Prezentowane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 28 lipca. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
JONATHAN PRIME
1 z 5
Atomic Blonde ****
USA, 2017 (Atomic Blonde). Reż. David Leitch. Aktorzy: Charlize Theron, James McAvoy, Sofia Boutella, John Goodman
Stylowy thriller akcji o szpiegowskich porachunkach z Charlize Theron w roli głównej.
W przededniu upadku muru Lorraine Broughton zostaje wysłana przez MI6 do Berlina z misją odzyskania listy agentów, żeby powstrzymać trzęsienie ziemi w szeregach służb. Przy okazji chce wyrównać prywatne rachunki. Nie może zaufać nikomu, włącznie z Davidem Percivalem (James McAvoy wnosi trochę zawadiackiego uroku), który miał być jej przewodnikiem. Ale dla bohaterki to nie pierwszyzna. Popijając stoliczną na lodzie, skopie tyłek każdemu, kto stanie na jej drodze.
'Atomic Blonde' warto obejrzeć dla samych scen walki - poprowadzonych dynamicznie, z choreograficzną inwencją, wręcz wirtuozerią, kręconych często w jednym ujęciu. Odkrywamy, skąd się wzięła każda blizna i siniak na poobijanym ciele bohaterki. Zdobyła je, przedzierając się przez klatkę schodową, by zlikwidować snajpera albo rozprawiając się z NRD-owską milicją. Scena rozgrywa się przy dźwiękach 'Father Figure' George'a Michaela: Lorraine wykorzystuje wyposażenie kuchni i kończy walkę spektakularnym skokiem. Tytułowa blondyna z gracją znaczy teren kolejnymi trupami. Ale czego się spodziewać, skoro za kamerą stanął David Leitch, współtwórca 'Johna Wicka'.
Charlize Theron w tej roli to czysty żywioł, zabójcza piękność, kobieta ironiczna i przebiegła, barwna figura wśród ponurej codzienności. Mając do dyspozycji aktorkę jej pokroju, można było tę postać jeszcze ciekawiej zarysować. Tym bardziej że 'Atomic Blonde' ma przecież większe ambicje niż wiele filmów akcji. Stąd próba połączenia bondowskiego klimatu z intrygą na miarę powieści Johna le Carré. Berlińskie wypadki poznajemy z relacji głównej bohaterki przesłuchiwanej przez przełożonych. Czy przekona ich do swojej wersji?
Zwrotów akcji nie brakuje, ale dostrzegam w scenariuszu przynajmniej kilka luk oraz niespójności. Na szczęście Leitch nadrabia braki smakowitą stylizacją i humorem, z którym snuje filmową fantazję o schyłku lat 80. Zarysowuje realia zimnej wojny, zagląda do berlińskich klubów - jest punkowo i neonowo. Dba o szczegóły, elementy garderoby i scenografii, całość doprawiając składanką, na której znalazły się przeboje Davida Bowiego, Neny, The Cure czy New Order. Samo wspomnienie seansu wywołuje przyjemny uśmiech.
'Kedi' to uroczy i mądry film. Przypomina o wartościach ponad podziałami - religijnymi, obyczajowymi, światopoglądowymi. Zapewnia dawkę dobrych wibracji niczym wygrzanie się na słońcu w jakimś miłym (kocim?) towarzystwie. Dodatkowa gwiazdka za wartość terapeutyczną.
'Podobno koty zdają sobie sprawę z boskiej obecności, podczas gdy psy uważają ludzi za Boga. Koty najzwyczajniej w świecie wiedzą lepiej' - mówi jeden z ludzkich bohaterów filmu. Po seanse Kedi można odnieść wrażenie, że w Stambule to koty są boskim bytem. Na przestrzeni stuleci przybywały do miasta na pokładach statków i dziś ulicach znaleźć można przedstawicieli wszystkich, nawet najbardziej egzotycznych gatunków.
Niektóre żyją całkiem dziko, zdane na siebie, inne mają wśród ludzi opiekunów, którym odpłacają się czułością i pomocą w kwestii szczurów. Pozycja dachowców w Stambule jest tak mocna, że kiedy miasto odwiedzał prezydent Barack Obama, jednym z punktów jego trasy były odwiedziny w słynnej Hagia Sofia i spotkanie z zamieszkującymi jej okolice czworonogami. Jak deklarują twórcy filmu 'koty są tak integralną częścią tożsamości Stambułu, jak jego pomniki, Bosfor, herbata, raki i restauracje'.
Choć jego bohaterem są głównie koty, obraz Ceydy Torun wiele mówi o ludziach - właścicielach dłoni, które karmią, głaszczą i drapią bezpańskie kocie pyszczki ze stambulskich ulic. Dzięki kotom reżyserka zagląda do rozmaitych dzielnic i domów, pokazując, że wartości takie jak dobro, empatia, przyjaźń, nie znają barw politycznych czy religijnych, są - powinny być - ogólnoludzkie.
Zmrużone kocie oczy widzą je bez stereotypowej nadbudowy, w którą ubiera je nawykowo człowiek. Zgodnie z intencją twórców seans 'Kedi...' jest jak spotkanie z wylegującym się na naszych kolanach kotem - relaksujące, nieco zabawne, promieniujące spokojem. Jeśli filmy mogą wpływać na poprawę stosunków międzyludzkich, to 'Kedi...' jest jednym z nich. Gdyby wysłać na niego obowiązkowo wszystkich Polaków w wieku wyborczym, można by mieć nadzieję, że starcia wybranych na kolejną kadencję polityków oglądałoby się nieco przyjemniej. A i wyborcy byliby po tej kototerapii bardziej uśmiechnięci. Jednym słowem - kot, nie film!
Awangarda 2
Materiały prasowe Monolith Films
3 z 5
Mała Wielka Stopa
Belgia, Francja 2017 (The Son of Bigfoot). Reż, Jeremy Degruson, Ben Stassen. Dubbing: Filip Rogowski, Piotr Grabowski, Jakub Szydłowski, Barbara Kałużna.
Dzieci często narzekają na rodziców. Ale Adam naprawdę ma powody.
W wyniku rozmaitych perturbacji odkrywa, że jego nieobecny od lat ojciec to... potomek Yeti, co więcej, że on też dzieli te oryginalne geny Na szczęście oprócz ponadprzeciętnych wydatków na krem do golenia chłopiec dostał w spadku także super moce. A te przydadzą się bardzo, bo na ojca - a teraz także na niego samego - polują najemnicy, wynajęci przez pewną firmę futrzarską. Tropiciele nie cofną się przed niczym by zdobyć to, czego szukają...
Helios, Multikino
Materiały prasowe / Aurora Films
4 z 5
Wilde Maus ***
Austria/Niemcy 2016 Reż. Josef Hader Aktorzy: Josef Hader, Pia Hierzegger, Georg Friedrich
Niemrawa tragikomedia o krytyku muzycznym, który traci pracę i życiowe złudzenia. Satyra na klasę średnią, opowieść o kryzysie wieku średniego, film bardzo średni.
Jest to autorskie dzieło popularnego austriackiego komika, Josefa Hadera, który napisał scenariusz, film wyreżyserował i obsadził się w głównej roli, ale ta wszechstronność niewiele mu pomogła: 'Wilde Maus' jest stworzeniem dychawicznym i pozbawionym życia. Teoretycznie miała to być melancholijna komedia, wywołująca nie śmiech wesoły i radosny, ale uśmiech zadumy. W praktyce wyszło coś zupełnie nijakiego.
Georg traci pracę krytyka muzycznego w poczytnej gazecie (jest stary i drogi), do czego nie przyznaje się swojej żonie Johannie. Przyczyny tej dyskrecji nie są do końca jasne, być może chodzi o dumę, nie bardzo też wyobrażam sobie, jak można to ukryć, ale mniejsza z tym. W każdym razie żona i bez tego ma do niego pretensję, gdyż nie może zajść w ciążę.
Niestety, z nagłego załamania się wygodnego życia naszego bohatera nic ciekawego nie wynika. George codziennie wychodzi niby do redakcji, snuje się po Praterze, spotyka kolegę szkolnego, mechanika (każdy inteligent ma swojego proletariusza!) i razem uruchamiają rollercoaster, dokonuje też drobnych aktów zemsty na dawnym naczelnym, marząc o odwecie bardziej zasadniczym itd. Trudno 'Wilde Maus' opowiedzieć, gdyż składa się ze słabo klejących się ze sobą skeczów, niełatwo też sympatyzować z tak żałosnym bohaterem. Hader zresztą o to nie zabiega, raczej chce mu dowalić, zdeprecjonować go i powiedzieć: 'Widzisz, jakie kruche twe szczęście, zadowolony z siebie burżuju?'. Widz z tej lekcji pożytek ma jednak niewielki.
Awangarda 2
screen z YouTube
5 z 5
Wojna o planetę małp ****
USA 2017 (War for the planet of Apes) Reż. Matt Reeves. Aktorzy: Andy Serkis, Woody Harrelson, Steve Zahn, Terry Notary, Karin Konoval, Amiah Miller.
Domykająca małpią trylogię część ma apokaliptyczno-biblijny posmak. Finalne starcie ludzi i inteligentnych małp jest brutalne i, jak wcześniej, mocno stawia pytanie o to, czy bycie człowiekiem wystarczy, żeby postępować 'po ludzku'.
Tym razem przywódca małp Cezar i jego współplemieńcy wbrew własnej woli zostają stroną w zbrojnym konflikcie z armią ludzi rządzonych przez okrutnego Pułkownika (Harrelson). Cezar pragnie zemsty na wojskowym, ale musi mieć też na uwadze dobro swojego gatunku. Stawką niechybnie nadchodzącej wielkiej bitwy jest przyszłość nie tylko obu stron, ale też losy całej planety.
Odczuwam niegasnący podziw dla twórców, którzy postanowili ubrać tę opowieść nie tylko w konwencję kina akcji, ale i w refleksyjny kostium dramatu, do tego dorzucili filozoficzną podszewkę, kilka egzystencjalnych pytań - i wygrali. Nikt już nie kwestionuje tego, że z pełną powagą oglądamy film, którego bohaterami są uberinteligentne małpy. Dylematy Cezara i spółki przyjmuje się jeden do jednego, jak w przypadku ludzi. Kiedy podczas seansu przez chwilę wyszłam z ram filmowej rzeczywistości i zaczęłam zastanawiać się, czy koń rzeczywiście uniósłby goryla, poczułam się na sali pełnej pasjonatów jak outsider.
Czapki z głów dla profesjonalizmu. Niewiele widać w kinie tak technicznie doskonałych - i świadomie wykorzystywanych - efektów specjalnych. Wizualnie 'Wojna...' to majstersztyk. Ubrani w komputerowo wygenerowane 'kostiumy' małp aktorzy wspólnie ze specami od CGI wspinają się na wyżyny ludzkich możliwości, na czele z doskonałym Andym Serkisem (pamiętny Gollum) w roli Cezara.
Jest duża dawka przemocy. Bardziej porusza śmierć małp. Ludzkim bohaterom szansę na empatię odbiera wyrachowane okrucieństwo, które automatycznie wrzuca ich w etyczny system winy i kary. Nieprzypadkowo system wartości chrześcijański. Trudno bowiem patrząc na zmagania Cezara nie pomyśleć o Mojżeszu, który za wszelką cenę pragnął doprowadzić swój lud do Ziemi Obiecanej. Tych nawiązań - także politycznych - jest więcej, bo jak nie powiązać muru, jaki na drodze wyzysku wznosi Pułkownik, z szaleńczymi planami prezydenta Trumpa?
Matt Reeves i Mark Bomback stworzyli scenariusz, który dałoby się streścić w kilku zdaniach, ale zapełnili go spektakularnymi scenami, chwilami emocjonalnej intymności, podkolorowali humorem i intertekstualnymi nawiązaniami. Tylko nieliczni nie dadzą się uwieść tej konwencji.
Wszystkie komentarze