Filmy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 27 stycznia grudnia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
1 z 6
Kłamstwo ****
USA, Wielka Brytania 2016 (Denial). Reż. Mick Jackson. Aktorzy: Rachel Weisz, Timothy Spall, Tom Wilkinson, Andrew Scott, Caren Pistorius.
Intelektualnie gęste i dające do myślenia kino ubrane w kostium klasycznego dramatu. Rachel Weisz imponuje jako badaczka Holokaustu Deborah Lipstadt, Timothy Spall wzbudza ciarki jako odrażający negacjonista Shoah David Irving. Oparte na faktach.
W 1996 roku Irving oskarżył Lipstadt o zniesławienie. Powód? Historyczka opisała jego działania w swojej uznanej książce "Denying the Holocaust". Moralnie śliski krasomówca jako jedyny spośród otwarcie kwestionujących Holokaust autorów przez lata był traktowany przeważnie serio, jako autor ledwie "kontrowersyjny". Autorka zagroziła tej pozycji, ujawniając jego związki z grupami neonazistowskimi, rażący antysemityzm i liczne kłamstwa w publikacjach "badawczych".
Jednak zgodnie z brytyjskim prawem w przypadku takiego pozwu to nie pozywający musi udowodnić własną niewinność, a... oskarżona dowieść, że negowane przez Irvinga wydarzenia miały miejsce. Proces David Irving vs. Penguin Books i Deborah Lipstadt stał się inspiracją dla książki "History on Trial: My Day in Court with a Holocaust Denier". W opartym na niej "Kłamstwie" widzowie obserwują walkę Lipstadt o - wydawałoby się - najoczywistszą z prawd i wciągające psychologiczne starcie dwójki wyjątkowo mocnych osobowości.
Zarówno nagrodzona Oscarem Weisz, jak i zdobywca canneńskiej Złotej Palmy Spall stanęli na wysokości zadania, tworząc wielowymiarowe postaci z wykrojów, które łatwo byłoby psychologicznie spłaszczyć. Dzięki nim ani filmowy Irving, ani Lipstadt nie są ilustracjami tez, a sądowe potyczki tej dwójki dosłownie iskrzą.
Intryguje przewrotność logiki stojącej za pozwem, fascynuje przeglądanie materiałów archiwalnych, analiza argumentów i retoryki obu stron. Z zaciekawieniem obserwujemy rozwój wydarzeń, mimo że od początku znamy finał. Emocje nie stygną, choć wiadomo, po czyjej jesteśmy stronie.
Realizowane także w Polsce "Kłamstwo" to sądowy dramat w starym dobrym stylu, ale z nowym smaczkiem. Wymaga od widza nie tylko emocjonalnego, ale i intelektualnego zaangażowania się w zwarcia bohaterów. Jednocześnie w swojej koronkowej konstrukcji znajduje miejsce na wzruszenia i przypomina, że czasami warto walczyć nie tylko o chleb, ale także o idee. Szczególnie te, na których oparta jest definicja terminu "człowieczeństwo".
Helios
2 z 6
Ostatni smok świata
Ukraina, 2016 (The Dragon Spell). Reż. Depoyan Manuk. Dubbing: Piotr Fronczewski, Antoni Scardina, Jarosław Domin
Animacja dla dzieci.
Na pierwszy rzut oka może przypominać robotę z Hollywood, ale powstała za naszą wschodnią granicą. Bohaterem jest chłopiec, który chce pójść w ślady bohaterskiego ojca. Dlatego wyrusza w poszukiwaniu przygód. Z nowymi przyjaciółmi spróbują stawić czoła ostatniemu smokowi świata i pokrzyżować plany wiedźmy z bagien.
Helios, Multikino
3 z 6
Resident Evil: Ostatni rozdział
Francja, Niemcy, Kanada, Australia, 2016 (Resident Evil: The Final Chapter). Reż. Paul W.S. Anderson. Aktorzy: Milla Jovovich, Ali Larter, Shawn Roberts
Tytuł sugeruje finałową odsłonę serii łączącej science fiction z kinem akcji i elementami horroru.
Czy to rzeczywiście koniec - przekonamy się wkrótce. Póki co Milla Jovovich wraz z resztką ocalałych z zombie apokalipsy musi wrócić do miejsca, w którym rozpoczął się cały koszmar: czyli laboratorium zwanego Ulem. Trwa wyścig z czasem, bo korporacja Umbrella zamierza ostatecznie rozprawić się z ludzkością. Film wchodzi bez pokazu, więc i recenzji nie będzie.
Helios, Multikino
4 z 6
Sztuka kochania ****
Polska 2017. Reż. Marysia Sadowska. Aktorzy: Magdalena Boczarska, Justyna Wasilewska, Piotr Adamczyk, Eryk Lubos, Jaśmina Polak, Borys Szyc, Karolina Gruszka, Wojciech Mecwaldowski.
Sfilmowana historia życia polskiej "pani od seksu", Michaliny Wisłockiej. O nieoczywistym człowieku z szacunkiem dla przełomowych dokonań - opowiada Marysia Sadowska. Rola życia Magdaleny Boczarskiej, ale zachwyca cały aktorski zespół.
"Sztuka..." pokazuje Wisłocką na trzech etapach.
Jako dwudziestoletnia studentka poznaje magię przyjaźni (ważna w jej życiu więź z przyjaciółką Wandą - Wasilewska) i miłości (w niekonwencjonalnej relacji ze Stachem - fantastyczny Adamczyk).
Trzydziestokilkuletnia Wisłocka to zmagająca się z ograniczeniami patriarchalnego społeczeństwa badaczka doskonaląca naukowy warsztat i odkrywająca tajemnice namiętności w ramionach Jurka (czarujący Lubos).
Wreszcie pięćdziesięcioletnia pani w nieodłącznej wzorzystej chuście, która niesie kaganek oświaty swoim pacjentkom, a jednocześnie jak lwica walczy z reżimowym "betonem" o wydanie dzieła życia: "Sztuki kochania".
Niezwykle ciekawe są te wycieczki w czasie i podglądanie ewolucji legendarnej seksuolożki, znajdowanie związków między wydarzeniami z życia a pracą zawodową. Ten związek jawi się jako naturalny, bo Wisłocka - to część jej charyzmy - była pchana w swojej pracy przez najprawdziwszą pasję. "Sztuka..." nie jest filmem stricte biograficznym. Pozwala sobie na kreację, ale pozostaje wierna esencji swojej niezwykłej bohaterki. Kobiety, która odkryła przed Polakami siłę kobiecego orgazmu i otworzyła ich na pragnienia ciała i duszy.
Kolejna po "Bogach" filmowa biografia firmowana przez scenarzystę Krzysztofa Raka i dom produkcyjny Watchout Productions to opowieść o kobiecie, która - według słów własnej córki, Krystyny Bielewicz - "Kochać umiała, ale żyć - nie". Twórcy udowadniają, że krytyczny i komercyjny sukces "Bogów" nie był przypadkiem. "Sztuka..." w podobnie niewymuszony sposób łączy ważką substancję z atrakcyjną formą. Wrażenie robią najmniejsze detale - z pietyzmem przygotowane wnętrza, a także kostiumy i charakteryzacja, które pomagają Magdalenie Boczarskiej wiarygodnie wcielić się w Wisłocką. Aktorka - podobnie jak Tomasz Kot w "Bogach" - dokłada do tego świetną pracę ciała.
Ten zrealizowany z jajem i trochę bezczelny film jest jednocześnie wzruszający i nadzwyczaj delikatny w opowiadaniu o losach (choćby słynnym miłosnym trójkącie), które w dzisiejszych czasach łatwo byłoby wciągnąć na "jedynkę" tabloidu. Na ekranie nie znajdziemy jednak taniej sensacji, a empatyczny portret dzielnej, oryginalnej i cholernie mądrej babki, której praca zrewolucjonizowała miliony polskich sypialni - ale przecież i serc.
Wydawałoby się, że w dwudziestym pierwszym wieku nikomu nie przyjdzie do głowy kwestionować praw kobiet - a jednak stały się one kolejnym celem zasiadających w sejmowych ławach krzyżowców. Zawsze jest dobry czas na dobre kino. Ale może teraz, bardziej niż kiedykolwiek, jest pora na film przypominający, jak wielka jest kobieca siła. I jak jest ważna, tak dla kobiet, jak i mężczyzn.
Helios, Multikino
5 z 6
Toni Erdmann
Po tym seansie Cannes oszalało. Dawno żaden film nie wywołał u krytyków tak jednogłośnej fali zachwytu.
Maren Ade pobiła nawet rekord Mike'a Leigh, w tabelce krytyków magazynu SCREEN otrzymując najwyższą notę w historii. Brak nagrody od canneńskich jurorów uznano za skandal - i słusznie. Ade stworzyła być może najlepszy film ostatnich pięciu, jeśli nie dziesięciu, lat.
Dorosła, odnosząca sukcesy w pracy Ines (Sandra Huller) zapomniała, jak się śmiać. Kiedy jej ojciec Winfried (genialny Peter Simonischek), traci ostatniego ucznia gry na fortepianie, postanawia poświęcić się misji przypomnienia córce, do czego służy przepona. Ale Ines jest w trakcie finalizacji ważnego kontraktu i ani w głowie jej psikusy. Niespodziewana wizyta ojca w Bukareszcie, gdzie mieszka, zapoczątkuje łańcuch niespodziewanych wydarzeń.
Kiedy zniechęcony brakiem entuzjazmu ze strony latorośli Winfried wyjedzie, w mieście niespodziewanie pojawi się... Toni Erdmann. Noszące sztuczne zęby i fikuśną perukę alter-ego ojca-żartownisia doprowadzi Ines do wrzenia: naruszy ustanowione granice, zburzy pozory, narazi na szwank jej zdrowie psychiczne. A jednocześnie zmusi kobietę, by z brutalną szczerością przyjrzała się samej sobie i swoim relacjom z najbliższymi. Zachęci do buntu przeciwko, dotąd przyjmowanej bezkrytycznie, korpo-rzeczywistości.
Maren Ade proponuje widzom niewygodnie precyzyjną obserwację rodzinnych zależności, ale robi to w całkiem wyzuty z moralizowania sposób. Opowiada o tych wyimkach rzeczywistości, które zbyt często nam umykają. O relacjach, których nie pielęgnujemy, biorąc je za pewnik - szczególnie więź z rodzicami. O inności, którą traktujemy z irytacją lub pobłażaniem, zamiast próbować zrozumieć. O momencie, gdy budzimy się z ręką w nocniku i poczuciem, że jesteśmy na tym świecie sami jak palec. Z taką ilością wątków ciężkiego kalibru "Toni Erdmann" powinien dołować, ale choć wywołuje łzy, są one przeważnie oznaką śmiechu. Do tego trwający blisko trzy godziny film ani przez chwilę nie nuży. To seans psychoanalizy z elementami terapii śmiechem tak dla bohaterów, jak i widzów. Mistrzowskie. I skuteczne do bólu.
Awangarda 2
6 z 6
Zombie express *****
Korea Płd. 2016 (Busanhaeng) Reż. Yeon Sang-ho Aktorzy: Gong Yoo, Kim Su-an, Ma Dong-seok, Jung Yu-mi
Świetnie zrobiony, bardzo emocjonujący film zombie. Bardziej kino akcji, niż horror.
30-letni biznesmen Seok-woo jedzie ekspresowym pociągiem ze swoją córeczką Su-an. Wraz z innymi pasażerami (mocarny mężczyzna z ciężarną żoną, dwie starsze kobiety - siostry, młodociani baseballiści i ich cheerleaderka i.in) będzie musiał odpierać ataki szalejących zombie.
Ogólny schemat historii nie jest szczególnie oryginalny, film jest jednak tak świetnie zrealizowany, że przelatuje nad banalnością swoich założeń fabularnych. Pędzący pociąg użycza mu energii, zamknięta, klaustrofobiczna przestrzeń kumuluje napięcie, nie brakuje tu również zaskakujących i pomysłowych zwrotów akcji. Wyróżnia się też tym, że opowiedziany jest wprost, bez ironii i mrugania do widza, w pewnym sensie "nienowocześnie" - tyle, że z wykorzystaniem nowoczesnych środków technicznych.
Nie oznacza to braku poczucia humoru, widocznego choćby w sposobie potraktowania samych "żywych trupów". W tradycji gatunku pojawiają się one albo w postaci człapiąco-szurającej albo szybkobieżnej. Tu mamy do czynienia z drugą odmianą: koreańskie zombie poruszają się błyskawicznie, są wściekle agresywne i żarłoczne - ale też pociesznie nieinteligentne. Warto też zaznaczyć, że choć wygląd mają przerażający (oczy z wywiniętymi białkami itp.), nie są tak odrażające jak zazwyczaj.
Już od czasów Romero filmy zombie próbowały być alegoriami społecznymi i "Express.." od tej tradycji nie odstępuje. Mamy tu walkę klas, bezduszność kapitalizmu, sugestię, aby w obliczu katastrofy zróżnicowanie zastąpić równością a praktykę egoizmu - etyką poświęcenia. Mnie akurat ten polityczny wymiar nie jest do szczęścia potrzebny i bez niego moim zdaniem film niewiele by stracił: postępowanie bohaterów po prostu czytałoby się bezpośrednio, bez symbolicznych odniesień. W ostatniej części "Express" nieco zwalnia, ale i tak jest to jazda pierwszej klasy.
Wszystkie komentarze