Prezentowane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 14 lipca. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
mat. promocyjne BestFilm
1 z 5
Czym chata bogata ****
Francja 2017 (A bras ouverts). Reż. Philippe de Chauveron. Aktorzy: Christian Clavier, Ary Abittan, Elsa Zylbestein, Cyril Lacomte.
Lewicowy pisarz zostaje sprowokowany na wizji przez młodego, populistycznego konserwatystę o poglądach reprezentatywnych dla Frontu Narodowego, do spełnienia obietnic, które złożył w swojej książce.
Jean-Etienne Fougerole będzie musiał - na początku jedynie ze względów wizerunkowych, wręcz zachęcany przez swoją publicystkę - przyjąć pod swój wypielęgnowany dach romską rodzinę. Familie Babik, czyli krewni i znajomi królika związani z głową rodziny, złotozębnym panem Babikiem, wjedzie na jego wypielęgnowany trawnik z całą kolekcją stereotypowo wiązanych z Romami przywar i nawyków, a twórca nie spocznie, zanim nie przedstawi widzowi wszystkich, nawet tych najbardziej intymnych.
Czy wojna światów to nieunikniona konsekwencja tego zderzenia? A może - niepozbawiona bolesnych wypadków, rozczarowań i żenujących wpadek - lekcja życia dla obu stron? Czy możliwy jest tu w ogóle śmiech, czy tylko łechczący ksenofobiczne przekonania wulgarny rechot? I przede wszystkim, czemu ma on służyć?
Francuskie kino popularne mocno reaguje na wzbierające w społeczeństwie nastroje. Konflikt kultur i religii to od dłuższego czasu paliwo dla kolejnych kinowych hitów, tak jak w poprzednim filmie Chauverona, 'Za jakie grzechy dobry Boże'.
Jeden z największych francuskich hitów kasowych ostatnich lat opowiadał o zmaganiach rodziców, których córki kolejno poślubiają przedstawicieli odmiennych religii. W 'Czym chata...' reżyser skupia się na zderzeniu wartości - lewicowych z prawicowymi - i stylów życia - liberalnych francuskich bogaczy-posiadaczy z romskimi nomadami, przyzwyczajonymi, jakżeby inaczej, do szemranych kombinacji. Na pierwszy rzut oka jego film to strumień grubo ciosanych, w sporej części rasistowskich żartów, opartych na najbardziej niesprawiedliwych, powierzchownych przekonaniach na temat mniejszości etnicznych, które z radością powielają w swoich tekstach autorzy spod znaku Frondy. Ot, seria rynsztokowych gagów o pieczeniu szczurów, złodziejskiej naturze i światopoglądowym wstecznictwie.
Warto jednak zwrócić uwagę, że Chauveron równie bezlitośnie traktuje 'drugą stronę'. Państwo Fougerole pieniądze odziedziczyli, więc nie muszą parać się prawdziwą pracą. Najbardziej liczy się dla nich zimne Chablis, czekające w lodówce po wyczerpującym dniu, spędzonym na tworzeniu abstrakcyjnej rzeźby ze śmieci, a ideę dobroczynności realizują, usiłując ubrać biedne dzieci w swoje znoszone apaszki Hermes. Wszystko oczywiście zdalnie - bo z bliska bieda nie pachnie jak perfumy Annick Goutal.
Żywa kpina z burżuazyjnych dupków, którzy z hasłami o wolności, równości i braterstwie na ustach idą nie dalej niż do telewizyjnego studia. Ta równowaga daje twórcy 'rozgrzeszenie', nawet u mnie - tej 'wkurzającej' kuzynki, która zabrania przy świątecznym stole opowiadać niepoprawnych politycznie dowcipów. Z ksenofobicznej kanonady wulgarnych żartów z wąsem 'Czym chata...' przeobraża się w tkaną grubym splotem, ale efektywną satyrę, którą ogląda się ze sporą przyjemnością, nawet mimo dość nieudolnie i pospiesznie zawiązanego finału, który poziomem znacznie odstaje od sprawnie pędzącej reszty.
Awangarda 2, Helios, Multikino
mat. promocyjne, fragment plakatu
2 z 5
Mężczyzna imieniem Ove ****
Szwecja 2016 (En man som heter Ove). Reż. Hannes Holm. Aktorzy: Rolf Lassgard, Bahar Pars, Filip Berg, Ida Engvoll
Tragikomedia. Stary zrzęda odsłania ludzką twarz.
60-letni Ove jest wściekłym mizantropem i upierdliwym zrzędą, który codziennie obchodzi kondominium, w którym mieszka, strofując sąsiadów za nieprzestrzeganie zasad porządku. Gdy tego nie robi, odwiedza grób niedawno zmarłej, ukochanej żony Sonji, obiecując, że wkrótce do niej dołączy. Nie są to czcze słowa: Ove regularnie próbuje popełnić samobójstwo, ale zawsze coś mu przeszkodzi w przeniesieniu się na tamten świat. I oto pewnego dnia do sąsiedniego domu wprowadza się ciężarna uciekinierka z Iranu wraz z niezgułowatym mężem Szwedem i dwójką hałaśliwych dzieci.
'Mężczyzna...' jest mieszanką czarnej komedii, umoralniającej opowiastki o poszanowaniu odmienności oraz dramatyczno-sentymentalnej historii miłosnej. Skąd ta ostatnia? Otóż ilekroć Ove próbuje się zabić, zawsze, jak mawiał Zbigniew Cybulski, 'dostaje retrospekcji', z których wyłaniają się jego wcześniejsze losy: niełatwa młodość, poznanie Sonji, ich długi, szczęśliwy, choć obfitujący w dramatyczne zwroty związek. Te obszerne wyprawy w przeszłość bohatera nie tylko ocieplają jego wizerunek, ale i do pewnego stopnia tłumaczą, czemu stał się na starość takim nieznośnym marudą i zgorzknialcem.
Ale główną treścią filmu - i dla jego wymowy ważniejszą - jest powolny proces budowania więzi między powarkującym na wszystkich mizantropem a młodą Persjanką i jej rodziną - to ona właśnie wyzwala go z izolacji i odsłania głęboko ukryte serce. Jak na mój gust za bardzo jest to oczywiste i skrojone pod gotową, ociekającą polityczną poprawnością tezę, choć generalny wniosek - wspólnota oparta na tolerancji najlepszym lekarstwem na samotność - jest oczywiście słuszny. Reżyser nie zawsze też daje sobie radę z mnogością gatunkowych konwencji i niektóre potraktowane komediowo sceny wypadają niewiarygodnie i fałszywie. I choć w miłosnej historii Ovego i Sonji jest wiele wzruszających momentów, cały czas zachodziłem w głowę, co ta piękna, urocza i inteligentna kobieta widziała w tyczkowatym gamoniu, jakim był Ove w młodości.
Tym niemniej film jest ciekawy, ma epicki rozmach i obejmuje bogatą skalę emocji. Są miejsca, gdy rozbawi, są, zwłaszcza na koniec, gdy poruszy nawet skamieniałe recenzenckie serce. Jest też skądinąd dużym osiągnięciem aktorskim i reżyserskim, że facetowi, na którego na początku nie możemy patrzeć, zaczynamy potem współczuć i z nim sympatyzować. Jak również i to, że podnosić na duchu może film, którego bohater nieustannie popełnia samobójstwo.
Awangarda 2
Kadr ze zwiastuna/YouTube
3 z 5
Olli Maki: Najszczęśliwszy dzień jego życia *****
Finlandia/Szwecja/Niemcy 2016 (Hymyileva mies) Reż. Juho Kuosmanen Aktorzy: Jarkko Lahti, Ooona Airola, Eero Milonoff
O bokserze, który zakochał się w nieodpowiednim momencie.
Helsinki, 1962 rok. Olli jest pięściarzem stawiającym pierwsze kroki na zawodowym ringu, gdzie ma się zmierzyć o mistrzostwo świata z utytułowanym czempionem z USA. Nie może jednak się należycie skoncentrować na przygotowaniach, gdyż akurat w tym czasie zakochuje się w sympatycznej i ujmująco naturalnej Raiji.
Uczucie nie jest jedyną przeszkodą w dojściu do wysokiej formy. Olli, człowiek skromny i nieśmiały, bardzo źle znosi medialny hałas wokół swojej osoby. W przypadku zwycięstwa ma zostać 'bohaterem narodowym Finlandii', jak obiecuje jego promotor, a to dla niego też zbyt duży ciężar. Wydaje się również, że 'Piekarz z Kokkoli' nie jest w ogóle typem zwycięzcy: brakuje mu instynktu kilera, jest zbyt wrażliwy (w dosłownym sensie 'muchy nie skrzywdzi'), choć nie można wykluczyć, że to właśnie zakochanie się wpłynęło na złagodzenie jego natury. W każdym razie zamiast uczestniczyć w propagandowym cyrku urządzonym na jego cześć (sesje zdjęciowe, obiady ze sponsorami itd.), wolałby spędzać czas z ukochaną. Kocha ją zaś m.in. dlatego, że Raija nie widzi w nim potencjalnego czempiona, a zwykłego Ollego.
Ten fiński film o konflikcie między zawodowym sukcesem a szczęściem osobistym (i przyznający zwycięstwo drugiej z tych wartości) jest skromny, wyciszony i nieefektowny, zupełnie jak jego bohater. Jeśli ktoś oczekuje wielkich emocji, to nie tu. Najmniej zaś jest w nim emocji czysto sportowych - to trochę taki anty-Rocky - najważniejsza walka rozgrywa się poza ringiem. Ale jest w nim ciepło, naturalna, nie sztuczna słodycz, trochę melancholii i dużo dyskretnego poczucia humoru - zwłaszcza w satyrycznym ukazywaniu oprawy sportowego spektaklu. A więc już na początku lat sześćdziesiątych najważniejszy był PR?
Jak przystało na film rozgrywający się w tej odległej epoce, 'Olli Maki..' kręcony jest na czarno-białej taśmie 16 mm, w konwencji niemal dokumentalnej, dobrze tu dobranej, zważywszy, że historia oparta jest na autentycznych wydarzeniach. Jej przesłanie jest jednak ponadczasowe i daje się streścić w kilku słowach: All you need is love...
Awangarda 2
mat. promocyjne Kino Świat
4 z 5
Rock Dog. Pies ma głos! ***
USA, Chiny, 2016 (Rock Dog), reż. Ash Brannon. Dubbing: Kuba Molęda, Marcin Dorociński, Anna Dereszowska
Animacja dla dzieci o psiaku z głową w chmurach, który zamiast strzec owiec, woli zostać muzykiem.
'Rock Dog' przypomina rozciągniętą na potrzeby pełnego metrażu 'wizytówkę' niedoszłego uczestnika talent show z przeboju 'Sing'. Mastif tybetański imieniem Bono nie pali się do przejęcia po ojcu posady strażnika stada. Gdy odkryje rockandrollowe dźwięki, pójdzie za głosem serca i wyruszy z górskiej osady do miasta z nadzieją na zrobienie kariery. Jego poczynania śledzi mafia wilków, które ostrzą sobie zęby na owce.
Twórcy nie szczerzą się za bardzo do dorosłych - operują prostym humorem. Choć też nie za bardzo się wysilili. Dlatego filmowi brak głębi: w sensie rozwinięcia losów oraz charakteru postaci itd., jak i samej animacji. Chyba tylko kot Angus Szarpidrut, gwiazda przeżywająca męki przy pisaniu nowego przeboju, ma ślady rockowego pazura, ale sporo ginie w tłumaczeniu i dubbingu. Połączenie kultury Tybetu z brit-rockiem, wzięte z powieści graficznej Zhenga Juna, mogło przynieść tej historyjce o spełnianiu marzeń całkiem oryginalne brzmienie. Szkoda, że wywodzący się ze studia Pixar reżyser stawia na covery. Do obejrzenia, bez większego bólu, o ile nie będzie akurat ciekawszego seansu.
Helios, Multikino
mat. prom
5 z 5
Spider-Man: Homecoming ****
USA, 2017 (Spider-Man: Homecoming). Reż. Jon Watts. Aktorzy: Tom Holland, Michael Keaton, Robert Downey Jr., Jon Favreau
Spider-Man powraca z humorem i aspiracjami na miarę nastolatka, bez oglądania się na swoje poprzednie przygody na dużym ekranie. Tytuł nie kłamie: jesteśmy w domu!
Reżyser Jon Watts oszczędził nam powtórki. Pamiętając o komiksowych źródłach, podejmuje próbę odświeżenia postaci mocno wyeksploatowanej przez kino w ostatnich latach. Udaje mu się odnaleźć w niej dzieciaka, który potrzebuje czasu, by odkryć w sobie bohatera.
Peter Parker grany przez Toma Hollanda to błyskotliwy, choć nieśmiały chłopak z sąsiedztwa. Gdzieś między testem z hiszpańskiego a imprezą u koleżanki, na widok której jego serce zaczyna bić mocniej, wskakuje w kostium Człowieka-Pająka, by strzec porządku w dzielnicy. Nawet jeśli oznacza to. pomoc starszej pani w znalezieniu drogi. Chłopak chce udowodnić, że stać go na więcej, co w połączeniu z niepohamowanym entuzjazmem oznacza tarapaty. Spróbuje przeszkodzić w interesach handlarzowi bronią (z Michaela Keatona całkiem przyzwoity czarny bohater). W końcu kto by tam słuchał rad Tony'ego Starka i trzymał się z dala od kłopotów? To właśnie Stark zwerbował Spideya do starcia z Kapitanem Ameryką i staje się jego mentorem.
W konwencję superbohaterskiego kina wpisano tu z powodzeniem licealną komedię o dorastaniu, cały czas dbając, żeby trzymała się uniwersum Marvela. Watts traktuje Spider-Mana z odpowiednim luzem i poczuciem humoru, co zresztą jest zgodne z podejściem samego bohatera, także do własnych niepowodzeń, które z ironią komentuje. Parker dostaje do pomocy kumpla geeka: gdy tylko Ned pozna tajemnicę, zapragnie zostać jego 'gościem z fotela' (jak w filmach, gdzie analitycy przy komputerze są wsparciem dla agenta w terenie).
Zgrabnie zarysowano zmagania Parkera z codziennością nastolatka, a szkolni koledzy są więcej niż barwnym tłem. Także dlatego 'Spider-Man: Homecoming' ma sporo młodzieńczej energii. Odpowiednie tempo zyskuje nie dzięki scenom akcji, lecz humorowi. Nieważne nawet, że mimo niezłego poprowadzenia bohaterów ostatecznie film nieco rozczarowuje fabularnie. Ja takiego Spider-Mana nie bez wad i jego zabawne perypetie kupuję, seans dał mi sporo frajdy. Ciekaw jestem, jak ta postać zostanie rozwinięta w kolejnych częściach.
Wszystkie komentarze