Prezentowane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 21 kwietnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
MARCIN STĘPIEŃ
1 z 6
Bikini Blue ****
Polska, Wielka Brytania, 2017. Reż. Jarosław Marszewski. Aktorzy: Tomasz Kot, Lianne Harvey, Lee Ross
Love story z szaleństwem, powojenną sytuacją Polaków na Wyspach i przekleństwem podwójnego życia w tle.
Angielska pielęgniarka Dora zostawia synka u siostry, wyprowadza z garażu zakurzony motocykl i rusza na konfrontację z tajemnicami z przeszłości swojego męża Eryka. Po próbie samobójczej mężczyzna przebywa szpitalu psychiatrycznym dla byłych polskich żołnierzy. Jak wielu rodaków nie mógł wrócić do kraju przez sytuację polityczną. Jest rok 1953. Dora liczy, że miłość wyleczy wojenne traumy i pozwoli im wieść normalne życie, ale czy rzeczywiście jest gotowa poznać prawdę, a Eryk z tą prawdą się pogodzić?
Jarosław Marszewski sięga po nurtujący wątek nieprzepracowany jeszcze przez kino. "Bikini Blue" staje się opowieścią o wyobcowaniu wpisanym w los wygnańca. Eryk musi nie tylko odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale walkę prowadzi również wewnątrz, zmaga się z samym sobą będącym sumą bolesnych doświadczeń. Reżyser stara się oddać stan bohatera poprzez oprawę wizualną. Stylizacja obrazu w połączeniu z pracą kolorysty pomogły odrealnić ekranową rzeczywistość. Niektóre sceny wydają się rozgrywać w bajce lub we śnie, co koresponduje również z atmosferą tamtych czasów. Akcję kameralnej historii polsko-angielskiego małżeństwa, uszytej na miarę melodramatów ze starego kina, osadzono przecież w okresie zimnej wojny. Połączenie niepokoju z nostalgią tworzy specyficzny klimat.
Grający w obcym języku Tomasz Kot zdaje się czuć niepokoje bohatera, a jego nieperfekcyjny angielski dodaje postaci wiarygodności. Gorzej wypada partnerująca mu debiutantka Lianne Harvey, której rola jest tu szczególnie znacząca. Relacja pomiędzy Erykiem a Dorą nie osiąga dramaturgii, jaką powinna. Dlatego "Bikini Blue" to film nie do końca spełniony, choć niewątpliwie intrygująco pomyślany i wart uwagi.
Awangarda 2, Helios, Multikino
mat. promocyjne
2 z 6
Dzieciak rządzi ***
USA, 2017 (The Baby Boss). Reż. Tom McGrath. Dubbing: Krzysztof Banaszyk, Antoni Scardina, Wojciech Paszkowski
Animacja autora "Madagaskaru" próbuje pogodzić potrzeby widzów w różnym wieku. To skrzyżowanie korpofarsy z opowiastką o oswajaniu się z rewolucją, jaką jest pojawienie się rodzeństwa.
Wredny młodszy brat siedmioletniego Tima z łatwością owinął sobie rodziców wokół palca. W dodatku nie jest zwykłym niemowlakiem, przyjechał taksówką, chodzi w garniaku i pod krawatem, nie rozstaje się z teczką. Coś tu śmierdzi. wcale nie chodzi o pełną pieluchę.
Gdy Tim zawalczy o utraconą pozycję, odkryje, że ma do czynienia z przedstawicielem Korporacji Bobas próbującym powstrzymać spisek. Wyjaśnienie celu jego misji wraz z mitologią tego pokrętnego świata wydaje się zbyt skomplikowane jak na familijną animację. Na pocieszenie młodzi widzowie dostają proste, slapstickowe gagi, kino akcji na miarę przedszkolaków wzbogacone o barwne wyprawy do wyobraźni Tima. Twórcy liczą, że w ten sposób zajmą dzieci, by móc powdzięczyć się do rodziców. Jednak popkulturowe odniesienia inwencją nie grzeszą, żarty są raczej na jedno kopyto, choć nie ukrywam: zdarzyło mi się zaśmiać. Kontekst chwilami ginie w dubbingu, bo odnosi się do Aleca Baldwina, który w oryginale użyczył głosu dzieciakowi.
Całość luźno oparta na książce Marli Frazee układa się w metaforę rodzinnych relacji, pochwałę braterskiej więzi podszytą krytyką kapitalizmu. Dotyka kwestii władzy, jaką nowo narodzone dziecko ma nad rodzicami, pokazuje konsekwencje planowania dzieciom kariery, zanim jeszcze wyrosną ze smoczka. Niby wszystko się zgadza, przesłanie brzmi zacnie, lecz przecież można było o tym opowiedzieć zabawniej i nie tak dosłownie.
Sao Paulo, rok 1984. Estela ma 17 lat. Szaleją w niej nastoletnie hormony, planuje szaloną wizytę u mieszkającego w Kalifornii wujka. Jednak ten niespodziewanie wraca do domu, wychudzony i tajemniczy... Pełen ciepła i polotu dramat o nastoletnich - ale nie błahych - rozterkach.
Nastoletniość w gorącej, zmysłowej i targanej politycznymi napięciami Brazylii. Estelę, subtelną outsiderkę, poznajemy, gdy wkracza w nowy, kuszący świat cielesnych uciech i pierwszych miłości. Jej Sao Paulo wibruje dźwiękami The Cure i Joy Division, pogaduchami z dwiema postrzelonymi kumpelkami i coraz mniej niewinnymi spojrzeniami wymienianymi z pożądanym przez większość koleżanek chłopakiem. Ideałem Esteli jest jej wujek, Carlos, dziennikarz muzyczny, obcującym ze sławami i całkowite przeciwieństwem surowego i nie-cool ojca. Gdy niespodziewanie wróci i zamieszka w jej rodzinnym domu, dziewczyna odkryje, że każdy ideał zbudowany jest z miliona tajemnic i pęknięć.
"Kalifornia" pokazuje, że można nakręcić film lekki, dowcipny i tętniący młodzieńczym duchem, ale nie powierzchowny. Pomiędzy niewinnymi uśmiechami, przymiarkami mikroskopijnego bikini i pierwszymi erotycznymi zwarciami Person znajduje miejsce na rzeczy najważniejsze. Empatycznie nakreśla różnorodny i dogłębny portret nastoletnich marzeń, frustracji i potknięć. W sprawnie wszytych w filmową tkankę dialogach i ujęciach czujnie przygląda się krajobrazowi społeczno-politycznemu kraju, różnicom międzypokoleniowym i międzyklasowym. W nienachalny sposób podsuwa trafne spostrzeżenia i diagnozy. Czyni to także poprzez idealny dla takiego tematu wizualny język, klimatyczny, frywolny, ale podszyty dozą nostalgii.
Porywa fantastyczna ścieżka dźwiękowa, genialnie przywołująca nie tylko bogactwo i innowacyjność sceny muzycznej tamtych lat, ale przypominająca też - doskonale Polakom znane - tęsknoty za Zachodem zaszyte właśnie w dźwiękach. Rzadki przypadek świetnie zagranego kina, które opowiada o budzącej się seksualności wprost, bez pruderii, sentymentalizmu i niezręczności. Zachwyca lekkością, nie gubiąc jednocześnie swojego ciężaru.
Dramat małżeński. Tegoroczny, najzupełniej słuszny Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
Emad, nauczyciel, i jego żona Rana, występujący wspólnie w amatorskim teatrze, przeprowadzają się do mieszkania wynajmowanego przedtem przez prostytutkę. Pewnego wieczoru, gdy Rana jest sama, w mieszkaniu zjawia się jej dawny klient.
Nie widzimy ani jego, ani tego, co dzieje się później - podobnie jak upadku służącej ze schodów, kluczowej sceny w innym filmie Farhadiego "Rozstanie" - ale nie mamy wątpliwości, że doszło tu do brutalnego aktu seksualnej przemocy. To, co następuje później, jest jednak jeszcze bardziej szokujące i ujawniające przepaścistą różnicę między krajami Zachodu a państwami islamskimi. W "normalnym" filmie amerykańskim czy francuskim Emad i Rana poszliby na policję, która aresztowałaby sprawcę następnego dnia (na miejscu zostawił przedmioty ułatwiające jego identyfikację). Ala Rana nie chce: wie, jak wyglądałoby przesłuchanie, i że to raczej ona musiałaby udowodnić swoją niewinność. Oczywiście, także i w Polsce kobiety mają z podobnych powodów opory przed zgłaszaniem gwałtu na policję, taką sytuację jak w "Kliencie" trudno sobie jednak wyobrazić.
Film opowiada o konsekwencjach traumatycznego doświadczenia Rany - dla niej samej, dla Emada, i przede wszystkim dla ich wzajemnych relacji. I nietrudno zgadnąć, że będą one destrukcyjne. Tak jak budynek, z którego musieli się na początku filmu wyprowadzić, ich małżeństwo okazuje się kruchą konstrukcją. Napięcia powstają głównie wokół kwestii: co dalej? Rana nie potrafi się otrząsnąć z traumy, ale wierzy, że to minie, chce patrzeć w przyszłość. Emad zaś pragnie zemsty, chce dopaść sprawcę jej nieszczęścia - i, co może ważniejsze, jego własnej "hańby". Czuje, że nie potrafiąc ochronić Rany, zawiódł jako mężczyzna. I to, co w "Kliencie" najciekawsze, to właśnie dwuznaczność jego motywacji - mniej tu współczucia dla cierpień Rany, a więcej urażonej męskiej dumy.
Jestem fanem Farhadiego. Z dwóch powodów. Po pierwsze, za to, że potrafi być osobisty i polityczny jednocześnie. Często umieszcza akcję swoich filmów wewnątrz rodziny, gdzie emocje są mocne i intensywne, a zarazem dyskretnie wskazuje na to, co dzieje się na zewnątrz. Czy można powiedzieć dobitniej o sytuacji kobiety w patriarchalnym społeczeństwie niż poprzez relacje z k o c h a j ą c y m ją mężczyzną? Po drugie, w jego filmach jest często element sensacji, który zapewnia im fabularną atrakcyjność, jak również stanowi punkt wyjścia do głębokich rozważań etycznych - to filozofujące kryminały, nasze współczesne "Zbrodnie i kary".
"Klient" jest po "Rozstaniu" jego najwybitniejszym filmem. W pierwszej części zdarzają się przestoje - efekt zbyt pedantycznego stylu opowiadania - ale końcowe pół godziny jest już dramaturgicznym arcydziełem. Takiego dręczącego napięcia nie pamiętam z najlepszych thrillerów.
Awangarda 2
materiały prasowe
5 z 6
Mały Jakub ***
Polska, 2016. Reż. Mariusz Bieliński. Aktorzy: Mirosław Baka, Eryk Lubos, Jan Sączek, Henryk Talar, Dorota Kolak, Radosław Pazura.
Dramat psychologiczny z poetyckim zacięciem. Spotkanie z małym Jakubem (Jan Sączek) stanie się dla Jakuba dorosłego (Mirosław Baka) pretekstem do trudnej podróży w mroczne zakamarki własnego dzieciństwa.
Kto spał w moim łóżeczku, kto pił z mojego kubeczka? Jakub jest przekonany, że gdy wychodzi do pracy, w jego mieszkaniu buszuje intruz. Udaje mu się przyłapać na gorącym uczynku młodego chłopca. Czy to spotkanie rzeczywiste, czy wyimaginowane? Nie wiadomo, ale autor, Mariusz Bieliński, wyraźnie sugeruje, że to konfrontacja z własnym Ja z czasów, o których bohater musiał zapomnieć, by żyć. Powrót do dzieciństwa, choć konieczny, okazuje się niezwykle trudny. Oznacza ponowną konfrontację ze śmiercią ukochanej babci (Kolak), egzystencją u boku okrutnego ojca sadysty (Lubos), wreszcie pobytem w domu dziecka. Bieliński szuka odpowiedzi na zadawane od zarania dziejów pytanie: Czy można uniezależnić się od własnego genomu, odrzucić krew? Na ile to, co za mną, kształtuje to, kim jestem? Czy dorosły człowiek potrafi uciszyć kwilący w sobie głos małego, skrzywdzonego dziecka?
"Mały Jakub" to ambitna próba zmierzenia się z ambitnym i ważnym tematem - niestety nie do końca udana. Powstał film nasuwający nieodparte skojarzenia z twórczością Jana Jakuba Kolskiego, ale wyzbyty magii jego starszych dzieł. Nastawiona na psychologiczne zniuansowanie produkcja wpada w pułapki przewidywalności. Choć materiału ma pod dostatkiem, brak jej jakiegoś wstrząsającego punktu kulminacyjnego, porażającej sceny. Nie wnosi oczekiwanej świeżości. To propozycja dla widzów tradycjonalistów, którzy lubią kameralne, nieco staromodne, tak koncepcyjnie, jak i realizacyjnie, kino.
Awangarda 2
Materiały prasowe
6 z 6
Szybcy i wściekli 8 ****
USA, 2016 (The Fate of the Furious). Reż. F. Gary Gray. Aktorzy: Vin Diesel, Jason Statham, Dwayne Johnson, Charlize Theron
Vin Diesel powraca za kierownicę serii, której znakiem rozpoznawczym stały się warczące silniki, pisk opon i buzujący testosteron. Z początku maszyna nie chce zapalić, ale kiedy ruszy, lepiej zapiąć pasy.
Pal licho zawrotną prędkość: to po prostu świetna zabawa!
Zastanawialiście się pewnie, co twórcy mogli jeszcze wymyślić, żeby nam się nie nudziło. W ósmym filmie, nakręconym już bez tragicznie zmarłego Paula Walkera, paliwa nie zabrakło głównie dzięki mieszance akcji z humorem. Dwayne Johnson próbuje wyrównać rachunki z Jasonem Stathamem (panowie wygrażają sobie m.in. zamknięci w sąsiednich celach). Tyrese Gibson nie może uwierzyć, że znalazł się poza pierwszą dziesiątką najgroźniejszych przestępców. Tajniak Kurt Russell nie oszczędza młodego agenta, a niezawodna Helen Mirren daje popis w kluczowym epizodzie. Zgoda, nie brakuje czerstwych żartów, ale przeważają smakowite teksty, nie brak luzu i autoironii.
Nikt zresztą nie ukrywa, że kręci kino czysto rozrywkowe z B-klasowym rodowodem, a fabuła nie musi być specjalnie oryginalna ani logiczna. Oto przebiegła cyberterrorystka Cipher (Charlize Theron) sprowadza Doma (Vin Diesel) na złą drogę. Bohater łamie reguły gry, a jego ekipa próbuje zrozumieć, dlaczego zdradził. Potrzeba będzie sojuszu pomiędzy przyjaciółmi i wrogami bohatera, żeby ten duet powstrzymać.
Przed nami dwugodzinna wyprawa. Zaczynamy w Hawanie: rozgrywający się tam wyścig nawiązuje do korzeni serii, od których "Szybcy i wściekli" coraz bardziej odchodzą w klimaty bliższe przygodom 007 czy "Niezniszczalnym". Potem popędzimy ulicami Nowego Jorku aż po skute lodem morze Barentsa. Jeśli wydawało się wam, że widzieliście już wszystko - w końcu przez ostatnich szesnaście lat oglądaliśmy pościgi w najróżniejszych odsłonach i sceneriach, byliście w błędzie. Zrozumiecie to, gdy inteligentne auta na polecenie hakera utworzą na Manhattanie sznur wyglądający równie spektakularnie co fala wygłodniałych zombie. Czego tu nie ma: deszcz samochodów, nuklearne zagrożenie, wreszcie przebojowa sekwencja walki z użyciem. fotelika dziecięcego ze słodkim pasażerem.
Gdy można się było obawiać, że "Szybkim i wściekłym" przyjdzie zjadać własny zderzak, zrealizowana z rozmachem i przymrużeniem oka "ósemka" to naprawdę miłe zaskoczenie.
Wszystkie komentarze