Ewelina Głocka dziś jest już absolwentką Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Studiując w Olsztynie postanowiła skorzystać z możliwości jakie daje Unia Europejska i część studiów odbyć w uczelni poza granicami Polski.
Chyba najpopularniejszym do dziś programem studenckiej współpracy międzynarodowej pozostaje Erasmus, wymyślony w połowie lat 80. XX wieku. Opinie o Erasmusie są jednoznaczne, a krytyków trudno znaleźć. Studenci zwracają uwagę, że żaden kurs językowy, nawet wieloletni, nie da tyle wiedzy praktycznej, co wyjazd, choćby półroczny, za granicę, gdy wszystko trzeba załatwiać w języku obcym. Ale studia zagraniczne to nie tylko okazja, by nauczyć się porozumiewać z obcokrajowcami.
Ewelina początkowo chciała wyjechać do Turcji, konkretnie do Stambułu. Taką możliwość Unia również dawała, choć Turcja do UE nie należy. Skąd taka akurat decyzja? Postanowiła wybrać studia w kraju różnym kulturowo od tych, które dobrze zna. - Nie chciałam, by to był kierunek wakacyjnych wojaży. Dlatego Hiszpania czy Włochy odpadły. Uważałam, że akurat te kraje to zbyt prosty wybór. Znałam je, były w zasięgu ręki... Więc postawiłam na Turcję - wspomina. Tyle że tureckich marzeń nie udało się zrealizować. Z prostego powodu: zabrakło miejsc.
Następna w rankingu, który sobie stworzyła, była Finlandia. Skandynawia nie była wtedy jeszcze tak popularnym miejscem do podróżowania, jak obecnie. - Dla mnie to też był kierunek nowy, a jednocześnie była to kultura, którą uważałam za ciekawą - dodaje olsztynianka.
Na drugim roku studiów magisterskich w Olsztynie wyjechała na pół roku do Turku. Z perspektywy czasu żałuje, że o studiach zagranicznych nie pomyślała wcześniej i że ten wyjazd trwał tak krótko. Byłaby bardziej zadowolona, gdyby spędziła w Finlandii rok. Po pierwsze dlatego, że Turku było już wtedy otwarte na wymiany międzynarodowe, więc mieszkając tam poznała ludzi z całego świata. Po drugie, równie ważne, na tamtejszym uniwersytecie spotkała ją zupełnie inna od polskiej rzeczywistość, jeżeli chodzi o uczelnie wyższe, poziom edukacji, sposób nauczania i nauki. Wspomina, że na Uniwersytecie w Turku wszystko było bardziej dostosowane do oczekiwań studenta, bardziej indywidualne. - Nie było czegoś takiego jak wyświetlanie prezentacji i notowanie tego, co mówią wykładowcy. Dominowała dyskusja i praca w grupach, kontakt z prowadzącymi - opowiada.
W Finlandii nie miała też sesji egzaminacyjnych, takich jak na polskich uniwersytetach. W Turku wybierała kursy i po intensywnej, miesięcznej nauce, od razu podchodziła do egzaminu i zamykała pewien blok przedmiotów.
Z pobytu w Finlandii pamięta jednak nie tylko inny sposób kształcenia, ale także dbałość Finów o ekologię i środowisko. Wspomina, że zużyty plastik czy aluminium zanosiła do pobliskiego supermarketu, gdzie stały maszyny do recyklingu, które za wrzucone zużyte surowce wydawały pieniądze. - Dla Finów już wtedy to było coś naturalnego, u nas wciąż się tego uczymy - dodaje.
Przyznaje, że zna stereotypy związane ze studentami Erasmusa. Mówi się, że studia zagraniczne to dla młodych przede wszystkim czas na przygodę, zabawę, a niekiedy i zarobek. Dlatego, w powszechnej opinii, lepiej unikać małych miast, w których "można się zanudzić", a popularne wśród erasmusów są ciepłe kraje na południu Europy, przede wszystkim Włochy i Hiszpania, gdzie niemal cały rok można korzystać z różnych rozrywek. Ewelina przyznaje, że życie studenckie rządzi się swoimi prawami, ale to wcale nie obniża znaczenia zagranicznych studiów. - Trzeba promować ideę tych wyjazdów i to, że uniwersytety o długoletniej tradycji i wspaniałej kadrze dają nam, obcokrajowcom, możliwość nauki - podkreśla.
Nawet dziś, po ośmiu już latach od wyjazdu, Ewelina mówi o nim w samych superlatywach. - To mi dało bardzo dużo odwagi, wiary i pewności w to, że sobie bez problemu poradzę w każdym miejscu - podkreśla. I przekonuje, że zagraniczne studia uczą jak się odnaleźć na rynku pracy. - Gdyby nie Erasmus i wszystkie doświadczenia związane z pracą w organizacji Erasmus Student Network (ESN), która opiekuje się osobami przyjeżdżającymi na zagraniczne wymiany do Polski, gdzie zajmowałam się komunikacją i PR-em, nie byłoby mnie potem w jednej z najlepszych agencji reklamowych w Polsce. Zdobyte doświadczenie pomogło mi wejść na ścieżkę zawodową i otworzyć wiele drzwi - przekonuje.
Obracanie się w środowisku międzynarodowym, wśród ludzi o innej mentalności, dodało jej odwagi i przebojowości. - To był mój klucz do sukcesu - mówi. - Dlatego wyjazd powinien być obowiązkowym elementem studiów. Każdy mógłby odwiedzić inny uniwersytet i zderzyć się z innym światem, inną kulturą edukacji i przy okazji sprawdzić swój charakter.
Śmieje się też, że gdziekolwiek by nie pojechała nie potrzebuje hoteli, bo ma znajomych na całym świecie i oni zawsze - w razie potrzeby - przyjmą ją pod swój dach.
A co z tymi, którzy z tej okazji nie skorzystali? Fora internetowe pełne są żalów studentów, którzy chcieli pojechać na Erasmusa, ale nigdy się na to nie odważyli.
Wszystkie komentarze