Filmy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 10 marca. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
reż. Stuart Hazeldine, prod. Netter Productions, Summit Entertainment
1 z 7
Chata **
USA 2016 (The Shack) Reż. Stuart Hazeldine Aktorzy: Sam Worthington, Octavia Spencer, Avraham Aviv Alush, Radha Mitchell
Kiczowate kino chrześcijańskie. Zrozpaczony po śmierci dziecka ojciec spotyka się z Bogiem i odzyskuje spokój duszy.
Córeczka Macka zostaje uprowadzona i zamordowana podczas rodzinnego wypadu za miasto. Mack jest zrozpaczony, przeżywa kryzys wiary, izoluje się od ludzi. Pewnego dnia otrzymuje tajemniczy list zapraszający go do odludnej chaty, gdzie dziewczynka przypuszczalnie została zabita. Jedzie tam i nieopodal tego przeklętego miejsca znajduje tonący w pięknym ogrodzie dom (choć wokół zima) zamieszkały przez nietypową Trójcę Świętą: Boga w postaci sympatycznej Murzynki w średnim wieku, Jezusa oraz urodziwej Azjatki jako Ducha Świętego.
To, co następuje potem, przypomina psychoterapeutyczny weekend w przytulnym chrześcijańskim pensjonacie. Mack odbywa serię długich rozmów z trójką duchowych opiekunów, którzy próbują przywrócić mu zachwianą wiarę w Boga, uwolnić go od poczucia winy, nakłonić do wybaczenia itd. W trakcie tych konwersacji, przypominających mi zajęcia z katechezy, na które chodziłem w podstawówce, Mack zadaje niekiedy trudne pytania, ale odpowiedzi otrzymuje łatwe, proste i przyjemne - ot, wystarczy głęboko uwierzyć, a cierpienie minie jak ręką odjął. Być może w bestsellerowej powieści Paula Younga, gdzie z natury rzeczy więcej miejsca zostawione jest wyobraźni czytelnika, wyglądało to lepiej, ale w jej filmowej adaptacji wszystko, co jest metaforą, zostaje nieznośnie udosłownione (Mack spaceruje po jeziorze za rękę z Jezusem) i strywializowane - nie jest to żadna "strawa duchowa" tylko mdła, przesłodzona papka. Są tu też zadziwiające niespójności: Mack w dzieciństwie popełnił grzech ojcobójstwa, do czego próżno szukać potem odniesień, a narratorem całej opowieści jest jego sąsiad, tak wszechwiedzący jakby był kolejnym Bogiem. Rzecz tylko dla miłośników kina chrześcijańskiego - jeśli nie odstraszy ich niekonwencjonalny i "progresywny" obraz Trójcy Świętej oraz "newage'owe" konotacje.
Awangarda 2, Helios, Multikino
MATERIALY PRASOWE
2 z 7
Kong: Wyspa Czaszki *****
USA, Wietnam, 2017 (Kong: Skull Island). Reż. Jordan Vogt-Roberts. Aktorzy: Tom Hiddleston, Samuel L. Jackson, Brie Larson, John C. Reilly
Powrót King Konga przypomina połączenie "Czasu Apokalipsy" z "Parkiem Jurajskim" - z rozmachem dopisuje genezę popkulturowej legendy. Sceneria, którą dało się rozpoznać już w zwiastunach i na stylowych plakatach, nie jest przypadkowa.
Akcja filmu "Kong: Wyspa Czaszki" rozgrywa się w 1973 roku, kiedy wojna w Wietnamie ma się ku końcowi, a prezydent Nixon zapowiada wycofanie amerykańskich wojsk. Piloci z eskadry śmigłowców pod dowództwem ppłk. Packarda zamiast wracać do kraju jak reszta żołnierzy, dostają jeszcze ostatnią misję: mają chronić grupę naukowców podczas tajemniczej ekspedycji. Nieświadomi, co ich czeka, ruszają w ścianę burzowych chmur odgradzającą drogę na niezbadaną dotąd wyspę. Formacja helikopterów nadlatuje jak w słynnej scenie z "Czasu Apokalipsy" - tylko zamiast "Cwału Walkirii" z głośnika leci "Paranoid" Black Sabbath. Humory dopisują, dziewicza przyroda zachwyca, jednak powitanie nie będzie serdeczne. Swoim zachowaniem intruzi rozwścieczyli tytułowego Konga.
Reżyser Jordan Vogt-Roberts wraz ze scenarzystami wykorzystuje polityczny kontekst burzliwych lat 70., by połączyć wojenną opowieść z formułą monster movies. Ujęcie klasycznej postaci człekokształtnego potwora nawiązuje klimatem i estetyką do filmów o Wietnamie. Wyspa okazuje się równie piękna, co zdradliwa. Mimo że wśród drzew nie czai się partyzantka Wietkongu, łatwo wpaść w pułapkę. Zdziesiątkowani i rozsiani po terytorium wroga bohaterowie walczą o przetrwanie, odkrywając kolejne "atrakcje" tego koszmarnego parku rozrywki. Bo Kong to niejedyny problem. Dostajemy kilka iście epickich starć przy dźwiękach rock'n'rolla i serii z karabinów maszynowych. Czuć też zapach napalmu.
Spece od efektów odwalili kawał roboty. Kong rzeczywiście zasługuje na miano króla, robi wrażenie, kradnie show aktorom.
Jedyny poważniejszy zarzut - oprócz nierównego scenariusza, to brak rozwinięcia postaci granych przez Toma Hiddlestona (były agent SAS) i Brie Larson (reporterka wojenna). Więcej do pokazania ma stara gwardia. Samuel L. Jackson przekonuje jako dowódca zaślepiony pragnieniem pomszczenia swoich chłopców, przez co nie rozumie znaczenia Konga dla równowagi (nie tylko) na wyspie. John Goodman rzuca kilka zgrabnych one-linerów, przewodząc wyprawie do jądra ciemności, którą wyprosił w Waszyngtonie, a John C. Reilly bawi się rolą ekscentrycznego rozbitka. Humor zawarty w dialogach miesza się z grozą walki.
Można doszukiwać się w filmie przesłania o ludzkiej arogancji i niszczycielskiej sile, jaka tkwi w naszej naturze. Można reanimację "King Konga" traktować wyłącznie w kategoriach czystej rozrywki - i nie zawiedziemy się tak skrojonym widowiskiem. Jeśli wam się spodoba, poczekajcie do sceny po napisach.
Helios, Multikino
GUTEK FILM
3 z 7
Mr Gaga *****
Holandia, Niemcy, Szwecja, Izrael 2015. Reż. Tomer Heymann. Aktorzy: Ohad Naharin, Tzofia Naharin, Mari Kajiwara, Natalie Portman.
Dokument o izraelskim choreografie Ohadzie Naharinie, twórcy języka ruchu GaGa. Burzliwa biografia charyzmatycznego egotyka nie tylko dla miłośników tańca.
Ten film powstawał osiem lat. Po premierze obwołano go najlepszym tanecznym dokumentem od czasu "Piny" Wima Wendersa. Jest jeszcze lepiej: obraz Tomera Heymanna ("Paper Dolls" (2006), "I Shot My Love" (2010)) to wręcz stopień wyżej w hierarchii kinowej doskonałości. Na pierwszy rzut oka klasyczna filmowa biografia szybko okazuje się czymś znacznie mniej oczywistym. Urodzony w położonym między Nazaretem a Afulą kibucu Mizra Naharin, dziś dyrektor legendarnej Batsheva Dance Company, to bohater dosłownie stworzony na ekran. Jeden z największych współczesnych tancerzy zaczął profesjonalnie tańczyć dopiero po służbie wojskowej, już jako dorosły. Szybko stał się branżową sensacją na światową skalę. Pracował z Mauricem Bejartem i Martą Graham, występował na największych scenach. Być może ciekawsze niż jego dorobek taneczny są dokonania na polu choreografii. W układach Naharina zawarta jest cała dramaturgia jego burzliwego życia, wszystkie wątpliwości, podsycane próżnością lub lękiem mity i pragnienia. Własną niepewność ukrył w konwulsyjnych, niespodziewanych ruchach ciał tancerzy.
Film Heymanna to spojrzenie pełne uznania, ciekawości. Reżyser - sam wielki miłośnik i znawca twórczości Naharina - przyswaja i adaptuje na potrzeby filmu choreograficzny język mistrza, dzięki czemu zyskuje niezwykłą siłę rażenia. Udaje mu się dokonać najtrudniejszego: w ruchomych kadrach uchwycić ulotne piękno i filozofię tańca współczesnego. Odpowiednio zmontowane fragmenty charakterystycznych choreografii tkają emocjonalną ramę dla opowieści o kolejnych zderzeniach wielkiego ego i bezdyskusyjnego geniuszu z boleśnie nieteatralnym życiem. Nieznane materiały z prób, spektakularne sekwencje sceniczne, wyimki wielogodzinnych rozmów, momenty zdjęcia maski - a do tego muzyka i ruch wibrujące w duszy. Słowa klucze "Mr gaga" to marzenia, wytrwałość, strata i odrodzenie. Dyskretnie, z tylnego siedzenia, widz obserwuje, jak Naharin wznosi się na wyżyny, upada, po czym odradza się jak Feniks, nieustraszony, wciąż nieco antypatyczny, ale jednakowo uwodzicielski. Bezczelnie pewny siebie, bezkompromisowy w swojej wizji. "Mr gaga" to sto procent najwyższej próby sztuki i życiowej prawdy, zero kiczu. Zafascynuje także tych, którzy z tańcem nie mają nic wspólnego.
Awangarda 2
mat. promocyjne
4 z 7
Munio: Strażnik Księżyca
Francja, 2014 (Mune, le gardien de la lune). Reż. Alexandre Heboyan, Benoit Philippon. Dubbing: Mikołaj Roznerski, Olga Kalicka, Jędrzej Hycnar
Animacja "Munio: Strażnik Księżyca" wpisuje się w przesłanie, jakie bajki dla dzieci niosą od lat: żeby zostać bohaterem, czasem wystarczy po prostu. uwierzyć w siebie.
Oczywiście, łatwiej to osiągnąć, kiedy można liczyć na wsparcie przyjaciół. Przekona się o tym wkrótce niebieski faun imieniem Munio. To właśnie ten mały rozrabiaka zostaje wybrany Strażnikiem Księżyca. Wybór zaskoczy go chyba nawet bardziej niż pozostałych mieszkańców magicznej krainy. Nie tylko dlatego, że na tle herosa, który ma pełnić pieczę nad Słońcem, prezentuje się dość skromnie. Ale przecież sam nie był w ogóle brany pod uwagę.
Zaskoczony całą sytuacją Munio jest święcie przekonany, że nie podoła zadaniu. Zaszczytne stanowisko wymaga przecież nie lada odpowiedzialności. W tym przekonaniu potwierdzają go zresztą wszyscy dookoła, także rodzina. Zaś pierwsze niepowodzenia na posterunku niszczą u sympatycznego fauna i tak wątłą pewność siebie. Jednak gdy w wyniku intrygi złych mocy Słońce zostaje skradzione, a Księżyc niknie w oczach, niepozorny bohater decyduje się wyruszyć w podróż wraz z duetem nowych towarzyszy. Spróbuje przezwyciężyć swoje słabości, wykaże się sprytem, niemałą odwagą i wielkim sercem. Choć potknie się po drodze nieraz.
Dlatego młodzi widzowie z pewnością polubią Munia. Jest ciekawy świata, ma swoje zdanie. Udowadnia, że warto próbować, nawet jeśli wydaje się, że coś nas przerasta. Inspirująca historia rozgrywa się w barwnym i różnorodnym świecie, przywodzącym na myśl prace surrealistów. Wystarczy powiedzieć, że Słońce i Księżyc są ciągnięte po orbicie przez potężne świątynie w kształcie zwierzęcych figur.
Mieliśmy już dwóch takich, co księżyc ukradli, pora na Munia z misją ratunkową.
Helios, Multikino
WOJCIECH MARCZAK
5 z 7
Wyklęty **
Polska, 2017. Reż. Konrad Łęcki. Aktorzy: Wojciech Niemczyk, Marcin Kwaśny, Janusz Chabior
Drugie w ostatnim czasie podejście do tematu "żołnierzy wyklętych". Widać postęp, ale do spełnienia długa droga, daleka.
W warstwie fabuły, choć zdecydowanie bardziej klarowny od "Historii Roja", "Wyklęty" pozostaje impresją o losach zbrojnego podziemia walczącego z władzą ludową. Brakuje jeszcze dobrego scenariusza, pojawiają się niedorzeczności czy niepotrzebna współczesna klamra. Sprawdza się za to Wojciech Niemczyk, który nadaje tragiczny rys tytułowej postaci, coraz bardziej świadomej swojego beznadziejnego położenia. Wie, że złożenie broni i skorzystanie z amnestii jest równoznacznie z cierpieniem w ubeckiej katowni, ale powoli przestaje wierzyć w sens dalszej walki. Bo ile można się ukrywać w imię ideałów, narażając przy tym bliskich? A towarzyszy broni ubywa.
Scenariusz zainspirowała postać Józefa Franczaka ps. "Lalek", lecz główny bohater wydaje się zlepkiem różnych życiorysów. Debiutujący za kamerą Konrad Łęcki stara się w miarę uczciwie oddać dylematy wpisane w powojenną zawieruchę. Nie mówi co prawda o zbrodniach, ale i nie patrzy na bohaterów, jakby byli pomnikami ze spiżu. Walorem "Wyklętego" są z pewnością scenerie i zdjęcia, gorzej z montażem - przydałoby się zlikwidować dłużyzny, nieporadność w przypadku niektórych sklejek (np. przejścia do scen bitewnych) może rozbawić. Nad aktorami Łęcki jeszcze nie do końca panuje, zresztą rzuca im kłody pod nogi w postaci koszmarnych dialogów z patriotycznej czytanki. Niezbyt subtelny jest też w portretowaniu "czerwonej hołoty". Postaci ubeków narysowano grubą kreską (Janusz Chabior jako groteskowo wulgarny minister bezpieczeństwa publicznego). Takie ujęcie pasowałoby do konwencji przyjmowanej przez Quentina Tarantino, ale w "Wyklętym" - który wyraźnie próbuje posługiwać się bardziej poetyckim językiem filmowym, po prostu razi.
Helios
You Tube (kadr ze zwiastuna)
6 z 7
Zło we mnie ***
Kanada/USA 2015 (February/The blackcoat's daughter). Reż. Oz Perkins Aktorzy: Emma Roberts, Lucy Boynton, Kiernan Shipka
Horror z psychologicznymi aspiracjami.
Który raczej nie nadaje się do pokazywania mainstreamowej widowni, gdyż jego fabuła jest meandryczna i niejasna, tempo bardzo powolne, a elementy gore nieliczne i późno się pojawiające. Docenią go natomiast miłośnicy horrorów "klimatycznych", z niepokojącą atmosferą, budowaną zacienionymi zdjęciami, tajemniczymi dźwiękami i złowieszczą muzyką. Dla jednych będzie nudny i pretensjonalny, dla drugich - artystycznie interesujący.
"Zło..." rozgrywa się głównie w internacie katolickiej szkoły dla dziewcząt - miejsca, które już w wielu filmach upodobał sobie szatan - w czasie przerwy międzysemestralnej, a więc niemal pustym, z mroźną zimą na zewnątrz, długimi korytarzami i ciemnymi pomieszczeniami. Zostały w nim tylko dwie uczennice: Kat, której rodzice nie przyjechali, gdyż, jak przeczuwa, właśnie zginęli w wypadku oraz Rose, która z pewnych osobistych przyczyn celowo przyjazd rodziców przesunęła. Jest tu jeszcze trzecia kobieca bohaterka, o niejednoznacznym statusie, uciekinierka ze szpitala psychiatrycznego, która autostopem zmierza w stronę szkoły.
Związek między nią a dwoma uczennicami jest przez długi czas niejasny, a jego wyjaśnienie też jest średnio satysfakcjonujące, możliwe do utrzymania przy pewnym wątpliwym założeniu. Debiutujący reżyser nie dba szczególnie o klarowność opowieści, wybiegając wprzód i cofając się oraz zmieniając punkty widzenia, co bardziej niecierpliwych widzów może irytować ("O co tu, do diabła, chodzi?"). I choć puzzle się w końcu składa, wcale nie jest łatwo powiedzieć, o czym jest film: o opętaniu przez diabła, któremu ulega niewinnie wyglądająca dziewczynka? Czy też o rozpaczy z powodu straty rodziców, która wywołuje wybuch wściekłości i agresji?
Multikino
YouTube (kadr ze zwiastuna)
7 z 7
Zwariować ze szczęścia *****
Włochy/Francja 2016 (La pazza gioia) Reż. Paolo Virzi Aktorzy: Valerie Bruni Tedeschi, Micaela Ramazotti
Komediodramat o dwóch kobietach, które uciekają z kliniki psychiatrycznej.
Są zupełnie różne od siebie. Ekstrawertyczna i gadatliwa Beatrice (fantastyczna Tedeschi) nieustannie opowiada o swoim arystokratycznym pochodzeniu i zażyłością z możnymi tego świata. Mitomanka? Fantastka? - o tym się jeszcze przekonamy, z pewnością jednak jest w niej wyniosłość i władczość typowa dla osób społecznie uprzywilejowanych. Donatella (też bardzo dobra Ramazotti) jest chorobliwie chuda, przygnębiona, zamknięta w sobie i milcząca: ciągnie się za nią jak cień jakaś mroczna historia. Pewnego dnia obie kobiety, korzystając z przypadkowej okazji, uciekają z kliniki.
"Zwariować ze szczęścia" stroni od schematów i w przeciwieństwie do większości "ucieczkowych" filmów kwestia "czy zostają złapane?", choć mająca oczywiście swoje znaczenie, nie jest najważniejsza (podobnie też klinika, z której dały nogę, nie jest ponurym szpitalem z sadystycznym personelem - mieści się w pięknie położonej willi, a jej pracownicy są troskliwi i rozumiejący). Istotniejsze jest, w jaki sposób te dwie skrajnie różne kobiety zbliżą się do siebie i zaprzyjaźnią - a nie jest to proces łatwy i bezbolesny. Ich wspólna włóczęga po Toskanii, w trakcie której odwiedzają swoich najbliższych (często tylko z nazwy), wycinają ryzykowne numery, cieszą się życiem i nagle odzyskaną swobodą, jest zarazem podróżą w ich przeszłość - jej stopniowe odsłanianie i ujawnianie przyczyn, dla których znalazły się w psychiatryku, jest nie mniej interesujące niż same perypetie, jakie im się po drodze przydarzają.
Spiritus movens filmu stanowi Beatrice. Jej entuzjazm - cóż, że chorobliwy - daje mu energię, jej zuchwałość i tupet - zapewnia dostatek przygód, jej spontaniczność i specyficzna umiejętność "życia chwilą" - gwarantuje nieprzewidywalność fabuły. Bardzo pięknie zestrojona i wolna od zgrzytów jest też tonacja filmu: "Zwariować ze szczęścia" jest właściwie komedią, są sceny bardzo zabawne, nastrój jest raczej pogodny, a przecież wszystko to ufundowane jest na nieszczęściu, cierpieniu, rodzinnych tragediach. W miarę rozwoju wydarzeń i konkretyzowania się celu wędrówki naszych bohaterek film robi się coraz lepszy, a zakończenie jest pomysłowe i szczerze wzruszające. Świetny scenariusz, pewna ręka reżysera, pierwszorzędne aktorstwo, bardzo dobre kino.
Wszystkie komentarze