Subiektywne zestawienie redaktorów ?Co Jest Grane 24?. Obrazy wchodzą oficjalnie na ekrany olsztyńskich kin 13 stycznia.
REKLAMA
1 z 3
3. Konwój
Thriller o feralnym konwoju.
Dyrektor aresztu (Janusz Gajos) znajduje w zapuszczonym mieszkaniu urżniętego podległego mu klawisza, sierżanta Zawadę (Robert Więckiewicz).
Z czasem poznamy powód tej wizyty. Gdy Zawada obejmie dowództwo nad tytułowym konwojem, jeszcze zanim więźniarka opuści areszt, stanie się jasne, że transport nie będzie rutynowy. Ale zmieniona w ostatniej chwili trasa, a nawet ujawnienie, kogo przewożą, to dopiero początek. Stopniowo odkrywamy kolejne tajemnice.
Reżyser Maciej Żak umiejętnie zawiązuje akcję. Tak jak w "Supermarkecie" budował klimat w labiryncie sklepowych regałów, teraz umieszcza widzów w ciasnej furgonetce, w zamkniętym kręgu bohaterów połączonych przeszłością, relacjami zawodowymi i rodzinnymi.
Ogranie przestrzeni przez operatora Michała Sobocińskiego pomaga budować napięcie. Napięcie rośnie, bo konwojentów poróżnią postawy i wyznawane wartości. Sytuacja komplikuje się do tego stopnia, że zaczynamy ufać jedynie pełnemu ideałów żółtodziobowi (Tomasz Ziętek).
Niestety, niektóre zwroty akcji sprawiają, że przy nie do końca pewnej reżyserskiej ręce historia wypada z właściwego toru. Wątki domykają się z pewnymi zgrzytami, bez spodziewanej dramaturgii. Podobnie ma się szumnie zapowiadane starcie Więckiewicza z Gajosem. "Konwój" jest solidnie zagrany, nie w tym rzecz. Rozczarowuje raczej sposób wyjaśnienia intrygi paktem ponad prawem.
Rozumiem intencje: próbowano pogłębić thriller pytaniami o karę i wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę, ale jak dla mnie w scenariuszu jest to zbyt grubymi nićmi szyte, może niepotrzebnie dopowiedziane. Kiedy godzinę wcześniej Zawada i spółka wsiadali do furgonetki, potencjał wydawał się większy.
Helios, Multikino
2 z 3
2. Ikona
Najlepszy dokument Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Wojciech Kasperski zagląda z kamerą za mury psychuszki na zapomnianej syberyjskiej wsi.
To trzeci film tego reżysera poświęcony Rosji, na którą patrzy przez pryzmat odrzuconych.
W trakcie przygotowywania dokumentacji ekipa trafiła do popadającego w ruinę, ogromnego budynku pośrodku tajgi. Weszli w świat tej społeczności, poznali brutalne realia. Trafili do miejsca, gdzie obok chorej na schizofrenię czy seryjnej morderczyni "dożywotni wyrok" odsiadują kobiety ubezwłasnowolnione przez rodziny dla marnej renty, bezdomne, dziewczyny sprawiające problemy wychowawcze, dla których zabrakło miejsca w poprawczakach.
Wyrok, bo korytarze i salki szpitala psychiatrycznego z obdrapanymi ścianami, przepełnione pacjentkami ogłuszonymi lekami przypominają więzienie. Dożywotni, bo choć nie ma w zasadzie podstaw, by trzymać część z nich, pewnie zostaną tu na zawsze. Nikt ich nie odwiedza, nie interesuje się nimi, metody terapii wydają się co najmniej wątpliwe. Smutne, przeorane cierpieniem twarze, blizny po cięciach, nieobecne spojrzenia. Czy to są tytułowe ikony?
Kasperski patrzy na nie ze zrozumieniem. Przekuwa portret ludzi - jak sam mówi - na "śmietniku społeczeństwa", w metafizykę inspirowaną prawosławną wrażliwością.
Poprzez starego lekarza, którego głos słyszymy z offu, stawia fundamentalne pytania o istotę choroby psychicznej, czym właściwie jest dusza. Owe refleksje stanowią klamrę filmu, jednak stają się zbyt oczywiste wobec poruszających obrazów - mimo że trudno Kasperskiemu odmówić wyczucia i dojrzałości, a sama postać doktora intryguje. Pracuje tu od 45 lat, nie ma złudzeń. Obserwujemy jak podczas obchodu przemyka się pomiędzy pacjentkami w labiryncie niewygodnych pytań. Tłumacząc nam ich los, wnosi potrzebny kontekst. Może szkoda, że historię tego człowieka zamiast na ekranie reżyser dopowiada w wywiadach.
Awangarda 2
3 z 3
1. Powidoki
Andrzej Wajda żegna się z publicznością filmem o artyście zaszczutym przez komunistyczną władzę. - Ważne, by kino mogło mówić prawdę do widowni, która tej prawdy oczekuje - mówił reżyser we wrześniu na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni.
W "Powidokach", oglądanych wówczas na Festiwalu Filmowym w Gdyni, w atmosferze gorących dyskusji (m.in. o wtrącaniu się ministra kultury w kształt konkursu), dostrzeżono zaskakująco aktualny komentarz do sytuacji w Polsce "dobrej zmiany". - Rzeczywistość dogoniła film - podkreślił Jacek Bromski wręczając Andrzejowi Wajdzie pozaregulaminową nagrodę.
Wajda zawsze miał w sobie coś z wieszcza polskiego kina, w którego filmach znajdziemy zapowiedź nadchodzących czasów. Także po "Powidokach" nie brakowało opinii, że to dzieło prorocze, wyczuwające nastroje społeczne i obawy środowiska, z gorzkim uśmiechem punktujące zapędy władzy. A przecież film przygotowywał już wcześniej, na plan wszedł w październiku 2015 roku. Wobec powtarzanych przez Wajdę słów o wolności i prawdzie "Powidoki" odczytano jako ostrzeżenie przed konsekwencjami ingerencji polityki w sztukę. Czy nawet szerzej: przed narzuceniem jedynie słusznego sposobu myślenia.
"Naród ma prawo stawiać wymagania twórcom. (?) Wobec naszych czasów wybór jest tylko jeden" - przypomina w filmie towarzysz minister. Kto się nie podda obowiązującej ideologii, zostaje wykluczony, odchodzi w niepamięć. Tego właśnie doświadczył awangardzista Władysław Strzemiński, który nie zdecydował się na romans z socrealizmem. Pozostał wierny sobie, swoim przekonaniom, własnej wizji sztuki. W symbolicznej scenie, świetnie uchwyconej w obiektywie przez Pawła Edelmana, bohater grany z powodzeniem przez Bogusława Lindę przecina szczudłem czerwoną płachtę z wizerunkiem Stalina, która przesłoniła okna jego pracowni w łódzkiej kamienicy. Artysta potrzebuje dostępu do światła, musi mieć czym oddychać. Incydent nie przechodzi bez echa. Strzemiński zostaje aresztowany, konfrontuje się z ignorancją konformistów z partyjną legitymacją. Podobnie widzowie będą wkrótce reagować na przepychanki Michaliny Wisłockiej z cenzurą w "Sztuce kochania". Strzemiński zapłaci jednak wysoką cenę. Będzie niszczony krok po kroku: odwołane zajęcia, usunięcie z uczelni, którą pomagał zakładać, likwidacja Sali Neoplastycznej. Wreszcie odebrano mu to, co zostało, gdy nie mógł już wykonywać zawodu, a nawet kupić farb - resztki godności.
Gdy kilka tygodni później wstrząsnęła nami wieść o śmierci mistrza, "Powidoki" nabrały dodatkowego kontekstu. Stały się ostatnim obrazem reżysera, jego pożegnaniem z publicznością. Wajda skupia się na ostatnich latach Strzemińskiego. Czy sam czuł się kiedykolwiek wyklęty i tak samotny? Zamiast pełnej biografii oglądamy rzecz o artyście wobec systemu. Tym też Wajda tłumaczył nieobecność na ekranie postaci Katarzyny Kobro, nie mniej wybitnej artystki. Brak Kobro jest wymowny i odczuwalny, także dlatego, że opowieść o ich związku pokazałaby Strzemińskiego w innym świetle. A tak dostajemy portret człowieka niezłomnego, szlachetnego, właściwie bez skazy. Może poza traktowaniem córki (Bronisława Zamachowska w roli Niki Strzemińskiej), której zniszczył dzieciństwo, bo wolał z pomocą zapatrzonych w niego studentek dokończyć traktat o sztuce, swoje dzieło życia.
"Powidoki" idealizują artystę, jego rolę i poświęcenie.
Po pierwszych pokazach były i pozytywne recenzje, i zarzuty o opowiadanie o awangardzie zbyt konwencjonalnym językiem. Dlatego po ogłoszeniu filmu polskim kandydatem do Oscara pojawiły się wątpliwości, czy to właściwy wybór. Szczególnie, że sam Andrzej Wajda podkreślał, że w walce o nagrody robi miejsce młodym. Nie ma jednak wątpliwości co do jednego: po seansie będzie o czym rozmawiać.
Wszystkie komentarze