Prezentowane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 7 października. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Co Jest Grane 24".
REKLAMA
1 z 3
Dziewczyna z pociągu ***
Reż. Tate Taylor USA 2016. Aktorzy: Emily Blunt, Haley Bennett, Justin Theroux, Rebecca Ferguson
Ekranizacja bestsellerowej powieści Pauli Hawkins. Kryminał i dramat obyczajowy w jednym.
Rachel jest rozbitą życiowo, codziennie upijającą się 30-latką, którą mąż, John, porzucił dla innej kobiety, Anny. Jeżdżąc codziennie pociągiem do Nowego Yorku Rachel mija elegancką willę, wyobrażając sobie, że zamieszkującą ją para, Megan i Scott, są wzorem małżeńskiego szczęścia. Pewnego dnia zauważa na tarasie domu scenę, która zdaje się tym idealistycznym wyobrażeniom przeczyć, a wkrótce potem Megan znika.
Problem w tym, że gdy się to stało, Rachel była jak zwykle pijana i nic nie pamiętała: jako świadek jest niewiarogodna, łatwo zaś może stać się podejrzaną. Znamy to z wielu kryminałów - ktoś prowadzi prywatne śledztwo, aby samemu oczyścić się z zarzutów - z tym, że motywacje Rachel są bardziej skomplikowane, a "Dziewczyna.." jest nie tylko kryminałem. Tzn. jest kryminałem nowej generacji, gdzie zagadka "kto zabił?" nie jest najważniejsza, policja odgrywa drugorzędną rolę, a zbrodnia jest pretekstem do odsłonięcia dramatów osobistych.
Na tle współczesnego kina Rachel jest bohaterką nietypową: rzadko kiedy widzimy w głównej roli osobę tak głęboko nieszczęśliwą. A do tego nieco żałosną. Rachel po pijanemu wysyła rozpaczliwe smsy do ex-męża, szpieguje jego nową rodzinę, kłamie itd. Nie wzbudza sympatii, jeśli już to współczucie. Zresztą żadnej z trzech występujących tu kobiet, które, co ciekawe, najmocniej dzieli stosunek do macierzyństwa (Anna ma dziecko, Rachel chce mieć, ale nie może, Megan może, ale nie chce) nie jest łatwo polubić. O facetach nie ma nawet co wspominać.
Dla mnie nie jest to wada, natomiast do całości filmu mam stosunek mało entuzjastyczny. Dobrze wprawdzie jest tu oddana atmosfera wzajemnej nieufności, panuje miły chłód, są ciekawe pomysły fabularne (najlepszy przywołuje z pamięci "Gasnący płomień" Cukora), ale sama historia jest rozwlekła i meandryczna, nie trzyma napięcia, a zagadkę można rozwiązać na pół godziny przed finałem. Szwankuje też psychologia: wolta Anny w scenie kulminacyjnej jest groteskowo nieprawdziwa. Nie czytałem słynnej powieści, na której film został oparty, ale raczej mnie do niej nie zachęcił.
Helios, Multikino
2 z 3
Osobliwy dom pani Peregrine ****
USA 2016 (Miss Peregrine's Home for Peculiar Children). Reż. Tim Burton. Aktorzy: Eva Green, Asa Butterfield, Samuel L. Jackson, Judi Dench, Rupert Everett, Chris O?Dowd, Terrence Stamp, Alisson Janney.
Tim Burton i stylowa adaptacja bestsellera Ransoma Riggsa. Autorskie, pełne werwy i fantazji kino familijne. Udane, ale bez szans na wejście do panteonu najwybitniejszych dzieł mistrza.
Po śmierci ukochanego dziadka Jake (charyzmatyczny Butterfield) udaje się na walijską wyspę, która odegrała ważna rolę w kształtowaniu charakteru starszego pana. Tam odkrywa, że czas, wbrew porzekadłu, potrafi być z gumy, a kategoria "normalności" jest znacznie szersza, niż przypuszczał. Po spotkaniu czuwającej nad nietypowym sierocińcem tajemniczej Pani Peregrine (idealnie obsadzona Green) i kilku jej podopiecznych zrozumie też, że sam jest o wiele mniej zwyczajny, niż kiedykolwiek przypuszczał - a w dziecięcych fantazjach, które dorastając zdyskredytował, mogło kryć się ziarenko prawdy?
Wyprawa w mroczna krainę fantazji, w którą wyrusza bohater, jest w istocie metaforyczną konfrontacją z własnymi demonami: deficytem ojcowskiej uwagi, zagubieniem pomiędzy chłopięctwem a męskością. Świat, do jakiego zaprasza widza Burton jest pełen okrutnych motywacji i przebiegłych czarnych charakterów, ale śmierć wpisana jest w niego lekkim ołówkiem. Choć wśród osobliwych bohaterów znajdą się szczudłonożne stwory o rybich zębiskach i łakomi pożeracze gałek ocznych, na ekranie nie spływa ani jedna kropelka krwi. To doskonale znana kinu opowieść o bohaterze z przypadku, sile ponadpokoleniowej więzi i chłopięcych marzeń, które potrafią przeobrażać rzeczywistość. A także miłości - tej rodzinnej, tej utraconej i tej kiełkującej, delikatnej jak przypadkowy, zagubiony pomiędzy zamieci, kwietny pąk.
Jest w "Osobliwym domu..." jedna scena, która zachwyca. Na zaśnieżonym molo brytyjskiego kurortu Brighton, pośród wirujących karuzel, banda przebiegłych dzieciaków ściera się w walce o śmierć i życie z demonicznymi, niewidzialnymi potworami. Tego tempa, sposobu montażu, charakterystycznej choreografii, dramaturgicznej pomysłowości i dowcipu nie da się pomylić z niczym innym. Do tego między kolejnymi kadrami mistrz T.B. przemycił dla wtajemniczonych małą niespodziankę. To właściwie jedyny moment "Osobliwego domu..", który bardziej przemówi do dorosłych, niż dzieciaków. Pozostałe dwie godziny tej filmowej opowieści to pełna charakterystycznych dziwactw, ale jednak konwencjonalna, baśń dla wyposażonych w bujną wyobraźnię najmłodszych. Burton jednocześnie w wersji "light" i z dwiema łyżeczkami cukru.
"Wołyń" brzmi dziś jak przestroga. Przypomina, że tamta rzeź nie wzięła się znikąd. To kino bolesne, ale mimo trudnego tematu i związanych z nim obaw, mądre, uczciwe.
Wojciech Smarzowski rozdrapuje niezabliźnioną ranę, bo jego zdaniem przemilczana historia zamyka drogę do prawdziwego pojednania. Punktem wyjścia dla scenariusza stał się zbiór opowiadań "Nienawiść" Stanisława Srokowskiego. Reżyser maluje swój fresk w scenerii kresowej wsi. Główną bohaterką jest Zosia (zdolna debiutantka Michalina Łabacz) - młoda dziewczyna wydana wbrew woli za wdowca-sołtysa (Jakubik), która wraz z rodziną zostaje wciągnięta w wir historii. Wkraczają Sowieci, potem Niemcy - i jednych, i drugich ukraińscy nacjonaliści witają z nadzieją.
Lecz zanim sąsiedzi złapią za sierpy, siekiery i widły, rozbudowana ekspozycja pozwala Smarzowskiemu zarysować tło okoliczności, w jakich fala nacjonalizmu wzbierała, by latem 1943 roku uderzyć z ogromną siłą. Z pozoru chaotyczna sekwencja wesela siostry Zosi, która w przededniu wojny wychodzi za Ukraińca, okazuje się po mistrzowsku wyreżyserowana, wzmaga podskórne napięcie. Zabawa wymyka się spod kontroli. Podczas okładania się cepami poleje się krew - to zwiastun nadchodzącej katastrofy. Wyczuwamy niepokoje w wielokulturowym świecie. Wspólna biesiada ujawnia prawdę o polsko-ukraińsko-żydowskich relacjach w zasłyszanych fragmentach rozmów, drobnych gestach i zachowaniach: to współżycie naznaczone poczuciem krzywdy, nierówności, zaszłościami. Weselne sceny powrócą półtorej godziny później, a w nich te same rekwizyty - już jako narzędzie krwawego rytuału.
Trafiamy do piekła. Widzimy urywki spektaklu grozy z perspektywy ofiar, które jak w transie uciekają przed barbarzyństwem, ukrywają się, walczą o przetrwanie. Rejestrującemu wołyńską rzeź Smarzowskiemu trudno jednak zarzucić epatowanie przemocą. Nie mniej sugestywnie wypadają zresztą sceny bez przelewu krwi, np. symboliczny pogrzeb Polski i zestawienie odmiennych narracji w prowadzonych równolegle kazaniach dwóch duchownych wschodniego obrządku. Wreszcie gdy wycieńczona ucieczką Zosia chroni się przed śmiercią w kolumnie niemieckich żołnierzy. Reżyser stara się ukazać tamte wydarzenia w sposób wyważony, unika czarno-białej wizji świata. Pokazuje zaplanowane przez OUN pogromy, bestialskie mordy, ale i akcje odwetowe. Niektórzy próbują pomóc, mimo że grozi za to śmierć. W tych nieludzkich czasach znajdziemy u sąsiadów ludzkie odruchy.
"Wołyń" powstał z potrzeby ocalenia Kresowiaków od niepamięci. Nie jest podręcznikiem, tylko autorską, bardzo uniwersalną wypowiedzią wymierzoną przeciwko skrajnemu nacjonalizmowi, ujawnia mechanizm nakręcania się spirali zła. Ważne przesłanie o tym, jakie żniwo przynosi zasiane ziarno nienawiści.
Wszystkie komentarze