Boon grywa ostatnio w komediach, których pomysł polega z grubsza na tym, że bierze się jakąś przypadłość charakteru czy psychiki i doprowadza ją do ekstremum: tak było z hipochondrią w "Przychodzi facet do lekarza", tak jest teraz ze skąpstwem.
Tego rodzaju komedie obciążone są z góry pewną monotonią (powtarza się w różnych wariantach jeden numer), zamieniają też swoich bohaterów w postacie karykaturalne, mogą być jednak bardzo śmieszne. "Dusigrosz" taki bywa.
Francois - pracujący jako skrzypek w orkiestrze - jest rzeczywiście kutwą niewyobrażalną: nie pali w domu światła, je przeterminowane jedzenie, chodzi w pożyczonych ubraniach itp. Całą swoją życiową aktywność podporządkowuje jednemu - nie wydawać pieniędzy. I oto w jego życiu pojawiają się dwie kobiety zagrażające temu postanowieniu: nowa wiolonczelistka Valerie, która mu się - z wzajemnością - odoba oraz nastoletnia córka Laura, o której istnieniu nie wiedział.
Do czego to wszystko zmierza, przewidzieć łatwo, tym niemniej film dostarcza po drodze sporej ilości zabawnych scen (kolacja z Valerie), komicznych postaci (bankier-terapeuta) i dobrych dialogów. Zgodnie też z molierowsko-dickensowską tradycją wydobywa się tu ciemniejszą stronę skąpstwa: Francois jest z jego powodu człowiekiem samotnym i nieszczęśliwym, ale przeciwstawić się tej kompulsywnej sile nie potrafi.
Są niestety też pomysły poronione, a mające duży wpływ na bieg wydarzeń: bajeczka puszczona w obieg, tłumacząca sknerstwo Francois koniecznością oszczędzania na rzecz sierot w Meksyku, jest nie tylko niesmaczna, ale też tak naiwna, że trudno uwierzyć, aby się ktoś na nią nabrał - z Valerie robi się tu kompletną idiotkę. Rzeczywisty powód wizyty Laury też jest mocno przekombinowany. No i wreszcie w sentymentalnym finale sięga się po tak łatwe i kiczowate sposoby, że zamiast wzruszenia mamy zażenowanie.
Mogłoby więc być dużo lepiej: czwarta gwiazdka wyłącznie za przekonujące aktorstwo Boona.
Awangarda, Helios, Multikino
2 z 7
Królowa Śniegu 3: Ogień i lód **
Rosja, 2016 (Snezhnaya koroleva 3. Ogon i led). Reż. Aleksey Tsitsilin. Dubbing: Beniamin Lewandowski, Aleksandra Kowalicka
Rosyjska animacja dla dzieci wypchana pomysłami zerżniętymi z amerykańskich przebojów.
Kontynuacja kontynuacji losów bohaterów baśni Hansa Christiana Andersena nie ma nic wspólnego z oryginałem. Kai i Gerda są zmęczeni opowiadaniem swoich przygód rozwydrzonym dzieciakom za grosze. Postanawiają zrobić sobie przerwę. Podczas wizyty u przyjaciół-trolli dziewczynka odnajduje magiczny Kamień Ognia i Lodu - ale zamiast spełnić życzenie o odzyskaniu rodziców, ściąga klątwę Królowej Śniegu.
Czego tu nie ma? Piraci śmigają po zaśnieżonych stokach, Gerda przypomina Elzę z "Krainy lodu", a węgielki udają Minionki. Scenarzyści najwyraźniej sami nie mogą się w tym wszystkim połapać. Zmieniają zdanie w połowie sceny, przeskakując od konwencji przygód Indiany Jonesa po obrazki ze świata Harry'ego Pottera.
W kresce można dostrzec ślad rosyjskiego folkloru, który uładzono na disneyowską modłę. Lepsze to nieco od chińskich animacji bezwzględnie rozprawiających się ze Śnieżką lub Małą Syrenką, które niedawno trafiły na nasze ekrany. Choć akcja pędzi najczęściej wbrew logice, przez humor twórcy rozumieją slapstick w czystej postaci, a wychowawczy zamysł gdzieś zniknął. Jest głośno i kolorowo. Nic dziwnego, że dzieciom się nawet podoba. Ale one chętnie stołowałyby się w McDonaldzie - co nie znaczy, że rodzice takim pomysłom powinni przyklasnąć.
Helios, Multikino
3 z 7
Pasażerowie ***
USA, 2016 (Passengers). Reż. Morten Tyldum. Aktorzy: Chris Pratt, Jennifer Lawrence, Michael Sheen
Jennifer Lawrence i Chris Pratt na średnio udanej randce w kosmosie.
Witajcie na pokładzie Avalonu, czyli Titanica przyszłości. Statek na autopilocie transportuje 5 tysięcy kolonistów na nową planetę. Miał być bezawaryjny, lecz po zderzeniu z meteorem pojawiają się kolejne usterki. W wyniku błędu systemu Jim budzi się z hibernacji o dziewięćdziesiąt lat za wcześnie. Zrozumie, że spędzi na pokładzie resztę życia zupełnie sam. Bohaterowi przestaje wystarczać towarzystwo stojącego za barem androida. Zaczyna odchodzić od zmysłów. Lekarstwem na samotność będzie piękna Aurora. Miłość kwitnie, dopóki dziewczyna nie pozna okoliczności, w jakich otworzyła się jej kapsuła.
Koncepcja romansu science fiction z parą zagubionych w otchłani kosmosu, skazanych na siebie bohaterów jest obiecująca. Z początku wydaje się jeszcze, że scenarzysta Jon Spaihts podoła zadaniu. Razem z Chrisem Prattem przechodzimy przez stadia od zaprzeczenia do akceptacji, ukazane w formie zabawnej robinsonady pełnej popkulturowych odniesień (np. barman o twarzy Michaela Sheena budzi skojarzenia ze "Lśnieniem"). Gdy zjawia się Jennifer Lawrence, staje się jasne, że brakuje pomysłu na rozwinięcie historii.
Wizualnie wszystko się zgadza, pierwsza randka wypada uroczo, jest parę zgrabnych rozwiązań - jak sekwencja, gdy pokładowa grawitacja przestaje działać. Fabuła grzęźnie jednak w schematach rom-comów, a eskapadom w przestrzeń kosmiczną brakuje napięcia. Zamiast rozwinąć wątek moralnych dylematów Jima, co sprowadziłoby film na ciekawszy tor, reżyser Morten Tyldum skupia się na refleksjach o człowieku wobec technologicznego rozwoju.
Na szczęście Lawrence z Prattem dodają paliwa niezbędnego, by uratować "Pasażerów" od katastrofalnej nudy. Nie dość, że mają charyzmę w pojedynkę, to jest między nimi chemia. Warto jeszcze raz wykorzystać ten potencjał w lepiej napisanym filmie.
Helios, Multikino
4 z 7
Tancerka ***
Francja/Belgia/Czechy 2016 (La danseuse). Reż. Stephanie Di Giusto, aktorzy: Soko, Gaspard Uliel, Lily-Rose Depp.
Dramat kostiumowy luźno oparty na losach legendarnej tancerki z przełomu wieków, Loie Fuller.
Powstrzymałem się przed napisaniem "biograficzny", gdyż jak na ten gatunek za dużo tu czystej fikcji: Fuller miała się tu urodzić na farmie gdzieś na Dzikim Zachodzie, wychowywana przez samotnego ojca alkoholika, podczas gdy przyszła na świat na przedmieściach Chicago, w dobrze prosperującej rodzinie itd. - odstępstw od faktów jest tu zresztą więcej. Natomiast zgodne z prawdą jest to, że styl jej tańca był niesłychanie innowacyjny, wykorzystujący kostium (białe suknie z jedwabiu), światło i lustra do stworzenia fantastycznego spektaklu scenicznego.
Sceny z występów Fuller w paryskim Folie Bergere są zresztą rzeczywiście przepiękne, ale reszta nie odbiega od przeciętnej filmów "o wielkich artystach". Jak zawsze mówi się o konflikcie Wielkiej Sztuki z ostrożnymi i zachowawczymi menedżerami, a więcej niż zwykle - o poświęceniu oraz bólu i fizycznym cierpieniu, nieuniknionych kosztach rewolucyjnej choreografii. I jak zwykle w opowieściach rozgrywających się w świecie baletu okazuje się, że wdzięczność i lojalność nie są tu cnotami najwyższymi.
"Tancerkę" można obejrzeć, choć mogłaby być i ciekawsza, i mniej melodramatyczna.
Awangarda 2
5 z 7
Siedem minut po północy *****
Wielka Brytania, Hiszpania, USA, Kanada 2016 (A Monster Calls). Reż. J.A. Bayona. Aktorzy: Lewis MacDougall, Felicity Jones, Sigourney Weaver, Liam Neeson, Toby Kebbell, Geraldine Chaplin.
Młody chłopiec musi poradzić sobie z widmem śmierci chorej na nowotwór mamy. W przeprawie na drugą stronę dzieciństwa pomoże mu tajemniczy potwór. Pięknie zrealizowany, nieoczywisty i do głębi poruszający film nie tylko dla młodszych widzów.
Mama (Jones) jest młoda i śliczna. Ciepła, wesoła. Coraz chudsza, cichsza, słabsza. Mama umiera. Ale Connor (MacDougall) nie potrafi pozwolić jej odejść. Czuje gniew, frustrację, lęk. Być może podświadomie obwinia siebie za to, co się dzieje. Za jej chorobę, która wbrew najwymyślniejszym zaklęciom nie chce nie być śmiertelna. Za odejście ojca (Kebbell). Za samotność. Za oschłość babki (Weaver), która nagle staje w drzwiach, by się nim zająć, choć on wcale przecież tego nie potrzebuje, bo jest zorganizowany, odpowiedzialny, już prawie dorosły! Za wszechogarniającą bezradność, która wbrew wszystkiemu bezczelnie przypomina mu, że wciąż jest dzieckiem.
Za lęk, który przychodzi wraz z Nim. Potworem (Neeson), który pojawia się przed ich skromnym domkiem siedem minut po północy. Przypominający rosłe drzewo, gorejący żywym ogniem straszny stwór zmusza Connora do słuchania baśniowych opowieści - o wiedźmach, księżniczkach, rycerzach... Chłopiec się buntuje: po co mu te bzdury, kiedy on ma prawdziwe problemy i strapienia? Nie tylko chorobę mamy, ale też starcia ze szkolnym hersztem, skomplikowaną relację z nieobecnym tatą...
Intuicja doświadczonego widza jest słuszna: nocne podróże z mrocznym towarzyszem okażą się najskuteczniejszą z nietypowych terapii. Choć wcale nie najłatwiejszą.
Poruszający i mroczny świat dziecięcych emocji według J.A. Bayony ("Niemożliwe") jest efektowny wizualnie. Odstające od dominujących kanonów, przepiękne animacje powstały na podstawie szkiców Jima Kaya (odpowiedzialny m.in. za ilustracje do serii "Harry Potter"). Scenariusz Patricka Nessa porusza wiele niezwykle ważnych tematów, które niekoniecznie znajdują na co dzień odpowiednią ekspozycję. Autor oparł go na własnej książce, napisanej poniekąd w "spadku" po śmiertelnie chorej na nowotwór Siobhan Dowd, która nie zdążyła przekuć swoich notatek w koherentną literacką formę.
W grę, zaprojektowaną przez Bayonę, harmonijnie grają aktorzy - prawdziwi w najtrudniejszych emocjach, nie przeszarżowujący, potrafiący rozbudzić wyobraźnię swoją i widza. Kiedy patrzę dziś na świat ulubionych młodzieżowych i dziecięcych rozrywek, zabawek czy lektur, odnoszę wrażenie, że poniekąd naturalne dla mojego dzieciństwa emocje ze spektrum szarości i czerni z niego zniknęły. Ustąpiły miejsca różom i skrótowym emotikonom. Uległy pewnemu emocjonalnemu i estetycznemu ujednoliceniu, wyjałowieniu, spastelowieniu...
Jasne, to generalizacja, ale przeważnie trafna w odniesieniu do zawłaszczonej przez Violettę i Hannah Montany kultury masowej. Bayona wraz ze swoją doskonałą ekipą (operator Óscar Faura odpowiadał m.in. za "Sierociniec" i "Niemożliwe", scenograf Eugenio Caballero - za "Limits of control" Jarmuscha i "Labirynt Fauna" Del Toro) przypomina młodym widzom o pięknie emocjonalnych nieoczywistości. Pozwala im stać się odkrywcami, daje szanse poczuć lęk. I w tym zobaczyć piękno.
Ze względu na niekiedy mocne i mroczne sceny film nie nadaje się dla przedszkolaków, ale już starsi podstawówkowicze mogą z tego seansu wiele wynieść - warunkiem jest udanie się do kina w towarzystwie wrażliwych i gotowych na poważną rozmowę opiekunów.
"Siedem minut po północy" to rzadki przypadek kina ponadpokoleniowego, który poważnie traktuje swoją młodszą publiczność.
Helios, Multikino
6 z 7
Szczęście świata ***
Polska, 2016. Reż. Michał Rosa. Aktorzy: Karolina Gruszka, Tomasz Borkowski, Krzysztof Stroiński
Tragikomiczne losy mieszkańców śląskiej kamienicy u progu wojny krzyżują się w sypialni pięknej Żydówki. Zmysłowo i urokliwie - tylko dlaczego tak sennie?
Wdziękom Róży ulegają wszyscy, niezależnie od narodowości. Do jej drzwi zapuka prostolinijny Ślązak o genialnym umyśle matematycznym, ekscentryczny Polak - pasjonat botaniki wyczekujący kwiatu opuncji i niemiecki nastolatek mieszkający z zaborczą matką.
Uwodzicielska bohaterka staje się tytułowym szczęściem świata, tak przedstawi się zresztą gestapowcowi zapytana o zawód. Pomaga adoratorom odkrywać siebie, przełamywać własne słabości i ograniczenia, a oni w kluczowym momencie nie zaoferują nic w zamian.
W obiekt pożądania sąsiadów wciela się zjawiskowa Karolina Gruszka. Jej postać mogłaby być ciekawsza, a zarazem dać zdolnej aktorce większe pole do popisu, gdyby w scenariuszu nie uczyniono z niej tylko toposu. To jeden z moich zarzutów do "Szczęścia świata". Bo poetycki styl się sprawdza. Michał Rosa szuka własnego języka gdzieś pomiędzy Proustem a Schulzem, realizm magiczny próbuje łamać ironią, dorzuca nostalgię, na osobliwych bohaterów patrzy z czułością. Kamienica jawi się jako miejsce odrealnione, świat ze swoimi tajemnicami i regułami. Pomaga to uchwycić operator Marcin Koszałka.
Lecz rozkosznie staroświecka opowiastka rozbija się o fabularne słabości. Zwrot ku historiozofii dokonuje się tak, że odbiera jej zwiewność, tematy (dojrzewanie, wykluczenie, napięcia narodowościowe itd.) zostają ledwie zaznaczone, a zainteresowanie widza rozmywa się w dygresjach, zanim nastąpi zmiana tonu i przeniesiemy się w ponure czasy PRL-u. Z drugiej strony, tak opowiedziane historie to w polskim kinie wciąż rzadkość. Dlatego do "trójki" dorzucam "plus".
Awangarda 2
7 z 7
Ukryte piękno **
USA, 2016 (Collateral Beauty). Reż. David Frankel. Aktorzy: Will Smith, Edward Norton, Kate Winslet
Plejada gwiazd w opowieści o radzeniu sobie ze stratą, która chwilami przypomina sfilmowanie poradnika stojącego na półce obok książek Paola Coelho.
Howard (w tej roli Will Smith) to charyzmatyczny spec od reklamy. Gdy go poznajemy, z szerokim uśmiechem raczy współpracowników motywacyjną gadką rodem z TED. Wkrótce, załamany po śmierci córki, odwoła się do trzech pojęć, na których zbudował filozofię odnoszącej sukcesy agencji. Zaadresuje pełne wyrzutu listy do miłości, czasu i śmierci. Odpowiedzą mu osobiście. To element przewrotnego planu przyjaciół z pracy. Bo kondycja firmy wraz z exodusem klientów zaczyna przypominać pogrążonego w depresji szefa, któremu przestało na czymkolwiek zależeć.
Twórcom "Ukrytego piękna" chodziło pewnie o nakręcenie okołoświątecznej dramedy w stylu Franka Capry. Spotkanie z uosobieniem pojęć, w które wciela się trójka opłaconych aktorów, będzie terapią nie tylko dla Howarda, ale i dla pomysłodawców przedsięwzięcia. Punkt wyjścia niezły, tylko ktoś pomylił scenariusz z copywriterską kalkulacją.
Dlatego mnie ta historyjka nie rusza, została nakręcona bez krzty ekranowej magii czy uczucia. Nawet aktorzy klasy Edwarda Nortona (wspólnik w agencji, który po rozwodzie próbuje utrzymać kontakt z córką) czy Helen Mirren (jej bohaterka widzi w Śmierci szansę na rolę życia) muszą się natrudzić próbując uwiarygodnić swoje postaci. Tani sentymentalizm nie uwzniośla lekcji życia z refleksją o stawianiu czoła rozpaczy itd.
Im bliżej końca, tym bardziej David Frankel i spółka grają na naszych emocjach. Przynajmniej ten finał mogli sobie darować.
Wszystkie komentarze