Opisane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 3 listopada. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
Materiały prasowe Aurora Films
1 z 5
Kobieta z lodu ***
Czechy/Słowacja/Francja 2017 (Baba z ledu) Reż. Bohdan Slama Aktorzy: Zuzana Kronerova, Pavel Novy
Miłość siedemdziesięciolatków, czyli o pożytkach zimowych kąpieli.
Kino wyciąga wnioski ze zmian demograficznych, w związku z czym powstaje coraz więcej filmów o ludziach w podeszłym wieku, których nie traktuje się jak niepotrzebnych nikomu staruszków, ale przyznaje im prawo do miłości i szczęścia. Tak jak w ostatnim komediodramacie Bohdana Slamy ('Dzikie pszczoły', 'Szczęście'). Jego bohaterka, Hana dobiegająca siedemdziesiątki wdowa, mieszka w domu, który kiedyś dzieliła z mężem i żyje właściwie wyłącznie dla swojej rodziny - dwóch żonatych synów i trójki wnucząt. Co tydzień wyprawia dla nich uroczysty obiad, mimo że atmosfera podczas tych rytualnych posiłków jest napięta i nieprzyjemna. Aż pewnego dnia poznaje przypadkowo swojego rówieśnika Bronę, członka klubu morsów zażywających kąpieli w lodowatych wodach Wełtawy.
Film wywołuje we mnie mieszane uczucia. Podoba mi się stosunek reżysera do swoich bohaterów, jego czułość i serdeczność, a jednocześnie pewna rzeczowość i brak fałszywego wstydu (jak na przykład w odważnej scenie erotycznej). Nie prowadzi on też historii w oczywistym kierunku: to bardziej opowieść o odzyskiwaniu podmiotowości niż klasyczne - czytaj schematyczne - romansidło. Ale niektóre pomysły Slamy są telenowelowo banalne, a inne - bardziej dziwaczne niż oryginalne. Brona mieszka w starym autobusie, gdzie hoduje kury, a z jedną z nich, o depresyjnym usposobieniu, praktycznie się nie rozstaje: średnio zabawnie to wypada. Rodzina Hany jest z kolei tak antypatyczna (z wyjątkiem jednej z synowych), że graniczy to z karykaturą. Zaś rozsiane po filmie 'termiczne' metafory - jak np. źle działający piec w domu Hany (panujący tu chłód emocjonalny) - wydają się zbyt dosłowne. Ale film jest w sumie przyzwoity i dobrze zagrany, choć wysuwanie go do Oscara to raczej przesadny optymizm.
Awangarda 2
Materiały dystrybutora
2 z 5
mother! ***
USA, 2017 (mother!). Reż. Darren Aronofsky. Aktorzy: Jennifer Lawrence, Javier Bardem, Ed Harris, Michelle Pfeiffer
Budząca gorące emocje przypowieść Darrena Aronofsky'ego pozostaje dla mnie ambitną, ale jednak porażką.
Jennifer Lawrence i Javier Bardem wcielają się w parę, która zaszyła się w starej rezydencji na odludziu. Podczas gdy ona kończy renowację wnętrz ich gniazdka, on próbuje pokonać twórczą niemoc. Pewnego wieczora pozorny spokój zakłóci pukanie do drzwi. W progu pojawi się tajemniczy nieznajomy (Harris), któremu pan domu wbrew wątpliwościom ukochanej zaoferuje nocleg. Wkrótce do przybysza dołączy żona (Pfeiffer).
W labiryncie pomieszczeń kamera nie odstępuje Jennifer Lawrence na krok: widzimy w zbliżeniu jej twarz, tył głowy lub podążamy za spojrzeniem bohaterki, co subiektywizuje narrację. Napięcie i dyskomfort spowodowane zachowaniem intruzów nadużywających gościnności udzielają się widzowi. Mroczna psychodrama miesza się z thrillerem. Mimo że aktorka miota się pod ciężarem roli, Darren Aronofsky umiejętnie wprowadza nas w stan umysłu młodej kobiety. Zaczynamy się zastanawiać, czy nie popada w obłęd. W trzecim akcie ciąg podszytych grozą sytuacji spod znaku 'home invasion' przeradza się w apokaliptyczne wizje z obrazów Boscha czy 'Boskiej komedii' odmalowane w B-klasowej estetyce. Aż chce się krzyknąć: 'o, matko!' (oh, mother!').
Aronofsky otwiera puszkę Pandory z interpretacjami. Choć można odczytać film jako autotematyczną opowieść o koszmarze życia z artystą, trudno nie podjąć biblijnych tropów. A te prowadzą do nazbyt czytelnej metafory relacji pomiędzy Bogiem i człowiekiem a uciśnioną Matką Naturą, osadzoną w ich wspólnym domu, jakim jest dewastowana przez ludzkość Ziemia. Czyni to 'mother!' ekomanifestem z autorskim podpisem. Trudno przejść obok niego obojętnie, ale też trudno przebrnąć przez narracyjną formułę na granicy kiczu, równie przewrotną, płynącą z niepohamowanej wyobraźni, co pretensjonalną, przeszarżowaną i męczącą. Dla części widzów dwugodzinny seans będzie więc prawdziwym horrorem.
Helios, Multikino
Fot. Krzysztof Miller / Agencja Wyborcza.pl
3 z 5
Młynarski: piosenka finałowa *****
Polska 2017. Reż. Alicja Albrecht.
Pożegnanie Młynarskiego.
To jeden z tych dokumentów, wobec których techniczne rozważania typu 'Czy nie gubi rytmu w ostatniej części?' albo 'Czy konieczne są w nim animowane wstawki?' nie mają sensu, są tylko małostkowym czepialstwem. Naprawdę ważna jest w nim postać bohatera: to ona nadaje mu wartość, siłę, energię. Nie chcę broń Boże w ten sposób umniejszać zasług reżyserki, które są nie do przecenienia: po pierwsze namówiła Młynarskiego na film, po drugie, przeprowadziła z nim prawdopodobnie ostatni, unikalny wywiad, po trzecie, przekopała się przez tony archiwów (ilość i rozmaitość materiałów jest naprawdę imponująca), po czwarte wreszcie, wokół wspomnianego wywiadu, stanowiącego kręgosłup opowieści, zbudowała całość spójną, bogatą treściowo, niepomnikową, ale i nie prostacko odbrązawiającą - po prostu oddającą złożoność osobowości Młynarskiego. Ale jej wysiłek przyniósłby słabszy efekt, gdyby nie była to osobowość tak ciekawa i skomplikowana. Szczęście więc, że się spotkali.
Jaki człowiek wyłania się z serii rozmów z członkami jego najbliższej rodziny, współpracownikami i wykonawcami jego piosenek, uzupełnionej archiwaliami i trzeźwym autokomentarzem samego Młynarskiego? W ramach niewielkiej recenzji można tylko polecieć skrótem. Błyskotliwie inteligentny i mający poczucie intelektualnej przewagi nad otoczeniem. Ale jednocześnie 'demokratyczny', znajdujący wspólny język zarówno z wyrafinowanymi salonowcami, jak i tzw. prostym człowiekiem. Niełatwy, i na płaszczyźnie zawodowej (z powodu perfekcjonizmu i niebotycznie wyśrubowanych wymagań) i w życiu rodzinnym. To ostatnie w dużym stopniu zawinione przez chorobę, będącą przecież udręką nie tylko dla niego samego, ale i jego najbliższych oraz stawiającą go wobec alternatywy dla artysty zaiste piekielnej: leczyć się czy tworzyć? To jednak tylko bardzo wybiórczy i niepełny rejestr. Żeby zrozumieć, w jakie konfiguracje układały się właściwości jego charakteru i inteligencji i jak wzajemnie zabarwiały, trzeba zobaczyć film.
Film, którego nie wahałbym się nazwać poruszającym. Owszem, są w nim zabawne anegdotki, nieodłączne od branży rozrywkowej, są momenty przyjemnej na swój sposób nostalgii, ale całość była, przynajmniej dla mnie, przejmująco smutna. Gdy widziałem Młynarskiego, siedzącego na tle okna, za którym majaczyły śródmiejskie wieżowce, postarzałego i zmęczonego, i zestawiałem ten obraz z dołączonymi archiwaliami, gdy młodziutki i roześmiany, uwodził wdziękiem i tryskał energią - serce mi się ściskało. I czułem wtedy, że film w zasadzie 'tylko' biograficzny zamienia się na moich oczach w opowieść o przemijaniu. A wychodziłem z kina z poczuciem, że umarł nie tylko fantastycznie utalentowany człowiek, ale że wraz z nim umarło coś więcej: jakiś styl mówienia i myślenia o naszym kraju, jakaś atrakcyjna forma polskości. Bardzo to było niecodzienne doświadczenie.
Awangarda 2
MATERIAŁY PRASOWE
4 z 5
Pewnego razu w listopadzie ****
Polska 2017. Reż. Andrzej Jakimowski. Aktorzy: Agata Kulesza, Grzegorz Palkowski, Edward Hogg, Jacek Borusiński, Damian Ul.
Eksmitowani matka i syn (oraz ich pies) tułają się w poszukiwaniu ciepłego kąta.
W Warszawie coraz zimniej, atmosfera przed zbliżającym się Marszem Niepodległości gęstnieje. Jakimowski proponuje ciekawe i oryginalne artystycznie spojrzenie na aktualne tematy eksmisji i nacjonalizmu.
Mareczek (Palkowski) ma dwadzieścia parę lat i właśnie zaczyna studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Po stracie mieszkania nocuje kątem u swojej dziewczyny (Alina Szewczyk) - jej rodzice posłali mu w garażu, razem z dwoma kotami, więc chwile intymności młodzi łapią w komórce na dachu kamienicy sąsiadującej z tą, z której niedawno eksmitowano chłopaka. Mamusia (Kulesza), kiedy nie nocuje w nieocieplanym domku działkowym, przerzucana jest z jednej noclegowni do drugiej jak gorący kartofel. Wszystko dlatego, że nie chce rozstać się ze swoim psem. Psem, którego, bezpańskiego, adoptowała już jako bezdomna. Miejsce zagrzeje dopiero w skłocie w centrum miasta. Wkrótce miejsce stanie się celem napaści maszerującym w Marszu Niepodległości nacjonalistów.
Jakimowski nie pokazuje procesu eksmisji w jednym ciągu. Naświetla fragmentami jej konsekwencje, tak psychiczne, jak i praktyczne, a także stan uporczywego zawieszenia, w jakim znajdują się bohaterowie, dalecy od stereotypu neo-bezdomni. Czyści, trzeźwi, wykształceni, jeszcze pachnący mieszkaniem, które do niedawna zamieszkiwali, po zmianie społecznego statusu nagle stają się Obcy. Jakby automatycznie tracą prawo do szacunku i zaufania oraz jakikolwiek status w oczach władzy. Kulesza i Palkowski tworzą energetycznie dopasowany duet, pełen spokojnej, cichej siły. Raz na jakiś czas atmosferę rozbraja sytuacyjny dowcip. Reżyser nie traci poczucia humoru i wrażliwości na absurdy otoczenia mimo ponurych okoliczności.
Jakimowski zapisał się w świadomości widzów filmami niesionymi wyjątkową wrażliwością. 'Zmruż oczy' i 'Imagine' miały w sobie coś delikatnego, niemal magicznego. Może dlatego niektórych dziwi temat, który reżyser podjął w swojej najświeższej produkcji. Eksmisje i nacjonaliści u tego reżysera? No jak to? A tak to, że temat wykluczenia, trudności funkcjonowania w świecie, gdy jest się innym od średniej, od samego początku wyznaczały ton jego twórczości, podobnie jak ogromna społeczna wrażliwość.
'Pewnego razu.' może się wydawać ostrzejsze, bardziej politycznie zorientowane, głównie ze względu na wątek nacjonalizmu, wstrząsająco ujęty w finałowej, w dużej części dokumentalnej sekwencji zmontowanej z ujęć powstałych podczas warszawskich Marszów Niepodległości. Ale mimo wszystkich wyrwanych z warszawskiego bruku kostek i zaciętości w oczach zamaskowanych dresiarzy ton tej opowieści, jej poetyka, wciąż ma w sobie charakterystyczny dla Jakimowskiego spokój i łagodność. Być może to część antidotum na falę nienawiści, której nie powstrzyma nawet kordon policji.
Awangarda 2
MATERIAŁY PRASOWE
5 z 5
Złe mamuśki 2: Jak przetrwać święta ****
USA 2017 (A Bad Moms Christmas). Reż. Jon Lucas, Scott Moore. Aktorzy: Mila Kunis, Kristen Bell, Kathryn Hahn, Susan Sarandon, Christine Baranski, Cheryl Hines.
Wigilijna Opowieść w wersji hardcore.
Do znanych z pierwszej części 'mamusiek' Amy (Kunis), Carli (Hahn) i Kiki (Bell) przybywają niespodziewanie ich własne matki (Baranski, Sarandon, Hines), każda z własnym pomysłem na idealne święta. Powiedzieć, że konflikt wisi w powietrzu to mało: on śmierdzi niczym zgniły kalafior i daje po oczach jak stroboskop. Oś konfliktu każdej pary jest podobna. To spersonalizowany miks różnic i podobieństw. Matka Amy to snobka perfekcjonistka z toksycznie niskim poczuciem własnej wartości. Stara Carli jest podstarzałą groupie jarającą jointy i namiętnie zaciągającą długi (i facetów do łóżka). Mamusia Kiki to przylepiona do córki jak glonojad niesamodzielna wdowa. Niekiedy formą buntu jest próba powtórzenia matczynych zwyczajów w jeszcze bardziej perfekcyjnej wersji, kiedy indziej - całkowite ich odrzucenie i kontratak.
Aktorskie duety dobrano z fenomenalnym wyczuciem, kobiece energie uzupełniają się i zderzają, tworząc przekomiczny, bardzo niegrzeczny efekt. Paradoksalnie najbardziej blado na tym charakternym tle wypada najpopularniejsza gwiazda filmu Mila Kunis. Nie jest to kwestia braku umiejętności - po prostu jej postać jest w 'Złych mamuśkach 2' bezpłciowa i płaska w porównaniu z neurotyczną perfekcjonistką Kiki i erołowcą, matką instant Carlą.
Święta ze Złymi Mamuśkami będą niewątpliwie pełne napojów wyskokowych, żartów z włochatych kuciapek i gigawacków oraz konfliktów matka - córka, także największego kalibru. Jest, jak to się mówi 'grubo' (jednym z najbardziej wysublimowanych dowcipów byłoby w tym przypadku 'i ch**j bombki strzelił'), ale bardzo, bardzo zabawnie.
Wszystkie komentarze