Prezentowane tytuły wchodzą na ekrany olsztyńskich kin 22 stycznia. Im więcej gwiazdek (od 1 do 6) przy tytule, tym wyższa ocena krytyków ?Gazety Co Jest Grane?. Znak zapytania przy tytule oznacza, że dystrybutor nie zorganizował pokazu prasowego przed premierą.
REKLAMA
1 z 6
Alvin i wiewiórki. Wielka Wyprawa (?)
USA, 2015 (Alvin and the Chipmunks: The Road Chip). Reż. Walt Becker. Aktorzy: Jason Lee, Kimberly Williams-Paisley, Josh Green
Czwarta część familijnej komedii.
Alvin, Szymon i Teodor dowiadują się, że ich opiekun Dave zamierza oświadczyć się swojej partnerce Samancie, mamie znienawidzonego przez nich Milesa. Dochodzą do wniosku, że po zaręczynach Dave je porzuci, wyruszają do Nowego Jorku aby im zapobiec. Mają tylko trzy dni, by uratować dotychczasowe życie. Film nie miał pokazu prasowego.
Helios, Multikino
2 z 6
Co Ty wiesz o swoim dziadku? **
USA, 2016 (Dirty Grandpa) Reż. Dan Mazer. Aktorzy: Robert De Niro, Zac Efron, Aubrey Plaza
Niewybredna komedia o świeżo upieczonym wdowcu, który spróbuje przypomnieć wnukowi, jak smakuje życie, a przy okazji samemu "wrócić o gry".
Twórcy korzystają ze schematów kumpelskiego kina, choć między "skrzydłowymi" są dwa pokolenia różnicy. Dick (De Niro) ledwie pochował żonę, a już pakuje się na Florydę. Zawieźć ma go tam wnuk Jason (Efron) - niechętnie, bo przecież za chwilę ślub. Pierwszy pragnie się zabawić po latach małżeńskiej posuchy, drugi to nudziarz i sztywniak ? a przynajmniej stał się nim pod pantoflem kuratora sądowego. Tfu, narzeczonej. Trafiają w sam środek szaleństwa wiosennej przerwy semestralnej: dookoła pełno napalonych dziewczyn z college'u w skąpych bikini, leje się alkohol, będzie kac jak miło.
Niby film nie oferuje nic oryginalnego, wiele scen to po prostu okazja, by Efron odsłonił klatę, a Aubrey Plaza poświntuszyła, ale jest to chwilami nawet zabawne. Co z tego, skoro Dan Mazer nie potrafi oprzeć się pokusie obrzydliwych żartów (penis w pełnej krasie itd.). Najwyraźniej praca przy scenariuszach "Borata" i "Brüna" zrobiła swoje. Wobec tego typu gagów powtarzane do znudzenia numery z parą wyluzowanych policjantów czy całkowity brak dramaturgii w kluczowych momentach, to pestka. Żal patrzeć, jak świetny aktor pokroju Roberta De Niro rozmienia się na dobre, wkładając kciuk w tyłek Zaca Efrona.
Helios, Multikino
3 z 6
Dziewczyna z portretu ***
Niemcy, USA, Wielka Brytania 2015 (Danish Girl). Reż. Tom Hooper. Aktorzy: Eddie Redmayne, Alicia Vikander, Amber Heard, Ben Whishaw, Matthias Schoenaerts
Dramat obyczajowy. Początek XX. wieku, Dania. Malarz Einar Wegener czuje się kobietą, pragnie przejść zabieg korekty płci.
W tej walce wspiera go żona Gerda.
Datę swojej śmierci kopenhaski malarz pejzażysta wyznaczył na późną wiosnę 1930 roku. Wtedy żywota miał dokonać On i narodzić się Ona: Lily Elbe. Pierwsza transseksualna kobieta, która przeszła udaną operację korekty płci.
W "Dziewczynie..." Tom Hooper ("Nędznicy", "Jak zostać królem") przygląda się wykluwaniu Lily. W tym trudnym procesie pomaga jej żona Gerda. To małżeństwo ludzi inteligentnych i wrażliwych, których łączy nie tylko miłość i przyjaźń, ale także ? przynajmniej na początku ? silna fizyczna więź.
Rozmaite akademie wyróżniają kreacje Eddiego Redmayne'a (Lily) i Alicii Vikander, ekranowej Gerdy. Zeszłoroczny laureat Oscara przechodzi na ekranie imponującą przemianę, ale jako Lily wydał mi się zbyt egzaltowany, karykaturalnie wręcz łagodny. Na wysokości zadania staje za to jego partnerka. Nie trudno zrozumieć, dlaczego 2015 nazywa się rokiem przełomowym w karierze Vikander.
To nie przypadek, że pośród czterech oscarowych nominacji dla "Dziewczyny z portretu" brak ukłonów w stronę reżysera i producentów. Wysublimowanej wizualnie opowieści nie starcza energii, tempa. Twórcy nie umieli wybrać wiodącego wątku, w efekcie nie doświetlając żadnego wystarczająco. Razi brak dokładniej zarysowanego kontekstu społeczno-kulturowego, eliminacja i romantyzowanie faktów. "Dziewczyna..." to obraz nie tylko potrzebny, ale też powstały z potrzeby serca, poczucia misji. Tym bardziej szkoda, że efekt tego przedsięwzięcia wydaje się obliczony na zaimponowanie Akademii a nie odnalezienie emocjonalnej prawdy.
Helios, Multikino
4 z 6
Miara człowieka ****
Francja, 2015 (La Loi du marché). Reż. Stéphane Brizé. Aktorzy: Vincent Lindon, Karine de Mirbeck, Yves Ory
Opowieść o pięćdziesięciolatku w nierównej konfrontacji z rynkiem pracy. Jej sugestywny realizm przypomina styl braci Dardenne.
Thierry'ego poznajemy, gdy próbuje zrozumieć, dlaczego z pośredniaka wysłano go na kurs, po którym wiadomo było, że nie dostanie pracy. Co z tego, że urzędnik przyzna mu rację? Dla bohatera, który stracił pracę w fabryce, to żadna satysfakcja. Wrócił do punktu wyjścia, zmarnowawszy kilka miesięcy, przed nim widmo obniżonego zasiłku. A Thierry chce pracować, nawet poniżej swoich ambicji i kwalifikacji. Żeby utrzymać rodzinę, spełnić edukacyjne marzenia syna z porażeniem mózgowym itd. Dlatego znosi upokorzenia: tuła się od prowadzących donikąd spotkań w sprawie pracy, przez wizyty w banku, po szkolenia dla bezrobotnych. Sceny te przeplatane są fragmentami codziennych sytuacji w domu.
Na jednym ze szkoleń Thierry dowie się, że sprawia nienajlepsze wrażenie na rozmowach kwalifikacyjnych. Paradoks polega na tym, że krytycznie i bez ogródek ocenią go pozostali uczestnicy, sami - skoro się tu znaleźli - równie nieskuteczni. Wbrew wrażeniu, jakie sprawia, bohater grany po mistrzowsku przez Vincenta Lindona (nagroda w Cannes), wcale się nie poddał. Ale jak się uśmiechać, jeśli na pożegnanie rekrutacji przez skype,a usłyszy od HR-owca, że nie ma szans na zatrudnienie? Po co więc chwilę wcześniej rekruter wymusił na nim deklarację, że przyjmie niższe stanowisko i gorsze warunki niż w poprzedniej firmie?
Choć na twarzy poczciwego Thierry,ego nie malują się żadne emocje, czujemy, że wewnątrz dusi rosnącą frustrację. Wreszcie dostanie pracę jako ochroniarz w supermarkecie. Przyklejony do ekranu monitoringu, pilnuje klientów i pracowników. Przyłapani na gorącym uczynku zostają zaproszeni na zaplecze, gdzie odbywa się poniżający spektakl. Jeśli widz czuje się niezręcznie obserwując takie sceny, to co ma powiedzieć bohater? Sytuacja jest dla niego moralnie nie do zaakceptowania, staje przed trudnym wyborem.
Stéphane Brizé pokazuje szarego człowieka w zderzeniu z brutalnym i niesprawiedliwym systemem, człowieka zmuszonego do decyzji: na jednej szali znajduje się praca i stabilne życie, na drugiej zachowanie własnych zasad, przyzwoitości, godności. W tym kontekście oryginalny tytuł, w wolnym tłumaczeniu "prawo rynku", brzmi bardziej wieloznacznie.
Twórcy "Miary człowieka" podpatrywali ludzi w biurach pośrednictwa pracy, a Lindonowi partnerują naturszczycy, którzy - jak przyznaje reżyser - z autopsji znali swoje role. Formuła czerpiąca z paradokumentu służy prostej opowieści dotykającej kwestii przewartościowań w świecie, w którym praca stała się dobrem deficytowym. To premiuje oportunizm, pogłębia przepaść pomiędzy pracodawcą a pracownkiem. Brizé uderza w mechanizmy systemu, w rozwiązania na rynku pracy. Bo zamiast służyć ludziom, którzy wypadli z zawodowego obiegu, wciągają ich w labirynt absurdów pogłębiających i tak trudną sytuację. Jeśli ktoś na nich korzysta, to na pewno nie bezrobotni.
Awangarda 2
5 z 6
Pitbull. Nowe porządki (?)
Polska 2015. Reż. Patryk Vega. Aktorzy: Piotr Stramowski, Bogusław Linda, Andrzej Grabowski
Policjanci kontra gangsterzy w kontynuacji wiernej duchowi mocnego oryginału, przynajmniej wedle zapowiedzi Patryka Vegi.
Zdaniem reżysera przez ostatnie lata policyjna rzeczywistość zmieniła się na tyle, że ma do powiedzenia na jej temat coś nowego. Co konkretnie? Tego nie wiemy, bo film wchodzi do kin bez pokazu prasowego, a to zwykle nie wróży nic dobrego. Wiemy natomiast, że na ekranie zabraknie Marcina Dorocińskiego w roli "Despero". Starym znajomym z sekcji zabójstw z Pałacu Mostowskich towarzyszy tym razem młody, niepokorny glina (debiutujący na ekranie Piotr Stramowski), który "pogubił się" działając pod przykryciem i wylądował w jednej ze stołecznych komend. Obie strony niezbyt cieszy wizja współpracy, ale tego wymaga sytuacja: rozpracowują w końcu potężną Grupę Mokotowską, którą kieruje Bogusław Linda.
Dramat. O węgierskim Żydzie, więźniu Oświęcimia, który postanawia wyprawić pogrzeb swojemu synowi. Rewelacja. Złoty Glob dla najlepszego filmu zagranicznego, Grand Prix festiwalu w Cannes, nominacja do Oscara.
Szaweł (niezawodowy aktor Rohrig) jest członkiem Sonderkommando w Oświęcimiu-Brzezince, ekipy rekrutującej się spośród więźniów obozu (Żydów, Polaków, Rosjan i in.), do której zadań należało m.in. zaganianie nowoprzybyłych do komór gazowych, przenoszenie zwłok do pieców, uprzątanie popiołów. Gdy widzimy Szawła po raz pierwszy - akurat w trakcie przybycia kolejnego transportu - zachowuje się jak zaprogramowany, pracujący na wysokich obrotach robot. Jego twarz jest obojętna, martwa, niewyrażająca żadnych emocji. Nie jest to tylko maska, założona, aby nie wzbudzać podejrzeń wśród przeznaczonych do zagazowania - sam charakter zajęcia wymaga zabicia w sobie wszelkiej empatii. Trzeba zobojętnieć, aby nie oszaleć.
Do końca się to jednak nie udaje. Gdy Szaweł odnajduje w stosie zwłok cudem żyjącego jeszcze chłopca (wkrótce zresztą dobitego), rozpoznaje w nim swojego syna i postanawia mu wyprawić porządny żydowski pogrzeb - z rabinem i odmówieniem kadyszu. Czasu ma niewiele: od chwili śmierci do ceremonii nie może upłynąć więcej niż 24 godziny, poza tym członkowie Sonderkommando mają być wkrótce zlikwidowani: za dużo widzieli, za dużo wiedzą. I gdy jego koledzy z tej spec-grupy przygotowują się do wystąpienia przeciwko Niemcom, on zajęty jest gorączkowym poszukiwaniem rabina...
Sam pomysł nie jest jakiś szczególnie nowy - znamy go przynajmniej od czasów "Antygony" - ma jednak trochę inny wymiar w świecie, gdzie śmierć jest masowa i bezimienna. Co jednak ważniejsze, wcale nie wiemy, czy chłopak jest faktycznie synem Szawła, i raczej mamy prawo przypuszczać, że nie. Czemu więc jego pochowanie staje się taką idee fixe? Czy robi to dla tych, których pod przymusem wprawdzie, ale jednak pomagał zgładzić? Czy dla ocalenia swojego człowieczeństwa? Uzyskania łączności z normalnym światem, który został za drutami?
Jednak nie ten główny wątek dramaturgiczny przesądza o wartości filmu - przeciwnie, to najbardziej konwencjonalny jego element. Najważniejszy jest w nim sam sposób pokazania obozowego świata -rzeczywiście nowatorski.
Cała ta historia jest opowiedziana w pierwszej osobie liczby pojedynczej, w konwencji niemal dokumentalnej: kamera trzyma się Szawła cały czas, podąża dwa kroki za jego plecami albo odwraca się ku jego twarzy. Kadry są wąskie, ciasne, format ekranu niemal kwadratowy, tło często zamazane. To, co dzieje się poza nimi, możemy się domyśleć tylko na podstawie serii kakofonicznych dźwięków - dość niezwykle rozwiązanie w czasach, gdy kino pokazuje wszystko na tacy, nie pozostawiając w ogóle miejsca dla wyobraźni. Sumaryczny efekt jest niesamowity - wchodzimy w sam środek horroru, nie tyle oglądamy Oświęcim, co jesteśmy w nim.
Widziałem w życiu całkiem dużo filmów obozowych, ale takiego wrażenia bezpośredniości i namacalności jeszcze nie doświadczyłem. Nie muszę oczywiście mówić, że nie jest to doświadczenie w potocznym sensie przyjemne, film jest z gatunku dręczących, z bezlitośnie długimi ujęciami - ale zarazem tych, które odmieniają perspektywę spojrzenia ("Lista Schindlera" to przy nim hollywoodzka bajeczka).
Uprzedzam też, że dla widzów uwrażliwionych na kwestię narodowego wizerunku będzie to doświadczenie dodatkowo niemiłe: z sympatią to my tam nie jesteśmy pokazywani.
Wszystkie komentarze