjnego scenariusza. Pacjent na szczęście przeżył, bo Palkowski pozostaje sprawny warsztatowo, a i asystuje mu zacna obsada.
Filmowa historia Górskiego zbyt często prowadzi drogą na skróty. Została jednak nakręcona w stylu, który powinien spodobać się publiczności. Bo mimo wad nie sposób nie kibicować bohaterowi podnoszącemu się po kolejnym upadku. Widzom potrzeba takich pokrzepiających opowieści. "Najlepszy" będzie przebojem. Bez dwóch zdań.
Awangarda 2, Helios, Multikino
5 z 6
Soyer ***
Polska 2017. Reż. Łukasz Barczyk. Aktorzy: Maciej Musiałowski, Cezary Kołacz, Marianna Zydek
Soyer pije wodę wyłącznie z własnego kranu, by nie zaburzyć równowagi biochemicznej organizmu. Ze względów etyczno- ideologicznych je tylko soję (stąd ksywka). Rodzina widzi w nim szaleńca, on sam, wręcz przeciwnie. Napędzany siłą wiary, poświęca się swojej misji nawracania, ze szczególnym naciskiem na swoją piękną siostrę Małgosię (Zydek) i jej męża, zestresowanego korpoludka Janka (Kołacz).
Odciągnąć ich od świata zdominowanego przez pragnienia materialne, duchowy konformizm i konsumpcjonizm - to jego cel. Tylko że Małgosia i Janek wcale nie chcą być zbawieni. Do czasu. Radykalny krok chłopaka postawi ich pod ścianą i każe zastanowić się nad tym, co naprawdę ważne. Może Soyer to nie wariat, a Święty?
"Soyer" to film dyplomowy studentów Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Na ekranie - przedstawiciele młodego pokolenia, za kamerą także bardziej doświadczeni artyści. Za świetne zdjęcia odpowiada Karina Kleszczewska, stała współpracowniczka Łukasza Barczyka. Całość ma posmak charakterystyczny dla kina twórcy "Hiszpanki": trochę metafizyki, emocjonalne skrajności, cierpienie, katharsis, szczypta szaleństwa. Klimat z gatunku - kochaj albo się wzdragaj. Wszystko w atrakcyjnym, wysmakowanym, mocno stylizowanym opakowaniu.
Zydek to bez dwóch zdań ekranowe zjawisko. Świetnie się odnajduje w mocno wystylizowanej konwencji, jest spektakularna, ale jednocześnie emocjonalnie prawdziwa, nawet wbrew - niekiedy kiczowatym i drewnianym - dialogom. Jako jedyna wypada też wiarygodnie w roli bohaterki od siebie starszej i dojrzalszej. Choć oczywiście wiek bohaterów jest w tym projekcie umowny. Najbardziej z wiodącej trójki doświadczony Musiałowski ma już swoją manierę gry, która albo widzowi odpowiada, albo nie. Najsłabszym ogniwem jest Kołacz, któremu brak jeszcze ekranowej dojrzałości, by szkielet nawet najlepiej napisanych dramatycznych gestów i min wypełnić czymś ponad warsztatową sprawność.
"Soyer" to ambitny projekt, który, poniekąd z nadania, musi chwytać wiele srok za ogon, by dać młodym studentom jak największe pole do aktorskiego popisu. Paradoksalnie, w tym właśnie jest najbardziej "szkolny". Choć imponuje osiągniętym przy minimalnych nakładach efektem, pozostaje ciekawostka, rodzajem ćwiczenia. Świetnie, że studenci Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi mają szansę trafić ze swoją pracą do kin. Ale hitu box office'u z "Soyera" raczej nie będzie.
Awangarda 2
6 z 6
Sprawa Chrystusa
USA 2017 (The Case for Christ). Reż. Jon Gunn. Aktorzy: Mike Vogel, Erika Christensen, Faye Dunaway, Robert Forster, Frankie Faison.
Wojujący ateista i wzięty dziennikarz Lee Strobel znalazł się w kropce, gdy jego żona nagle przeżyła nawrócenie. Jak na laureata Pulitzera przystało, reporter postanowił starannie, metodycznie i racjonalnie wytłumaczyć partnerce, że jest w błędzie. Celem dziennikarskiego śledztwa stało się więc Zmartwychwstanie - podstawa całego systemu wiary. W toku pracy Strobel, ku własnemu zaskoczeniu, coraz mocniej przekonywał się, że wiara oparta jest na racjonalnych przesłankach. Dziś jest ewangelizatorem i pastorem. Jego niesamowita historia posłużyła za kanwę dla sprawnie zrealizowanego i dobrze zagranego, ale prostego intelektualnie i artystycznie kina ewangelizacyjnego. Scenarzysta uatrakcyjnił opowieść, przesuwając punkt ciężkości w stronę wątku miłosnego.
Wszystkie komentarze