W niedzielę 25 stycznia 1976 r. strażacy odnotowali jeden z największych pożarów w okresie powojennym w naszym województwie, a w akcji gaśniczej uczestniczyli strażacy nie tylko z Olsztyna, w sumie było ich około 200.
W godzinach rannych, gdy pogoda była pochmurna i mglista, przechodnie zauważyli nad dachem gmachu olsztyńskich sądów na rogu ul. Dąbrowszczaków i ul. Zwycięstwa (obecnie al. Piłsudskiego) wydobywające się języki ognia. Płonęło już poddasze budynku i znajdujące się tam pomieszczenia biurowe.
Fot. Stanisław Drozda
Jednym ze świadków tego zdarzenia był Stanisław Drozda. - Wszystko widziałem z okien kamienicy przy ul. Dąbrowszczaków 1/8 - wspomina. - Rano obudził mnie ojczym i powiedział, że sąd się pali. Wyjrzałem i faktycznie ogień dobywał się z poddasza. Pierwsze jednostki straży pożarnej przyjechały może po pół godzinie.
Pan Stanisław sięgnął po aparat fotograficzny. - Do dziś zostało mi kilka. Zdjęcia robiłem też później, w czasie odbudowy gmachu - dodaje.
- Gdy przyjechałem na miejsce było już tam kilka wozów pożarniczych z olsztyńskiej straży. Strażacy prowadzili natarcie na poddasze po klatce schodowej od strony aresztu śledczego - opowiada Stanisław Mikulak. - Akcja była jednak mało skuteczna, ponieważ ciśnienie w hydrantach było niskie i woda z nich nie wystarczała na zasilenie beczkowozów.
Mimo tych przeszkód około południa strażakom udało się powstrzymać dalsze rozprzestrzenianie się pożaru. Ale zanim to się stało przeżyli naprawdę dramatyczne wydarzenia. Złamała się bardzo potrzebna w akcji drabina mechaniczna ZIS 151 i to w momencie, gdy stał na niej strażak. - Gdy kończyliśmy zasadnicze działania zaczęło się już ściemniać, byliśmy niesamowicie zmęczeni psychicznie i fizycznie - dodaje na koniec Mikulak.
Zabytkowy budynek sądu udało się uratować, ale odbudowano go w taki sposób, że stracił wszystko co cenne w swoim wyglądzie. Niestety, nadziei na to, że odzyska swój dawny wygląd nie daje również obecna, trwająca właśnie, przebudowa.
Fot. Stanisław Drozda
Jeszcze 35 lat temu niedaleko dzisiejszej hali targowej Zatorzanka było tylko targowisko i słynny wielobranżowy pawilon handlowy "Ludwik". Był to duży sklep z gospodarstwem domowym, artykułami chemicznymi (farbami, rozpuszczalnikami itp.) oraz galanterią porcelanową i szklaną.
Tymczasem w niedzielę wielkanocną 26 marca 1978 r. wybuchł w nim tak poważny pożar, że w gaszeniu udział wzięły wszystkie strażackie wozy bojowe jakie były w Olsztynie, a dołączyły do nich jeszcze te z sąsiadujących z miastem jednostek ochotniczych. W świąteczne przedpołudnie sygnały samochodów strażackich, które jechały na ratunek "Ludwikowi", było słychać niemal w całym Olsztynie. - Sytuacja była bardzo trudna, bo brakowało wody, były też incydenty związane z kradzieżą towarów - wspomina Stanisław Mikulak. - Poprosiłem o przysłanie trzech ciężkich samochodów gaśniczych z Lidzbarka, Ostródy i Szczytna.
Opowiada, że w pewnym momencie sytuacja wyglądała dramatycznie. Chociaż "Ludwik" palił się w najlepsze, ulice wokół były zablokowane przez gapiów. - Zażądałem więc kategorycznie od dowódcy Milicji Obywatelskiej zrobienia porządku na ulicy i poprosiłem o sprawne przyjęcie zdążających do akcji ciężkich wozów gaśniczych - dodaje strażak. - Po około 30 minutach samochody były na miejscu, dzięki czemu udało nam się szybko ugasić pożar.
"Ludwik" spalił się jednak doszczętnie, w jego miejsce powstał nowy blaszak, który stoi do dziś, choć po "Ludwiku" zostało już tylko wspomnienie.
Wszystkie komentarze