Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków ?Gazety Co Jest Grane?. Znak zapytania oznacza, że dystrybutor nie zorganizował pokazu prasowego w terminie, który umożliwiałby dziennikarzom napisanie recenzji. Filmy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 1 kwietnia 2016 r.
REKLAMA
1 z 7
Batman v Superman: Świt sprawiedliwości **
USA, 2016 (Batman v Superman: Dawn of Justice). Reż. Zack Snyder. Aktorzy: Ben Affleck, Henry Cavill, Jesse Eisenberg
Nie ma co się oszukiwać: krytycy za oceanem nie poznali się na tak oczekiwanym starciu ikon popkultury, bo i nie było na czym - ten film po prostu się nie udał.
Choć "Batman v Superman. Świt sprawiedliwości" miał być kontynuacją wątków z "Człowieka ze stali", chyba nikt nie spodziewał się kontynuacji tak dosłownej. Fabularne fundamenty przypominają gruzowisko, w jakie po finałowym starciu Supermana z Zodem zamieniło się Metropolis.
Od dekad wydawnictwo DC Comics ściga się z Marvelem o dominację na rynku ekranizacji komiksów. Ostatnio górą byli twórcy franczyzy "Avengers". By ich dogonić, konkurenci wybrali drogę na skróty. Zamiast budować uniwersum poprzez wprowadzanie bohaterów film po filmie, zdecydowano się nakręcić jeden. I upchnąć w nim niejasne odniesienia, jak mignięcie na ekranie Flasha, będące zapowiedzią serii produkcji spod znaku Ligi Sprawiedliwości, czyli drużyny superbohaterów DC Comis. Przeładowanie wątkami przyprawia o zawrót głowy.
A przecież historia jest prosta. Mimo że Supermana obwołano wybawcą, coraz więcej osób dostrzega w nim zagrożenie. Wśród nich miliarder z Gotham City, który ponownie przywdziewa kostium Mrocznego Rycerza.
Kadry będące reminiscencją ataków na WTC i nieznośne dialogi układają się w opowieść o odpowiedzialności towarzyszącej byciu bohaterem, kosztach, jakie niesie zapewnienie ludzkości bezpieczeństwa itd. "Why so serious" - zapytałby po obejrzeniu "Świtu sprawiedliwości" Joker.
I rzeczywiście, poza uporządkowaniem oraz odchudzeniem fabuły, utrzymanemu w mrocznym klimacie filmowi dobrze zrobiłaby odrobina luzu. Mógł ją wnieść Lex Luthor. Lecz socjopatyczny czarny charakter w wykonaniu Jesse'ego Eisenberga wypada groteskowo. Trudno też rozszyfrować jego pobudki i manipulacyjne zapędy.
Reżyser Zack Snyder traktuje motywacje postaci pretekstowo. Jest jak dzieciak w piaskownicy, który zagarnia wszystkie zabawki, ale nie wie, do czego służą albo szybko się nimi nudzi. W każdym razie nie wykorzystuje ich potencjału. W dodatku ani on, ani scenarzyści nie rozumieją chyba tytułowych bohaterów, nie czują ich komiksowego DNA.
Gdy "Świt sprawiedliwości" nabiera tempa, sprawdza się jako widowisko akcji z przyzwoitym debiutem Wonder Woman, która - co wynikało już ze zwiastunów - dołączy do tytułowych herosów, i fatalnym rozwiązaniem wyglądu potwora Doomsdaya. Nawet jeśli nawalanka chwilami wypełnia tu tylko fabularne luki. Dramaturgię burzy jednak montażowy chaos. Poza tym ile razy będziemy jeszcze oglądać scenę zabójstwa rodziców panicza Bruce'a? Absurdem są wizje z sennych koszmarów Batmana, przykłady kiepskich pomysłów można by mnożyć.
Henry Cavill wypada niemrawo, Jeremy Irons jako Alfred burczy coś pod nosem, Lois Lane równie dobrze mogłoby nie być.
Jeśli ktokolwiek wychodzi z tego starcia zwycięsko, to Ben Affleck. Jego Wayne jest mrukliwy, wkurzony i bezlitosny, a co najważniejsze - przekonywujący. Aktor zamyka usta tym, którzy krytykowali decyzję o obsadzeniu go w tej roli.
Helios, Multikino
2 z 7
Głośniej od bomb ****
Norwegia, Francja, Dania 2015 (Louder than bombs) Reż. Joachim Trier. Aktorzy: Gabriel Byrne, Isabelle Huppert, Jesse Eisenberg, Devin Druid, David Strathairn, Amy Ryan.
Dramat. Osieroceni ojciec i dwóch synów zmagają się z prawdą o śmierci najbliższej osoby. Czy będą potrafili stawić czoło własnym słabościom, zanim rodzina rozsypie się na dobre? Nowojorski film z międzynarodową obsadą i europejskim reżyserem.
Jonah (Eisenberg) to starszy brat: wykładowca akademicki, który właśnie został ojcem, ale odszedł od rodziny. Ojciec Gene (Byrne), niegdyś obiecujący aktor, uczy w liceum, do którego chodzi młodszy Conrad (Druid) ? zamknięty w świecie gier komputerowych odludek, który wyraża siebie rysując. Matka (Huppert) była sławną fotografką wojenną, specjalizowała się w portretowaniu krajobrazów po wojnie. Zginęła kilka miesięcy po przejściu na reporterską emeryturę, we własnym aucie, kilka kilometrów od domu. Ironia losu? Zbliża się rocznicowa wystawa poświęcona jej twórczości. Wieloletni przyjaciel Isabelle, dziennikarz pracujący dla New York Timesa zamierza w swoim artykule zdradzić prawdziwą przyczynę śmierci kobiety. Według Richarda (Strathairn) to ona z premedytacją spowodowała śmiertelną kolizję. Gene będzie musiał zdecydować, co z tą wiedzą zrobić. Przymusowy nur w przeszłość okaże się początkiem namysłu nad teraźniejszością. Dotąd jej stopniowy rozkład można było lekceważyć, teraz każda kolejna odsłona podkreśla jego zaawansowanie. Czy i dla niej nie ma nadziei?
Uwielbiany przez europejskich kinomaniaków Joachim Trier debiutuje za Wielką Wodą. Choć język i sceneria są tym razem inne, wyraźnie widać i czuć kto tu trzyma ster. Powracają tematy, które reżyser od początku porusza wspólnie ze swoim stałym współpracownikiem Eskilem Vogtem. Niepogodzone przeszłość i przyszłość, żal, nieumiejętność poradzenia sobie z życiem, dysfunkcje rodzinne i psychologiczne - wszystko przepuszczone przez filtr ich mądrej wrażliwości, ogromnej empatii i inteligencji. Trier nie zagaduje widza, tylko kreuje filmową wizję, która sama mówi za siebie.
Najgłośniejsza w "Głośniej od bomb" jest cisza, jaką brzmi nieumiejętność komunikacji z tymi, których najmocniej kochamy. To świetnie zagrane kino, rzadki przykład obrazu, gdzie nawet drugi plan wypada imponująco. Nieprzeszarżowane, doskonałe w detalach, świetnie zmontowane, nakręcone, z efektownymi, choć subtelnymi mikrokulminacjami. Realistyczne, ale, kiedy trzeba, pozwalające sobie na złamanie żelaznej prawdomówności kadru w imię prawdy emocji. Za takie umiejętności ogromnie cenię Triera i, od czasu debiutanckiego "Reprise" uważam za niezwykle ciekawy głos w dzisiejszym kinie. Ale gdzieś między kolejnymi wątkami "Głośniej..." rozpływa się jego siła. Całości brak bijącego dramaturgicznego serca, równego tętna, które zaostrzyłby emocjonalną strzałę wypuszczaną w stronę widowni.
Awangarda 2
3 z 7
Kung Fu Panda 3 (?)
USA 2016 Reż. Alessandro Carloni, Jennifer Yuh. Dubbing: Marcin Hycnar, Szymon Kuśmider, Andrzej Blumenfeld
Animowane kino familijne.
Po poznaje swojego biologicznego ojca i wraz z nim wyrusza do wioski w górach zamieszkałej przez misie panda. Będzie musiał wytrenować swoich niezdarnych pobratymców, aby stawili czoła złemu duchowi Kai, który przejął moc wszystkich zmarłych mistrzów kung fu...
Fabularnie nic nowego (nasz dobry misio znów ratuje świat), ale podobno wizualnie przebija swoich poprzedników. A piszę "podobno", gdyż pokaz odbył się już po zamknięciu tego numeru Co Jest Grane 24.
Helios, Multikino
4 z 7
Moje wielkie greckie wesele 2 ***
USA 2016 (My Big Fat Greek Wedding 2) Reż. Kirk Jones. Aktorzy: Nia Vardalos, Michael Constantine, Lainie Kazan, John Corbett
Sequel wielkiego hitu kinowego sprzed 14 lat. Nieświeży, ale nieszkodliwy.
I słabszy od oryginału przede wszystkim z braku realnego konfliktu. W "jedynce" taki był: Greczynka chciała wydać się za nie-Greka wbrew swojej rodzinie, i choć pomysł nie był nowy - połowa przedwojennych melodramatów zasadzała się na tym, że młodzi mieli się ku sobie, a starzy nie pozwalali - okazał się nadzwyczaj skuteczny.
Tu mamy dziesiątki wątków i wąteczków, ale żaden nie buduje historii. A to córka Touli chce wyjechać na studia gdzieś jak najdalej od swojej greckiej familii, czemu trudno się dziwić: rodzinka jest zwarta, wszyscy są tutaj ze sobą mocno związani, każdy za drugiego poszedłby w ogień, ale w jej czułym uścisku można wyzionąć ducha...
A to ojciec Touli odkrywa, że akt ślubu nie został podpisany przez księdza - czyli, że przez pół wieku żyli z jej matką w grzechu - więc trzeba zawrzeć powtórnie małżeństwo. Krótko mówiąc: albo problemy fikcyjne, które da się rozwiązać w pięć minut, a jak realne - uwiąd namiętności w związku Touli - to puszczone, zostawione samym sobie.
W efekcie mamy nie film, a długi sitcom, i to niestety na ogół z odgrzewanymi dowcipami. Ponieważ jednak osobiście lubię pogodne południowe klimaty (ta hałaśliwa, nadopiekuńcza rodzinka mogłaby być równie dobrze włoska) oglądałem to wszystko nie bez przyjemności i zapewne nie będę w tym jedyny.
Zanim z rolą najgorszej śpiewaczki świata zmierzy się Meryl Streep, na ekrany trafia francuska tragikomedia inspirowana niezwykłą postacią Florence Foster Jenkins.
Lata 20. XX wieku. Na charytatywnych koncertach organizowanych w pałacu Marguerite Dumont gromadzi się socjeta. Największe poruszenie towarzyszy występom gospodyni. Gdy zaczyna, nieliczni po cichu wymakają się do sali obok. Dlaczego? Nie bez przyczyny zyskała przydomek "skrzeczącej baronowej". Choć pani Dumont "bosko fałszuje", mordując kolejne arie Mozarta i Pucciniego, brawom nie ma końca.
Mąż baronowej znajduje preteksty, żeby nie uczestniczyć w tej grotesce i oszczędzić sobie wstydu. Nikt nie ma odwagi czy interesu w tym, żeby zachować się jak dziecko z baśni Andersena, które uświadomiło królowi, że jest nagi. Wręcz przeciwnie, oddany lokaj cenzuruje prasę, przesyła kosze kwiatów i dba o podtrzymywanie iluzji. Co się stanie gdy dwóch młodych przedstawicieli paryskiej bohemy, ni to dla prowokacji czy żartu - ni ze szczerego zachwytu determinacją i szczerością, zachęci Marguerite do występu dla szerszej publiczności? Uskrzydlona, postanowi spróbować.
Podzielony na pięć rozdziałów film zabiera nas w podróż od farsy po małżeński dramat z przystankiem w barwnym świecie artystycznych oryginałów. Reżyser Xavier Giannoli naznacza losy tytułowej bohaterki wdzięczną mieszanką humoru i goryczy. Robi to bez większego fałszu, stąd - oczywiście również dzięki dojrzałemu aktorstwu Catherine Frot - nie postrzegamy Marguerite jako pociesznej dziwaczki. Widzimy w niej ofiarę hipokryzji towarzystwa. Naiwnie uwierzyła w kłamstwo, bo dawało jej ono to, czego pragnęła. Otoczona tłumem ludzi pozostaje samotna w wielkiej rezydencji, wypełnia pustkę próbami śpiewu i sesjami fotograficznymi w operowych kostiumach. Walczy o akceptację i uwagę męża, zażenowanego jej zachowaniem. Georges dawno stracił zainteresowanie żoną, zajmują go interesy i kochanka. Ale może nie jest jeszcze za późno, by zawalczyć o wypalone uczucie?
Przesłanie "Niesamowitej Marguerite" sprowadza się do uniwersalnego w gruncie rzeczy pytania: skoro realizacja marzeń stała się istotą czyjegoś życia, to bardziej bolesne będzie dla niego porzucenie pasji czy konfrontacja z rzeczywistością, która pozbawi złudzeń. Bo mimo całej sympatii, jaką mamy dla bohaterki, wobec niewątpliwego braku talentu porażka baronowej na scenie wydaje się przecież przesądzona.
Awangarda 2
6 z 7
Opowieść o miłości i mroku ****
Izrael 2015 (A tale of love and darkness). Reż. Natalie Portman. Aktorzy: Natalie Portman, Gilad Kahana, Amir Tessler
Dramat. Młoda imigrantka z Europy ocalała z II Wojny, teraz żyje w targanym konfliktami upaństwowiającym się Izraelu. Na nasilającą się depresję Fani patrzymy oczami jej syna, narratora filmu. Oparty na biografii Amosa Oza ambitny reżyserski debiut Natalie Portman.
Jest rok 1947. Na oczach ośmioletniego Amosa ( Tessler) rodzi się Izrael. Koniec rządów Imperium Brytyjskiego to czas pełen napięć. Rzeczywistość Jerozolimy coraz bardziej zaczyna przypominać świat, który rodzice bohatera, emigranci z Europy, pozostawili za sobą. Jednak Arieh, intelektualista i pisarz (Kahana) oraz zajmująca się domem Fania (Portman) zdają się być szczęśliwi. Syn uwielbia słuchać ich historii. Towarzystwo dorosłych sprawia mu więcej frajdy niż przebywanie wśród prześladujących go równolatków. Domowego miru nie zakłócają wybuchające na ulicach bomby, postępująca segregacja, nasilający się głód. Destrukcyjny wpływ zacznie mieć na niego dopiero pogarszający się stan psychiczny nieumiejącej przepracować przeszłych traum Fani. Kobieta wciąż wraca w myślach do swojego przedwojennego polskiego miasteczka. Koszmarne wspomnienia nie dają się załagodzić, puchną i trują umysł. Niepozorny ból głowy przemienia się w depresję, a mąż i syn stają przed wyzwaniem: jak żyć w niespodziewanej, nowej rzeczywistości? Czy źródło największego zagrożenie jest na zewnątrz, czy w nas?
W tej opowieści wyraźnie czuć, o ile więcej działo się w literackim pierwowzorze, niż na ograniczonym czasowymi ramami ekranie. Portman nie chce uronić najważniejszych kropel. Często wpada w pułapkę kompulsywnego opowiadactwa, ilustruje historie z offu kolejnymi sekwencjami obrazów. Kiedy indziej szuka symbolicznych wizualnych rozwiązań, które nie do końca pasują do tonu całości.
Portman gra Fanię z czułą delikatnością. Targające bohaterką emocje są tak gęste i wyraziste, że łatwo byłoby poddać się ich spektakularnej mocy. Jako reżyserce - i aktorce - artystce udało się je okiełznać, nadać mocny, ale intymny wydźwięk. Niestety ten sukces nie dotyczy całej narracji. Portman nie do końca jest w stanie zdecydować, czyja historia bardziej ją interesuje - matki, czy syna? Być może z tego powodu emocje, których na ekranie nie powinno brakować, wydają się przepuszczone przez jakiś intelektualny filtr, surowość uczuć ustępuje pracy koncepcyjnej.
Filmowi nie pomaga nadużywanie, skądinąd udanej, muzyki Nicholasa Britella. Operator Sławomir Idziak chwalił zalety wykorzystanej w tym projekcie niewielkiej cyfrowej kamery Blackmagic Pocket Cinema Camera. Uzyskany efekt jest pozbawiony skaz, pełen cieni, szarości, celowo wypłukany z kolorów. Jednak chwilami wydaje się zbyt ostry, bezpośredni, tak jakby brak wagi sprzętu odbijał się na wadze obrazu, choć to niemożliwe.
W pierwszym podejściu do pełnego metrażu Portman pokazuje ciekawość, inteligencję i wyczucie. "Opowieść..." to skromne, dość niszowe kino, któremu większą medialną ekspozycję zapewniły nazwiska twórców. Jakie będą dalsze losy Portman jako reżyserki? Na tym polu jej przyszłość również rysuje się w raczej jasnych barwach.
Helios
7 z 7
Wydarzenia specjalne
W cyklu Kultura dostępna: Piąta pora roku
Barbara i Wiktor są w kwiecie wieku. I mają problem, bo choć wyruszają w podróż po Polsce, to boją się, czy to przetrwają.
Ona słucha wysmakowanej muzyki poważnej, on zdecydowanie bardziej woli rytmy disco. Chętnie też zapali skręta ze spotkanymi po drodze harleyowcami, przed czym ona będzie miała wielkie opory. Czy nie zagryzą się nawzajem w samochodzie, jadąc przez całą Polskę? Lekarstwem na ich różnice może być tylko jedno - przyjaźń i miłość. Choć nawet na to na początku się nie zanosi. Wiktor to gwarzący po śląsku podstarzały lowelas, Barbara - wielka dama, wyniosła, dumna. Po drodze jednak spotka ich wiele przygód, nie zawsze wesołych.
Helios, 7 kwietnia, godz. 18.
Liga Mistrzów UEFA
Multikino udostępnia swoje ekrany do transmisji piłkarskich meczów UEFA Champions League. Tym razem kibice zobaczą:
5 kwietnia, godz. 20:30, Barcelona - Atletico
6 kwietnia, godz. 20:30, Wolfsburg - Real Madryt
Spektakl: Jak wam się podoba
Wielka komedia Szekspira o miłości powraca do National Theatre po raz pierwszy od 30 lat, z Rosalie Craig w roli Rozalindy.
Opowiada o miłości w różnych jej aspektach i konfiguracjach, ale przede wszystkim o dojrzewaniu do miłości. Konflikt między książętami, który zmusza wygnańców z miasta opanowanego przez tyrana do wyniesienia się do lasu, powoduje, że wszystko wydaje się nierzeczywiste - zmianie ulegają stosunki międzyludzkie, wolność otwiera ludziom usta i serca. Bohaterowie mieszkają w Lesie Ardeńskim, na granicy Francji i Flandrii, który tu staje się idyllicznym miejscem, gdzie arystokraci mieszają się z pasterzami, a wszystkie problemy dobrze się kończą.
Tyran książę Fryderyk odbiera tron bratu, który musi udać się na wygnanie do lasu. Rządy Fryderyka i jego bezwzględność zmuszają coraz to nowych arystokratów, którzy nie mogą się z tym pogodzić, do ucieczki z miasta. Również córka księcia Celia oraz Rozalinda, córka wygnanego władcy, która do tej pory mogła przebywać na dworze, nie mogąc znieść tyranii uciekają się do Lasu Ardeńskiego w przebraniach, co rozpoczyna serię zabawnych pomyłek i komplikacji.
Wszystkie komentarze