Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków "Gazety Co Jest Grane". Filmy wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 5 lutego 2016 r.
REKLAMA
1 z 5
Ardeny ****
Pełen napięcia mroczny dramat. Braterskie więzy krwi kontra miłość do kobiety, bezprawie kontra prawo. Znak jakości producentów nominowanego do Oscara "Bullhead".
Kiedy starszy Kenneth i młodszy Dave byli mali, spędzali wakacje w górach. Rodzinne wyprawy w Ardeny to być może jedyne niewinne wspomnienie, jakie dzisiaj dzielą. Dorośli do świata napędzanego przez gangsterkę i mrok. I pędzili przez niego, dopóki przez nieudany wspólny napad Kenneth nie wylądował w więzieniu. Jego milczenie stało się gwarancją wolności Dave-'a. Równanie nie byłoby pełne bez dziewczyny. Sylvie+narkotyki = Kenneth. Sylvie+odwyk+Kenneth w więzieniu=Dave. Wszystko komplikuje się, gdy starszy brat przedwcześnie wychodzi z paki. Nie wie, jak bardzo przez ostatnie cztery lata zmienił się jego świat. Niejednoznaczna dynamika braterskiej relacji wciąga, a stojąca pomiędzy braćmi kobieta tylko wzbogaca to wybuchowe równanie. Mroczna strona życia przyciąga mimo oczywistej destrukcyjnej siły. Kenneth nie umie funkcjonować w zgodzie z prawem, podczas gdy Dave i Sylvie próbują zacząć od nowa, czysta kartka. Psychika młodszego brata to cieniste pole minowe. Złudne poczucie lojalności prowadzi Dave'a na manowce. Im bardziej stara się, by wszyscy wy-szli z konfliktu bez szwanku, tym bliżej jest katastrofy. Na tak skażonym przez kłamstwa i przesiąkniętym krwią gruncie nie może wyrosnąć już nic. Film Pronta jest niewygodny, momentami wręcz nieprzyjemny. Konfrontuje widza z całym magazynem koszmarnych scenariuszy i odsłania śliskie, toksyczne podbrzusze ludzkiej psychiki. Jednocześnie bardzo mocno wciąga, dzięki świetnym aktorom, którzy nigdy nie pozwalają swoim bohaterom wpaść w stereotyp. Doskonały jest nie tylko pierwszy, ale i drugi plan, przypominający nieco makabryczny gabinet dziwów. "Ardeny" nie przestają zaskakiwać aż do samego finału.
Awangarda 2
2 z 5
Gęsia skórka ?
Pora na strachy z przymrużeniem oka.
Tytuł mówi wszystko miłośnikom prozy R.L. Stine'a. A także tym, którzy jego bestsellerową serię dla młodzieży znają z wersji telewizyjnej. Komediowy serial grozy z lat 90. cieszył się popularnością także w Polsce. Teraz o twórcę historii z dreszczykiem upomina się kino. Pomysł na scenariusz jest prosty: dzieciaki uwalniają potwory z kart powieści w domu tajemniczego sąsiada, który okazuje się właśnie autorem "Gęsiej skórki". Czy uda się wciągnąć yeti, gnomy, wilkołaka itd. z powrotem do książek zanim narobią bałaganu? Pokaz prasowy odbył się po zamknięciu numeru Co Jest Grane 24.
Helios, Multikino
3 z 5
Misiek w Nowym Jorku **
Komediowa animacja. Nonsensowna i bez wdzięku.
Chciwy deeeloper w typie starego hipisa chce wybudować osiedle na Arktyce, więc misiek polarny, który zna ludzki język, wyrusza do Nowego Jorku, aby udaremnić jego plany... Czy naprawdę deweloperzy są największym zagrożeniem dla Arktyki? Już założenie filmu jest dziwaczne, a kontrakcja, jaką podejmuje nasz misiek, właściwie idiotyczna. Mało jest to również oryginalne (p. "Tupot małych stóp", "Madagaskar") - nawet trzy towarzyszące miśkowi lemingi, które mają szansę stać się ulubieńcami przedszkolnej widowni, to właściwie Minionki w futerkach. Humor też jest nienadzwyczajny i trochę za często, za sprawą mających wyraźne problemy gastryczne lemingów, skręca w stronę toalety.
Kreatywne, pomysłowe tłumaczenie dialogów i dobry dubbing pomagają, ale uratować filmu nie mogą.
Helios, Multikino
4 z 5
Planeta Singli *****
Pięć gwiazdek w kategorii "Polska Komedia Romantyczna". Tak sprawnego, zabawnego i wzruszającego filmu rozrywkowego nie było od dawna. Robi wrażenie!
Porównywanie produkcji o rozbieżnych ambicjach bywa problematyczne. Uczciwiej jest przyjąć jasne kryteria. Twórcy "Planety Singli" chcieli zrobić film popularny, a jednocześnie bardziej ambitny niż seryjna papka, na "światowym" poziomie. Plan został zrealizowany, a efekt jest imponujący - mimo gwałtu na piosence Marka Grechuty i włosach Danuty Stenki.
Ania marzyła o wielkiej karierze pianistki, a uczy dzieciaki "Kukułeczka kuka". Pochodzi z zamożnej rodziny i ma miłe mieszkanko, ale nie jest szczęśliwa. Żyje w świecie książkowych ideałów i marzy o rycerzu na białym rumaku. Wszystko zmienia się, gdy przyjaciółka zmusi ją do założenia aplikacji randkowej. Kiedy pozna cynicznego telewizyjnego showmana Tomka, jej życie osobiste ruszy z kopyta.
"Planeta..." to komedia romantyczna. Nie ma co na nią krzyczeć za to, że dla bohaterów celem i sensem życia jest miłość i związek. Można ją za to docenić za finezję, z jaką traktuje miłosne narracje. Za nieoczywisty (mimo kilku obcesowych żartów) humor. Za ostry, zabawny portret współczesnej medialnej rzeczywistości. Za "momenty" i autoironię. Za trzymanie ręki na pulsie rzeczywistości: ciekawe osobowości bohaterów, rozdzielone demokratyczne, po równo dla obu płci. Za nowoczesną wizję świata przedstawionego, zaludnionego liberałami, tradycjonalistami, nudziarzami, ekscentrykami i durniami tak hetero- jak i homoseksualnymi. Za obsadzenie "w punkt" zużytych twarzy kina popularnego. Karolak, Stuhr czy Książkiewicz zdają się emanować nową energią. Bardzo przyjemna jest Agnieszka Więdłocha w roli Ani.
Jasne, obyłoby się bez kilku oczywistości i emocjonalnych szantażyków. No i wnętrza nie musiały tak bardzo przypominać katalogu Ikei. Aha, żadnej państwowej podstawówki nie stać na tak wypasioną salę koncertową! A niepracujących wdów na fryzurę równie nieskazitelną, co katalogowa siwizna Danuty Stenki. Ale pal licho.
Ten film stworzyli ludzie, którzy doskonale znają polski rynek filmowy. Przygotowali projekt idealnie skrojony na jego miarę i potrzeby. Może jest w tym ślad wyrachowania, ale w tym przypadku parcie na wynik w boxoffisie rozgrzesza jakość produkcji. Widzowie zwykle chodzący na takie filmy będą zachwyceni, a i ci zaciągnięci za uszy nie pożałują.
Awangarda 2, Helios, Multikino
5 z 5
Spotlight *****
Oparty na autentycznych wydarzeniach - i znakomicie je rekonstruujący - film o dziennikarskim śledztwie na temat molestowania dzieci przez księży w Archidiecezji Bostońskiej.
Przeprowadza je, w 2001 roku, specjalna grupa reporterów z "The Boston Globe", od której nieformalnej nazwy wziął się tytuł filmu. Na jej czele stoi Walter (Keaton), a tworzą ją Mike (Ruffalo), Sacha (McAdams) oraz Matt (d'Arcy James). Inicjatorem pomysłu jest nowy naczelny, przybyły prosto z Florydy, Martin (Schreiber). To, że jest Żydem, człowiekiem z zewnątrz, nie uwikłanym w miejscowe układy, psychologicznie ułatwia mu podjęcie tematu, choć jest też oczywiście przeciw niemu wykorzystywane ("Martin dziś jest tu, jutro gdzie indziej, a wy zostajecie", tłumaczą reporterom oponenci). Oni sami też początkowo specjalnie się do tematu nie palą. Wszyscy są katolikami (wprawdzie niepraktykującymi, ale mającymi wśród bliskich osoby głęboko wierzące), wiedzą też, na co się porywają: w Bostonie Kościół jest instytucją wpływową i potężną. Z ryzyka zdają sobie sprawę też wydawcy gazety. Ilu z 53 procent czytelników deklarujących się jako katolicy odwróci się od niej i zacznie bojkotować?
Mimo to postanawiają zająć się sprawą. Wertują archiwa i zbierają wycinki prasowe (to jeszcze epoka przed-internetowa), docierają do ofiar, rozmawiają z księżmi oraz prawnikami - i takimi, którzy cały swój czas poświęcają poszkodowanym, i takimi, którzy w imieniu Kościoła negocjują ciche porozumienia. A im głębiej drążą temat, tym bardziej są przerażeni rozmiarem zjawiska..
Ale nikt tu z tego powodu wielkiego krzyku nie podnosi - jedną z głównych zalet filmu McCarthy'ego (autora m.in. świetnego "Dróżnika", "Spotkania" i "Wszyscy wygrywają") jest powściągliwość tonu. Nie ma tu - z jednym wyjątkiem, gdy najbardziej temperamentnemu Mike'owi puszczają nerwy - oskarżycielskich przemów, przyjmuje się milcząco, że nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, jak bardzo jest to wszystko obrzydliwe. Nie ma np. drastycznych retrospekcji z dzieciństwa ofiar, które bardziej popędliwy reżyser zapewne by wykorzystał, aby podnieść temperaturę emocjonalną filmu. Nie heroizuje się też bohaterów - nikt do nich nie strzela zza rogu, ani nie grozi porwaniem dzieci - to ludzie raczej zwyczajni, tyle, że dociekliwi, staranni, uczciwi w tym, co robią. "Spotlight" jest swoistym hołdem oddanym dziennikarstwu starej daty, które powoli już odchodzi w przeszłość.
Czy w 2015, a nie w 2001 roku, reporterzy dostaliby tyle czasu, aby sprawę gruntownie zbadać, ujawnić skalę zjawiska, wskazać jego systemowe, nie charakterologiczne uwarunkowania? Raczej wątpię.
Materia filmu jest jednak nie tylko delikatna, ale też bardzo skomplikowana - prawdziwy labirynt! Mimo to - w czym równa zasługa scenarzysty, reżysera i montażysty - historia opowiedziany jest bardzo klarownie i jasno (czasem aż się z tą jasnością przesadza: jest kilka scen, których sens wbija się widzowi do głowy młotkiem). Uderza też, że nie ma tu jednego głównego bohatera, choć nieco przesunąwszy akcenty mógłby nim zostać mający co nieco za uszami Walter, ofiarny prawnik czy stojący w cieniu naczelny. Tu mamy 5-6 "głównych bohaterów", granych równo i czysto - przykład zespołowego aktorstwa bardzo wysokiej próby.
Wszystkie komentarze